środa, 21 maja 2014

Warhammer 40000: Dark Heresy: Agenci Tronu cz.4

Motyw Muzyczny


W poniższym opowiadaniu udział wzięły postacie stworzone według zasad z podręcznika, a końcowe efekty ich działań zostały poddane testom z użyciem kości i mechaniki gry.



Dark Heresy
Agenci Tronu
Gambit Apostazy: Czarny Grobowiec




W pozostałościach Nikaei znaleźli kawałek zębatego koła. Caiden zauważył, że metalowy obiekt pasuje do drugiego odłamka znalezionego w zwłokach Gustavusa. Przypomnieli sobie od razu tajemnicze wgłębienie w ścianie za zegarem w nawie głównej, które miało kształt zębatego koła. Był najprawdopodobniej jeszcze jeden element potrzebny do spasowania z resztą. Wyglądało to tak, jakby klucz miał bronić dostępu do czegoś bardzo ważnego, być może istota więżąca w katedrze psychiczne aparycje używała ich jako swych strażników? To były najrozsądniejsze przemyślenia, najtrafniejsze strzały, jak się zdawało.
Nikt nie miał za złe Kaltosowi załamanie w obliczu upiora, łowca wiedźm jako pierwszy wysunął się go bronić przed arbitratorem, który w chłopaku widział śmierdzącego tchórza. Adept padł ofiarą psykerskiej mocy odbierającej zdrowy rozsądek, kierowanej na porażenie go strachem. Choć Kaltos był pierwszym, który przelał krew Nikaei, choć był płochliwy, to wcale nie aż tak słaby umysłem. Łowca wiedział, że o wiele lepszym kąskiem manipulacji, będzie wielkolud w arbitratorskiej zbroi, na którego nerwach i emocjach o wiele łatwiej jest grać.
Właśnie spoglądał na podenerwowanego Havelocka, silnego, zaprawionego w boju wojaka, w ciężkiej zbroi, który gdyby obrócił się przeciw nim, mieliby nie lada problem, nim zdołaliby go powalić. Talia to także zrozumiała, więc skinęła Caidenowi głową, w zupełnej ciszy. Nie potrzebowali słów, by porozumieć się w sprawach zagrożeń. Schodząc w dół, do sali balowo-jadalniej jaką nie tak dawno zwiedzali, sororita trzymała go na oku, podczas gdy Cynobia mając dziwne przeczucie podbiegła do jednego z przymkniętych okien. Cały czas jedną rękę opierała czy to na rękojeści miecza, czy pistoletu siedzącego grzecznie w niedopiętej kaburze. Wyjrzała na zewnątrz, między zaroślami i pniami drzew nadal widziała ich transport. Pojazd stał grzecznie tam gdzie go zaparkowali, w czym zatem tkwił problem? Dlaczego tak bardzo się o niego martwiła.
-Wszystko w porządku? – Gaius spytał podchodząc do pani magistrat. – Tylko nie mów, że i ty masz zwidy... – dodał cicho, markowanym półżartem, gdy reszta drużyny przechodziła z powrotem, w stronę korytarza, którym przyszli.
-Zwidy? – Jasnowłosa spojrzała z ukosa na zabójcę, który mlasnął z nieukrywanym niesmakiem i przewrócił oczami.
-Sam nie wiem, takie poczucie, że powinno być tu coś więcej, coś czego nie widać... Jakby część wycięta z obrazka, że niby tam jest tylko... Ech, nie znam się na takich farmazonach, a nie chcę paplać jak jakiś szurnięty psyker.
-Wiem o co ci chodzi... – Kobieta odpowiedziała kładąc dłoń na ramieniu zabójcy. On skinął jej głową, po czym tak z ciekawości sam wyjrzał przez okno w kierunku pojazdu.
-A tam? – spytał po chwili. – Wygląda na to, że wszystko gra.
-Owszem... – westchnęła w odpowiedzi. – Jakoś tak, miałam po prostu chęć sprawdzenia... Wiesz, na wypadek, gdyby tych kultystów było więcej i starali się coś zrobić.
-Słusznie. – Gaius dodał stojąc obok niej przez dłuższą chwilę. Oczy miał wlepione w transportowiec oraz otaczające go wysokie trawy. Przy pniach drzew doszukiwał się cieni, śladów ruchu, jakby uwierzył, że obawy Cynobii się zmaterializowały. Zmrużył brwi i dołączył do reszty grupy, gdy jasnowłosa magistrat odeszła od okna.
Staneli ponownie w nawie głównej. Jedno skrzydło zbadane, zostało jeszcze przeciwne, oraz dwie wieżyce. Niemniej wszyscy mieli wrażenie, że coś się zmieniło. Nawa główna wydawała się pełniejsza niż gdy pierwszy raz do niej weszli, bardziej udekorowana. Choć wszystkie detale, śrubki, złocenia, szczegóły wyryte na każdym z możliwych drewnianych paneli, wszystko to wyglądało dokładnie tak samo i zdawało się być na miejscu, a mimo wszystko zdawało się, że każdego elementu jest po prostu więcej.
Caiden stał między rzędami ław otoczony przez resztę towarzyszy. Kaltos trzymał się na uboczu czując na sobie niewytłumaczalnie gniewne spojrzenie arbitratora. Cynobia ciągle spoglądała w stronę okien, jakby przeczuwając nadejście czegoś niewytłumaczalnego. Siostra Talia stanowiła wytrwałą skałę, która prócz łowcy wiedźm, zdawała się być nie podatna na wpływy żadnych omamów. Zabójca usiadł wygodnie na rogu najbliższej ławy, karabin ustawił kolbą na podłodze i rozmasował ramię skryte pod czarnym kombinezonem, ziewnął.
Mężczyzna w kapeluszu wydobył oba kawałki zębatego koła z kieszeni. Przytknął ułamane boki do siebie, a te przylgnęły tak szczelnie, że nie było widać nawet najmniejszej linii po rozdzieleniu. Spoglądali się na jego ręce jakby wyczekując ekspertyzy.
-Niestety, nie mam pewności cóż to może być, nie wygląda na żaden talizman ogniskujący. – Stwierdził. – Jedno jest pewne, to ważne obiekty, ważne na tyle, by chcieć je ukryć w strażnikach pokroju Nikaei i Gustavusa...
-Co z trzecią częścią? – Spytała magistrat, spoglądając w kierunku jednego z okien.
-Prawdopodobnie gdzieś się znajduje – odpowiedział.
-Trzeci demoniczny pomiot? – Havelock zdawał się być bardziej podenerwowany niż zwykle, choć już nie wiedzieli z jakiego powodu. Spoglądał na koło zębate jakby to je chciał połamać i zgruchotać.
-Psychiczna aparycja – poprawiła sororita. – Lecz prawda, to sługus niszczycielskich potęg w mniejszym lub większym stopniu.
-Czy tylko mi się wydaje, że dość łatwo nam poszło póki co? – Gaius wtrącił.
-To znaczy?
-No... Weszliśmy tu i rozstrzelaliśmy Gustavusa oraz tą grubą babę. Nie, że narzekam, ale skoro to tacy wielcy strażnicy, którzy sprawują tu piecze nie od wczoraj, nie macie wrażenia, że powinno być odrobinkę trudniej?
-Nie zapominajcie, panie Tharn – Caiden gorzko się zaśmiał. – Coś co powierzyło pieczę aparycjom zdaje się chciało bronić włości przed zwykłymi złodziejaszkami i przypadkowymi gośćmi. Wątpię, by przewidziało wizytę agentów Złotego Tronu. Jakby się nie zastanowić, to gdyby nie pyszałkowata lubość Thrungga do spisywania swych wybujałych przemyśleń, w ogóle byśmy się o tym miejscu nie dowiedzieli.
-W skrócie ujmując – dodała wojowniczka po jego prawicy – przybyliśmy z kalibrami ponad ich oczekiwania. Proste i skuteczne.
-Pewnie macie rację – Gaius wzruszył ramionami. – A co jeśli to coś daje nam zdobyć kawałki koła?
W tym momencie znów zapadła między nimi pauza dłuższej ciszy. Zabójca poruszył pytanie, jakiego nikt nie chciał zadawać, choć każdy przeczuwał, że prędzej czy później dojdzie do konfrontacji z rzeczywistością. Znów po sobie spojrzeli, w końcu kierując oczy na łowcę, którego twarzy wyrażała podobne zagubienie. Przełknął ślinę zastanawiając się nad odpowiedzią, dobrze wiedząc, że to jeden ze scenariuszy, którego nie mógł dopuścić. Zwątpienie jest jak erozja, wgryza się w skałę i rozsadza nawet najsilniejszą górę, która przetrwać mogła całe milenia. Dopuszczenie myśli, że Caiden Valentine, ten ambitny, stosunkowo młody łowca wiedźm z nienagannym przebiegiem służby miałby stracić rolę przewodnika? Miałby grać na czyjś zasadach, zamiast zmuszać świat do grania w takt jego muzyki? Wyczekiwali odpowiedzi, wyczekiwali zapewnienia. Zbycie wątku niczego nie da, odwrócenie uwagi zostanie zbyt szybko odkryte, a ziarno niepewności zasiane, morale zostanie z czasem podkopane. Wiedział o tym, ale mógł znieść sprzątnięcie niezgadzającego się z nim członka drużyny. Gdyby jego towarzysze popadli podszeptom niszczycielskich mocy z chęcią by się z nimi rozprawił, ale nie mógł znieść myśli, że ktokolwiek z nich, Marrsing, Tharn, czy Skavaldi, choćby przez sekundę pomyślą, że znają się lepiej na jego fachu niż on, i że to im należy się przewodnictwo w misji... Niedoczekanie umysłowych pokurczy, przydatnych, ale tylko i wyłącznie jeśli znają swoje miejsca. Musiał coś odpowiedzieć, musiał... Mrugali oczami, a zimne źrenice wwiercały się w niego z każdej strony.
-Jeśli to coś ułatwia nam sprawę, panie Tharn, sądząc, że przyspieszy swe plany, to my już mu pokażemy jak bardzo będzie tego żałować. – Odrzekł wreszcie, wykrzesał z siebie tyle zdecydowania ile się dało, a oni zdawali się to kupić. Gdyby mógł, odetchnąłby z ulgą, ale zamiast tego wskazał skinięciem głowy na wzmocnione wrota do lewego skrzydła
-Mamy jeszcze kawałek tej świątyni do sprawdzenia... Nie każmy czekać temu co tak bardzo się niecierpliwi, zobaczymy jak zaśpiewa po naszych egzorcyzmach.


Zardzewiałe zawiasy wzmocnionych drzwi podważyli wreszcie, a okuta stalą płyta z łoskotem runęła na ziemię wzniecając przy upadku kilka mniejszych obłoczków kurzu. Zajrzeli do wnętrza, w głąb zimnego, surowego korytarza, pełnego prostych topornych geometrycznie kształtów, bardziej odpowiednich do wnętrza fabrycznego warsztatu, aniżeli budowli sakralnej. W ścianach kryły się rzędy wnęk i wejść do równie prostych cel. Światłość wpadała przez nieliczne szczeliny w zamkniętych i zabezpieczonych okiennicach, rozpraszając panującą ciemność kilkoma długimi wstęgami kurzu schwyconego w promienie gwiazdy bijące od strony morza.
Odpalili latarki kierując je na różne obiekty, badając tabliczki z numerami przy otwartych celach, zacieki brudnej wody na ścianach i suficie, oraz śmierdzące kałuże zebrane na podłodze. Wtem usłyszeli szuranie, ciche skrobanie o twardą i szarą powierzchnię.
-Koronath? – Szept wylał się z korytarza, ledwo słyszalny, utkany z bolesnych tchnień, zdawało się jednak, że dotknął ich skór niczym chłodny przeciąg. – Koronath? To ty? Przyszedłeś po nas?
I wtedy ujrzeli istotę... Najpierw palce, kawałki kości obdarte z mięsa wystawały podciągając resztę kościstej istoty na korytarz. Głowa wynurzyła się na zewnątrz, długie posiwiałe włosy wystawały w sporadycznych kępkach z zasuszonej skóry. Kobieta pełzła w ich stronę, walcząc z ogarniającym ją osłabieniem. Reszta ciała spowita w obdartej szacie brudnej od fekaliów, moczu, potu oraz łez bezwładnie ciągnęła się za nią. Uniosła głowę przecinając promienie latarki. Popękane sine wargi drżały, po twarzy ciekły łzy, zaś oczy...
-Kto ją tak okaleczył? – Kaltos spytał cicho nie mogąc wytrzymać widoku. Kobiecie wyłupano oczy, spoglądali w dwa zaropiałe zagłębienia w czaszce obciągniętej naprężoną bladą skórą, przez którą prześwitywały wszystkie żyłki i cokolwiek zostało z jej mięśni.
-Nie jesteś Hekate... – kobieta nagle wygięła twarz w gniewnym grymasie, wysyczała te słowa jakby chcąc zaraz w adepta splunąć jadem. Jej wargi rozwarły się do niesamowitych wręcz rozpiętości, poczerniałe zęby rozłożyły się niemal w owal, jak u węża szykującego się pochłonąć ofiarę w całości. Wtedy wydała z siebie krzyk, który swą intensywnością wstrząsnął witrażami w nawie głównej! Nie trwał długo, Gaius cały czas trzymając stworzenie na muszce, posłał pocisk wprost w jej  czoło. Głowa monstrum eksplodowała, ale po chwili więcej istot poczęło wyłazić z cel wezwanych krzykiem.
Rozprawili się z nimi dość szybko, istoty zdecydowanie nie były w formie do konkretnej walki, zagłodzone i umęczone, a mimo wszystko gotowe poświęcić swe życie dla nieznajomej osobistości. Pociski słane przez bolter siostry Talii rozrywały cherlawe ciała sięgające w ich kierunku kościanymi szponami. Gaius nie marnował amunicji na tak łatwe cele, kto wie z czym jeszcze przyjdzie im walczyć. Sororita zmierzyła okiem rozerwane sześć trucheł, odczepiła opróżniony magazynek od swej broni i sięgnęła po kolejny, przeładowując. Cynobia przełknęła ślinę, gdy na znak dany przez Caidena, postąpiła w głąb korytarza wraz z Havelockiem, stawiającym zaporę ogromną tarczą. Dali kilka większych kroków nad bezkształtnymi bryłami mięsa skąpanego w niemal czarnej krwi, gdzie niegdzie wystawała jakaś piszczel, gdzie indziej kilka żeber. Trupy jeszcze parowały, a prócz smrodu unosił się nad nimi zapach ładunku wybuchowego który rozsadził bolty po uderzeniu.
Teraz Siostra ubezpieczała tyły, dając Kaltosowi skinieniem głowy do zrozumienia, by dołączył do reszty i by lepiej nie patrzył na zwłoki. W dłoniach chłopaka znów znalazł się skromny pistolet, choć go nie odbezpieczył sama obecność broni w śliskich od potu dłoniach działała uspokajająco. Kaltos pracował jako osobisty bibliotekarz, skryba, archiwista, znawca pism, wybrany przez mistrza Vaaraka i łowcę Valentina, widział już kilka okropieństw podczas zleceń. Łowca wiedźm karał podłych psykerów i ich kolaborantów, ścigał kulty i zdrajców. Kary im aplikowane były uzasadnionym, zmaterializowanym słusznym gniewem, dopadających ludzi nieprawych lub takich, którzy narażali struktury Imperium na uszczerbek. Ale ci ludzie? Ci biedacy pojmani przez szaleńców, czcicieli niszczycielskich potęg mogli być niegdyś wiernymi sługami, córkami i synami Imperatora... Krzywdy im wyrządzone i nieludzkie cierpienie jakie widział na tych mizernych twarzach, przypomniały mu, że i on może zostać wyrwany ze spokojnej rzeczywistości, pozbawiony tarczy wiary i sprowadzony podstępem do poziomu upodlenia tych istot.
Przeszukując cele znaleźli strzępy ubrań, obuwia, koszul i bielizny. Ściany były pokryte bazgrołami wymalowanymi z krwi lub wydrapanymi w szarej powierzchni. Stąd mięso zdarte z palców – pomyśleli przypatrując się dziwnym znakom i symbolom. Większości nie mogli się doczytać, krzyżyki i kreski nachodzące na siebie pod różnymi kątami zdawały się być pozbawione sensu. Jeden z zapisków był bardziej czytelny, choć nierówny. Wszystkie ofiary zamknięte w tym straszliwym więzieniu pozbawiono oczu, zatem trud było pisać własnymi kośćmi, drapiąc litery na ścianie.
„Koronath obiecał, że puści mnie wolnym, gdy niebiosa się zrównają, gdy cała wiedza będzie jego, gdy czas i świat spłynie niczym wosk. W siódmej planecie tkwi tajemnica, więc liczę dni do zrównania, liczę bo chcę znów polować. Chcę wyjść i polować. Ale dni liczyłem już tyle, już tyle dni policzyłem, że liczby straciły znaczenie... Koronath, obiecałeś... Chcę wyjść.”
Cynobia zanotowała słowa uznając, że mogą mieć znaczenie, zwracając szczególną uwagę na podobieństwa stosowanych fraz i przenośni. Thrungg podobnie się wyrażał, pisał o zdobywaniu wiedzy, o przemierzaniu rzeczywistości w sposoby niezrozumiałe dla zwykłych umysłów. Pytanie brzmiało, jeśli miał kontakt z tymi samymi potwornościami co ci biedacy, to jakim cudem uszedł z życiem cały? Czy też spotkał psychiczne aparycje? Czemu go nie zniszczyły? Czy może Bulgaor Thrungg był kimś więcej, kimś lepiej związanym z domem Hekatów, niż na pierwszy rzut oka się wydawało? To nie mógł być przypadek, że jedna z tutejszych ofiar jak i scintillański szlachcic dzielili podobne przemyślenia od tak sobie.
Na końcu korytarza znaleźli skromną komnatę, przypominającą rzeźniczy warsztat. Sprzęt chirurgiczny i zawieszony pod sufitem automaton operacyjny, stanowiły zimną drwinę z lekarskiego rzemiosła. Krew zakrzepła na przyrządach, skalpelach i stalowym gładkim stole, na którym jeszcze spoczywał szkielet ostatniej ofiary, na naściennych pułkach słoje z zawartością ludzkiego pochodzenia, obrzydzające eksponaty, które wzruszyły nawet Gaiusem. Zabójca czół ciarki przyglądając się słojowi gałek ocznych dryfujących w konserwującej zawiesinie. Pożółkła farba zdobiąca niegdyś ściany, napęczniała, skruszyła się i odchodziła całymi płatami. Serwoczaszka wisiała nad ramieniem Kaltosa, który na polecenie łowcy badał właśnie naturę maszynerii u szczytu stołu.
-Dowody jakie już zebraliśmy wystarczyłyby do eksterminacji nawet wysoko postawionego rodu – stwierdziła siostra Talia, przytulając bolter mocniej do piersi. – Jeśli ktoś im to zlecił, spłonie...
Sororita nie mogła wyjść z oburzenia. Szkielet przymocowany był do stołu skórzanymi obejmami, zaś machina utrzymująca czaszkę w miejscu, unieruchomioną, straszyła wszelkiego kalibru wiertłami, szczypcami i igłami, kilka pił wydawało się gotowymi by odkroić górną część głowy i otworzyć dostęp do mózgu.
-Wątpię, by ktoś im to zlecił – łowca z obrzydzeniem obszedł stanowisko. – To niewytłumaczalny głód wiedzy stoi za tym szaleństwem. Wystarczy spojrzeć na to miejsce, Hekaci zaniedbali swój majątek, zredukowali się do życia w starej upadającej świątyni na odludziu, zdecydowanie nie zależało im na pieniądzach ani politycznych wpływach, wtedy byśmy wiedzieli o nich coś więcej. Nie ma tu przepychu, więc nikt nie obsypywał ich złotem.
-Coś znalazłam – rzekła magistrat przeszukująca szuflady w starym sekretarzyku pod jedną ze ścian. Zwracając uwagę reszty wyciągnęła porozrzucane pożółkłe zapiski, na kruchych kartkach ledwo widać było ślady czyjegoś pisma, atrament rozmył się w niektórych miejscach, gdzie indziej wilgoć jaka niegdyś kartki poplamiła, zniekształciła drobny zapis pełen skreśleń, poprawek i adnotacji.
-Nie mogę im pomóc, choć się staram – przeczytała, przetasowawszy kilka arkuszy. – To przypadki beznadziejne, tak mówili starsi uczeni, lecz ja znajdę sposób... Standardowa hospitalizacja nie pomaga, środki chemiczne stosowane w medycynie akademickiej pobudzają aktywność przedniego płata. U badanych subiektów występują bóle głowy oraz oczu. Pierwszy obserwowany w serii wyje z bólu na sam kontakt z najdrobniejszym światłem, tego pokroju doświadczenia mogę nazwać jedynie agonalnymi. Po zastosowaniu opaski i próbie regulacji ciśnienia krwi objawy zdawały się zelżeć. Nie na długo. Następne dni przyniosły podobne objawy reszcie, zaś pierwszy wydrapał sobie oczy, wykrwawiając się przy tym. Obawiam się, że muszę je usunąć wszystkim badanym.
Rozumieli z tego coraz mniej... Kim byli ci ludzie? Ktoś chciał ich uratować? Na to wychodziło. Czytali zapiski naukowca, który imał się niebezpiecznych zabiegów w celu poznania natury szaleństwa i dolegliwości tych biednych ludzi. Odpowiedzi jednak nie było mu dane odkryć, jako, że sam zdawał się popadać w coraz większą złość, przechodząc od ciekawości i chęci pomocy, do ciekawości obsesyjnej...
-Muszę wiedzieć co sprowadza na nich szaleństwo! Gdzie popełniłem błąd?! Aktywność kory wzrasta i wygasza się stopniowo, u wszystkich tak samo, jakby istniało między nimi pewne połączenie. Symptomy u wszystkich pojawiały się w różnych stadiach, co oznaczało, że dolegliwość rozwinęła się w innym czasie i z innym tempem, a mimo to, mimo, że są rozdzieleni grubymi murami, ich mózgi rezonują, gdy pojawia się... To coś. Szept, słyszę go, lecz nie wiem co mówi... Czy i mnie to dopada? Nie odczuwam boleści takich jak moi badani, oni padają na ziemię i pojękują żałośnie, mają problemy z kontrolą mięśni. Nie mogę znieść ich smrodu. Zauważyłem jednak niesamowitą reakcję, gdy otwarłem cele by wpuścić serwitora sprzątającego, jeden z badanych obrócił się ku mnie i spojrzał pustymi oczodołami, zupełnie jakby mnie widział, a ja wręcz czułem jego wzrok. Przerażające doznanie, być może zbytnio się do nich przywiązałem, od tej pory powinienem zachować większy dystans względem mych subiektów.
Cynobia złożyła kartki przeczytawszy najciekawsze fragmenty po czym schowała je do kieszeni płaszcza, ostentacyjnie dając znać Caidenowi, że się sama nimi zaopiekuje.

***

Wysokie regały ze starymi almanachami zdawały się podtrzymywać ściany wnętrza owalnej komnaty librarium wewnątrz jednej z wieżyc. Spiralna kratownica schodów na obrotowym łożysku wiodła pod sam sufit. W alkowie wysokiego okna zakończonego ostrym łukiem stało szerokie czytelnicze biurko oraz para krzeseł o wysokich oparciach. Nieregularne tykanie zegara zaburzało ciszę, podobnie jak woń gnijącego papieru i skór zakłócały możliwość cieszenia się świeżą morską bryzą wpadającą od strony stłuczonego okna. Dywan niegdyś w barwie żywej burgundy, teraz w niektórych miejscach poszarzał od pleśni, w innych zaciemniał od wciąż obecnej wilgoci. Podobny los spotkał freski na sklepieniu. Choć niegdyś mogły przedstawiać losy Imperialnych świętych, teraz mogli się jedynie domyślać prawdziwej natury, jako że płaty namokłego gipsu w większości odpadały już od sufitu.
Mądrzy ludzie zwykli mawiać, że księgi są jak wrota, przez które jedna osoba może wejść do umysłów nieskończonych milionów i to długo po swej śmierci. Rozsądnie jest zatem trzymać je pod kluczem, badać na obecność trujących podszeptów próbujących zdmuchnąć płomień błogosławionej światłości – sycącego ognika wiary i dogmatów zapewnianego przez wieczny knot eklezji. Przeglądali tomiska sprawdzając je na obecność nieprawych pism, na szczęście spostrzegając, że to głównie kroniki i historyczne analizy. Te których mogli się rozczytać przeszły przez należytą Imperialną cenzurę dbającą o praworządny wydźwięk treści, zaś te, które przeżarła wilgoć i rozkład i tak były spisane na straty. Na biurku siedziała ozdobna szklana gablota z przyborami piśmienniczymi oraz  kilkoma notatnikami. Większość stron była pusta, niektóre pomazane dziwnymi wykresami, które opinią Kaltosa wyrażały astronomiczne wyliczenia, tym bardziej uzupełniane notatkami.



Magistrat wyciągnęła zapiski znalezione w operacyjnej sali na parterze, były poczynione tą samą ręką. Kształty liter, wyznanie umęczonych ofiar, a w końcu i podpisy korespondencji schowanej między kartkami notatnika, wszystko wskazywało na postać Koronatha Hekate. Pytanie, czy stanowił ostatnie ogniwo, którego szukali, czy może był kimś więcej, także zdradzoną duszą jak biedna Hadria skazana na zasztyletowanie. Czyżby zapiski Koronatha miały aż pięć tysięcy lat? Zdawało się to być zarówno niemożliwe z przyczyn praktycznych, gdyż papier winien się już dawno rozpaść wraz z całą katedrą, a z istot, które spotkali niedawno powinny zostać same kości. Ślady życia i bytności w starym majątku Eklezji zdecydowanie wskazywały na wydarzenia sprzed kilku miesięcy.
-Może Koronath odkrył tajemnicę długiego żywota? – Spytał Havelock rozgarniając buzdyganem inne stare tomiska na biurku.
-Psychiczne aparycje zdawały się nie być świadomymi swej śmierci – rzekł w odpowiedzi Kaltos badający księgi z serwoczaszką grzecznie lewitującą nad jego ramieniem. – Są materialne i wchodzą w interakcję z otoczeniem, kontynuując strumień jaźni, więc całkiem prawdopodobne, że Koronath odkrył sposób.
-Miał powód – zauważył łowca. – Z całej trójki jemu zależało na czymś trwałym. Gustavus i Nikaea zaledwie partycypowali w procesie, który Koronath mógł zacząć. On zajmował się otwieraniem umysłów swych krewnych, kto wie czemu jeszcze otworzył te umysły...
-Na szczycie przeciwnej wieży widziałem tubus teleskopu – adept dodał. – To może być obserwatorium, tak sobie myślałem, że to miejsce dla Koronatha ważne, skoro tak bardzo interesował się gwiazdami.
-Dobrze pomyślane, Kaltosie – pochwaliła siostra Talia nie ukrywając ekscytacji z nadchodzącego starcia. – Ta osobliwa prezencja jaka nam towarzyszy, może być właśnie nim. Jeśli to tylko wynaturzona istota ludzka opętana manią narzucania swej woli innym powinniśmy się z nią szybko rozprawić.
Przebywanie w katedrze odciskało na nich swe piętno, czuli się zupełnie nie na miejscu, jakby przechadzając się korytarzami i halami popadali w coraz większe rozwarstwienie między tym co jest, a tym co było i działo się przed chwilą. Mieli wrażenie, że rzeczy najpierw się dzieją, a dopiero potem ich myśli docierają w odpowiednie miejsce, jakby doganiając ciała odgrywające złożone sceny. Na początku to przeczucie nie było dolegliwe, a wręcz ledwo zauważalne, lecz teraz czuli się, jakby mieli za ubraniami i zbrojami schowane niewidzialne liny, za które ktoś nieprzerwanie ciągnął, a im dłużej tam zostawali, tym istota śmielej sobie poczynała, jakby drwiąc z nich i nabierając pewności.
Zbierz klucz, złóż go, wiesz co z nim dalej czynić, prawda? No nie bądź tak nieśmiały, to kolejna zagadka, a tajemnica za nią może pomóc rozwiązać problem wielu heretyków, którzy przybyli na Barsapine szukać złocistego remedium na niedołężność, którą w ich przypadku jest zwykła ludzka niemoc. Bolesne przemyślenie, czyż nie? Tak sobie wędrować tymi zimnymi halami zastanawiając się co też mogło ich przywlec do ruin. Oj, nie mammy się, może to i kiedyś była katedra, ale w obecnym stanie, to zaledwie rupieciarnia, którą ktoś z łaski swojej od czasu do czasu raczy odwiedzić i pobawić się w dom. Jakiż makabryczny, czyż nie? Nawiedzony i w ogóle nienormalny. Tak się można tu plątać i szukać tego czego chcieli podróżnicy, czego chcieli Hekaci, a może to właśnie doprowadziło ich do szaleństwa? No pomyśl, masz przed sobą caaałe życie, w jakim stanie, nie wnikajmy, trochę ono zardzewiałe i może puste, ale można sobie pogłówkować w wolnym czasie, racja? I choć mieli nad czym się zastanawiać, nie rozgryźli zagadki, sami nie wiedzieli czemu tu są, czemu mają służyć ich egzystencje. No dalej, zbierz klucz, złóż go, wiesz co z nim czynić, nie jesteś takim kretynem jak twoi poprzednicy, a przynajmniej mam taką nadzieję.

Siostra Talia zmrużyła groźnie brwi, jej pancerna ręka pochwyciła nagle ramię Kaltosa, gdy byli niemal u szczytu przeciwnej wieży i obróciła go ku sobie, przygniatając do ściany. Caiden, Havelock, Cynobia i Gaius z razu się zatrzymali, jakby zszokowani nagłym atakiem, spodziewając się najgorszego, jakby przeczuwając, że moment, w którym sororita się złamie i ulegnie naporowi tajemniczej obecności w końcu, nastąpi. Wtedy spostrzegli, że z nosa, po twarzy chłopaka płynie stała stróżka krwi. Wargi miał rozedrgane, jakby coś majaczył i próbował komuś odpowiedzieć, jakby był w interesującej konwersacji. Oczy miał wywinięte pokazując światu jedynie przekrwione białka.
Łowca zaświecił mu w oczy małą latarką wyczuwając najgorsze. Ciasny korytarz nie nadawał się na takie rytuały, ale liczył się czas. Caiden polecił siostrze trzymać chłopaka w miejscu, podczas gdy sam wydobył zza pazuchy płaskie metalowe pudełeczko z czterema iniektorami, które bardziej przypominały pneumatyczne strzykawki o długich igłach niż profesjonalne laboratoryjne odpowiedniki. Wbił igłę mocno w jego bark po czym aktywował mechanizm pneumatyczny. Pompka w mgnieniu oka wprowadziła w ciało Kaltosa pewną rzadką substancję. Chłopak nagle jakby zaczął się krztusić, głośno zaczerpując powietrze i dysząc panicznie, kaszląc co chwilę. Zamrugał w końcu oczami, gdy łowca wyciągnął igłę z jego ciała i  spojrzał na spoconą twarz. Siostra Talia sprzedała adeptowi delikatny cios grzbietem rękawicy, od którego mało nie zemdlał.
-Co mu zaaplikowałeś? – Spytała Cynobia na wszelki wypadek, w końcu jeśli i ją będą musieli ratować, lepiej, żeby chociaż wiedziała czy nie jest na to świństwo w jakikolwiek sposób uwrażliwiona.
-Ekstrakt na bazie piaskowca – spokojnie odpowiedział kapelusznik chowając pudełeczko. – To wszystko. Jeśli ktoś ma jakieś zwidy raportujcie, nim zupełnie straci głowę.
-Trzymasz się, chłopcze? – Białowłosa wojowniczka spytała, teraz podtrzymując go za kołnierz. Jej głos zdawał się dziwnie ciepły poza zwyczajowym spokojem oczywiście.
Kaltos pokiwał głową dochodząc do siebie, potem dopiero zauważył jak wszyscy dookoła wlepiają weń spojrzenia pełne wyrzutów, jakby już skazywali go na rolę potencjalnego zagrożenia, pierwszego do odstrzału.
-Piaskowiec wytrzyma kilka godzin – dodał łowca. – Radzę, żebyśmy się pospieszyli.



Schody do wieży usłane były kawałkami metalowych okładzin, strzępami drutów splecionych niekiedy w pęki grubsze od pięści, oraz połamanymi kołami zębatymi, które rdzewiały sobie na powietrzu, popękane, jakby ktoś je tu rozrzucił zawiedziony, że żadne nie spełniło oczekiwań. Musieli podczas wspinaczki rozgarniać śmieci, żeby się o coś nie potknąć. W dziurach powstałych w ścianach mieli wgląd do wnętrza konstrukcji wieży, gdzie huśtały się wciąż ogromne łańcuchy, cicho pobrzękując w niemal zupełnej ciemności. U szczytu naparli na proste czerwone drzwi, które ustępując, pozwoliły im spojrzeć do wnętrza owalnej komnaty zwieńczonej obrotową kopułą. Przestrzeń pracowni obserwacyjnej dominował jednak szkaradny model układu Barsapine, zaczynający się w centrum złotym globem symbolizującym gwiazdę, a kończącym na ostatniej z jedenastu planet, trzymanych w konstrukcji przez pozłacane obręcze w zmechanizowanym systemie. Każdą z planet oddawała ludzka czaszka zatopiona w kulistej bryle barwionego szkła. Model wbrew pozorom działał, wciąż zasilany przez dziesiątki kół zębatych popychających konstrukcję o niezauważalne dla oka zmienne. Niektóre z trybów, te największe, sunęły tak powolnie, że zdawały się w ogóle nie ruszać, a z drugiej strony liczne przekładnie, wały i mechanizmy, tłumaczyły ich ruch do najbardziej mikrych układów, w których dobrze naoliwione, mniejsze koła obracały się znacznie żwawiej. Ściany zdobiły imponujące murale, przedstawiające konstelacje gwiazd niekiedy zamknięte w sylwetkach mitycznych bestii lub herosów z Imperialnej historii. Nad modelem, w ciężkiej konstrukcji wisiał skierowany w górę tubus teleskopu, a przynajmniej jego najbardziej zdobna część. Liczne okulary i soczewki kierowały obraz do stanowiska obserwacyjnego na szerokiej platformie zawieszonej po lewej stronie konstrukcji, tuż nad podłogą. Tam ustawiono także kilka solidnych biurek zasłanych księgami, papierami i mapami gwiazd. W powietrzu unosił się zapach wilgoci i kurzu, choć żaden element nie zbutwiał, księgi nie zniszczały, a mimo wszystko pokrywa kopuły była rozsunięta, zaś okular teleskopu wyprowadzony na masywnych siłownikach poza jej granice. Nie możliwe było, by w takim stanie opady nie zmieniły komnaty w zatęchły ściek pełen zgrzybiałych tynków, rozkładających się papierów i skorodowanych części. To zaś oznaczało, że ktoś regularnie dbał o pomieszczenie, zamykając pokrywę obserwatorium w porę, przed nadejściem deszczu.
Im dłużej przyglądali się wnętrzu tym większa nachodziła ich ochota, by wszystko odłożyć na później i zająć się badaniem tajemnicy Koronatha. To uczucie było dość osobliwe, nie przypominało typowego pragnienia, nakazu, ale raczej taką zwykłą dziecięcą niemal ciekawość, by zobaczyć co się znajduje za drzwiami dostępnymi tylko dla wybranych. Nie istniała za tym żadna głębia, chęć odkrycia czegoś nowego, ale najzwyklejsza potrzeba zaspokojenia kaprysu. Od tak, dziecko widzi na tyłach sklepu wielką tablicę „Tylko dla personelu” i chce tam zajrzeć, właśnie dla tego, że mu nie wolno. Za razem po przekroczeniu drzwi przeminęła dziwna obecność, zupełnie jakby nie chciała z nimi wejść, odprowadzając tylko gości na granice terytorium.
Gdy Caiden i Kaltos wzięli się za przeszukiwanie papierzysk, Havelocka coś natchnęło i zbliżył się do koleżanki, która przyglądała się skomplikowanej konstrukcji z podwieszanych czaszek. Cynobia miała w rękach notatnik i sporządzała kilka zapisków, generalnie próbując wyciągnąć coraz więcej zarzutów w kierunku rodu Thrungga i wszelkich jego znajomków. Dla pani magistrat problemy z apostatami miały naturę formalną, a ponad połowa brała się nie tyle z ich zbrodniczego działania, gdyż jak mawiały nauki kościoła, ktoś mógł być zwyczajnie słaby umysłem, zostać skorumpowany wiedzą, która wnikała w umysł i przejmowała władzę, a właśnie z komunikacji. O ile dzieła zakazane, sztuka, a nawet sami myśliciele byli stosunkowo niegroźni nie mogąc ze swoimi poglądami uciec zbyt daleko, o tyle inaczej sprawa się miała z tymi, którzy mogli dotrzeć w głąb sektora, przekraść się szczelinami w murze wiary i prawa. Bulagor Thrungg podróżował, szmuglował eksponaty z całego sektora, a nawet z innych segmentów. Mógł to czynić tak długo, jak miał zaprzyjaźnionych i łasych na bogactwa przewoźników i to właśnie oni tkwili ością w gardle pani magistrat. Wiedziała, że na dłuższą metę, musieli mieć znajomości wysoko, musieli należeć do jednej z wolnych flot handlowych lub do marynarki. Tym bardziej nurtowało ją połączenie okrętów i astronomicznej wiedzy zamkniętej w makabrycznym rebusie przed jej oczami.
-Pamiętasz mojego partnera? – Spytał Skavaldi stając tuż obok i udając, że równie mocno interesuje się układem czaszek odpowiadającym za planety.
-Wolno ci się o to pytać?
-Nie. Chodzi mi, czy przeżył... albo przeżyła... Nie wiem czemu, ale mam takie przeczucie, że straciłem partnera i to była moja wina. I to więcej niż raz.
Magistrat obróciła głowę ku niemu, dosłownie na chwilę by upewnić się, że to nie kolejna sztuczka jakiegoś nadnaturalnego wpływu. Twarz Havelocka jednak nie była spięta, rozzłoszczona, czy targana innymi emocjami, na powrót przypominał chłodny ociosany z granitu pomnik.
-Czyżbyś się martwił, że jesteś przeklęty lub ciąży nad tobą jakieś fatum? Niepotrzebnie.
-Wiem, wiem, to niebezpieczne – ciężko westchnął arbitrator. – Nie o to chodzi, wiem, że nad czymś bardzo intensywnie pracowałem, coś doskonaliłem. Jeśli partnerom moim coś się stało z powodu mojego wyszkolenia lub zachowania, wolałbym wiedzieć.
Cynobia wzruszyła ramionami dając krok w stronę modelu. Namierzyła planety reprezentowane przez czaszki z wyrytymi symbolami siódemki i dziewiątki, jak wynikać miało z zapisków Koronatha.
-Niestety, Havelocku, chciałabym ci pomóc, ale nie wiele mi o tobie wiadomo. W pewnym momencie po prostu zaginąłeś, wszyscy myśleli, że to kolejnego za służbą wcięło gdzieś w sektorze, jedni mawiali, że się uganiałeś za zbójnikami z Wrót Cypriana, inni, że dostałeś przydział na Malfi. O twoich partnerach nic nie słyszałam, ale to chyba dobrze. Nikt nie wspominał, żeby jakaś tragedia się stała z twojej winy.
-Tak – odpowiedział krótko. – Też mam taką nadzieję.
Cynobia pchnęła dziewiątą planetę, która powoli sunęła wraz z przyspieszonym obrotem trybów. Siostra Talia w tym czasie stała na straży zaraz przy schodach, uważając, by nikt nie zaszedł ich od tamtej strony. Gaius z kieszonki wyciągnął małą przekąskę, zapakowane w tworzywo suszone mięso, stworzone do testowania zgryzu. Gdy po raz pierwszy zanurzył w nim zęby odrywając solidny kawałek o gumiastej konsystencji, jego towarzysze nie mogli wyjść z podziwu, że po tym co zobaczył w skrzydle medycznym nadal miał apetyt na cokolwiek.
Kaltos przyjrzał się muralom, dopiero z bliska zauważając, że między konstelacjami, w czarnej farbie okrywającej ściany, wyryto mikroskopijne równania, ciągi zdań prawiących o koniunkcjach, ciągach grawitacyjnych, pływach energii i promieniowania, fluktuacjach w immaterium, w skrócie wszystko o czym adept miał dość znikome pojęcie. Położył na ziemi plecak i wydobył zeń cieńszą z ksiąg, którą zabrał na misję, być może wreszcie się do czegoś przydadzą. Była to kopia astronomikarium na daną dekadę, zawierającą prognozy czołowych astropatów i astrogatorów przepowiadających jakie zagrożenia może spotkać przykładowy podróżnik w warpie i czego winien się wystrzegać w konkretnych miejscach. Nie wiele to pomogło, ale przynajmniej zrozumiał niektóre słowa z generalnego naukowego bełkotu.
Caidenowi towarzyszyło z kolei zupełnie inne przeczucie. Wiedza zdobyta podczas lat praktyk, najpierw tropienia pomniejszych kultów, zwalczania ich wpływów, tępienie szaleństw jakie rozsiewały, następnie polowanie na wiedźmy, niesankcjonowanych psykerów znajdujących posłuch i wzięcie na wysokich dworach, aż po wyławianie ziaren korupcji z kadr eklezji, ta wiedza była niczym wobec pewnych faktów. Tak jak myśliwy nie wytropi bestii, która się nie porusza i nie zostawia śladów, tak i najlepszy egzorcysta nie zwęszy aparycji, która może być w najzwyklejszy sposób uśpiona. W komorze istniała niepisana bańka spokoju, odpoczynku i powolnej kontemplacji, oczekiwania na coś ważnego. Poprzednie dwie aparycje nie zbudził pewien impuls, pojawienie się żywych, ale tamte istoty same nie wiedziały na czym im tak naprawdę zależało. Mogły włóczyć się dniami i nocami po katedrze szukając celu. Nie Koronath, on czekał na coś konkretnego, nie powstałby z byle powodu, działał z mechaniczną precyzją, bo jako jedyny miał czystą wizję tego, co chciał osiągnąć.
Wtedy łowca wiedźm zauważył kątem oka jak powoli, ostatnia z planet układu Barsapine, reprezentowana przez czarną czaszkę z wydrapanym symbolem „IX” na czole, z cichym kliknięciem zatrzymała się. Sunęła tak wolno, że dopiero po jej zastygnięciu fakt stał się dlań oczywisty. Z trybów wokół mocowania teleskopu opadł kurz i pył. Kilka głośniejszych metalicznych szczęknięć zawtórowało lekkim wstrząsom, które rozeszły się po komorze obserwatorium sprowadzając wszystkich na równe nogi. Gaius zatrzymał się w połowie żucia, nim upuścił suszony smakołyk i poderwał do rąk swój karabin. Cynobia i Havelock postąpili krok w tył, jakby przeczuwając, że skomplikowany model przed nimi lub też wielki teleskop może się na nich rzucić. Choć taka okoliczność zdawała się być niedorzeczna, to obręcze na teleskopie zaczęły się przesuwać, jakby dostrajając na odebranie odpowiedniego obrazu. Cała kopuła mozolnie ruszyła by skierować się na gwiazdę świecącą nad horyzontem, łapiąc słoneczne promienie w majestatyczny okular.
Kaltos zbliżył się do modelu, chyba jako jedyny zauważył, że układ czaszek złożył się w opisany przez Koronatha wzorzec. Zrównaniu uległ siódmy i dziewiąty czerep, oba zaćmione, jeden przez własnego satelitę, drugi przez sąsiednią „planetę”. Wskazał łowcy przyczynę zamieszania, nie musiał niczego dodawać, gdyż Caiden pamiętał zapiski jakim do niedawna się przyglądali. Być może to czynnik, na który czekali? Chłopak nadal czekał na jakiś znak, mógł w każdej chwili rozsynchronizować układ, mając jedynie nadzieję, że taki zabieg pomoże, ale łowca wiedźm kazał mu odejść od modelu i pozwolić maszynie działać.
Tubus skondensował słoneczne światło, lecz zamiast kierować je do małego okularu, miriada zwierciadeł i pryzmatów rozsianych pod sklepieniem, które dopiero teraz zauważyli w pełnej krasie, została ostrzelana skondensowaną złocistą wiązką. Promień odbijał się nad ich głowami, tworząc skomplikowany iluminacyjny wzór, który kończył się na podeście pracowniczym. Ostatnie zwierciadło rzucało od góry stożkowatą smugę światłości na posiwiałego, lecz nadal przystojnego mężczyznę wylegującego się na krześle nieopodal biurka. Elegancki granatowy strój przypominał coś pomiędzy strojem naukowca, z przyborami rozpychającymi każdą kieszonkę, a mundurem z charakternym fasonem oficera marynarki, wskazującym na dobre urodzenie i wysoką pozycję. Bladą cerę pokrywały niezliczone matematyczne równania, pospiesznie i odręcznie nabazgrane tam, gdzie można je było rozczytać. Z daleka wyglądał jakby jego dłonie i ramiona pokrywały zastygłe w bezruchu mrówki lub tatuaże przedstawiające rozłożenie ulic i alei miasta ula. W oczach tkwiły wielosoczewkowe okulary sprawiające, że spojrzenie mężczyzny wyglądało na obłąkańcze. Każde nawet najmniejsze drgnięcie źrenicy wydawało się katatonicznym spazmem, zaś nawet po ich zawężeniu obserwator mógł mieć wrażenie, że spogląda w ocean czerni. Nieznajomy odetchnął, obserwowany przez otaczającą go trupę ludzi, lecz gdy jego oczy spoczęły na ich twarzach, twarzach, których nigdy wcześniej nie widział, jakby coś go naszło, wykręciło od środka, wyżęło spokój i opanowanie, które niemal natychmiast zastąpiła pełna pasji wrogość.
-Kim wy... – Warknął wstając z krzesła.
Spojrzał na model układu, jego idealnie skalibrowany zegar, następnie na mapy rozłożone na biurku. Dłońmi rozgarniał papiery, przekładał je ze sterty na stertę bełkocząc coś pod nosem, spoglądając na jakieś równanie zapisane drobnym maczkiem na własnej skórze.
-Nie... Nie, nie, nie! Coś wyście zrobili?! Przed czasem! Zbudziliście mnie przed czasem! Tak gwiazdy nie przemówią, nic nam nie powiedzą, jest za wcześnie! Wasze łapska musiały się tykać, co?! Musiały?! – Gniewnie rzucał w ich stronę, mrużąc oczy za zestawem soczewek.
Dłonie, jeśli już nie dobyły broni, to chociaż powędrowały w stronę kabur, nawet Kaltos przełknąwszy głośno ślinę na samo wspomnienie ostatnich wydarzeń poszukał pistoletu. Serwoczaszka unosząca się niecały metr za jego lewym ramieniem też jakby przycichła kierując samotny połyskujący czerwienią wizjer na mężczyznę ogarniętego astronomiczną pasją.
-Jak śmieliście zakłócić spokój tego miejsca?! Wiecie jak delikatnymi procesami zachwialiście? Mogliście zniszczyć moje badania! Lata badań! – Błyskawicznie przebiegł do modelu i przyglądając się wprowadzonym zmianom w osiach, rzucił Cynobii spojrzenie pełne jadu, jakby odgadując czyje palce tknęły machiny. – Masz pojęcie co uczyniłaś? No?! Masz pojęcie?!
-Koronath, jak mniemam – zagaił łowca przyciągając uwagę okularnika, mimo wyraźnego niezadowolenia sorority.
Istota jaka przed nimi stała nie była naturalna, wojowniczka miała obowiązek ja zniszczyć, pertraktacje nie powinny wchodzić w grę, lecz znała Caidena na tyle, by okazać mu kredyt zaufania. Skoro miał przeczucie, to powstrzyma się. Wycelowała jednak bolter w aparycję, zdając sobie sprawę, że amunicja to rzecz niezwykle cenna, szczególnie, że wciąż nie wiedzieli co przed nimi mogło leżeć. Warto było się upewnić. W podobny sposób myślał łowca wiedźm, szukający sposobów na obnażenie słabych punktów przeciwnika. Po zachowaniu Koronatha, po pierwszych kilku chwilach coś mu nie pasowało w obrazie prezentowanym przed oczami i tym, który zbudował w swej wyobraźni. Mniemał, że spotka mędrca, mistrza pociągającego za sznurki wielkiego teatru kukiełek, a zamiast tego przed nim stał szaleniec mamroczący coś pod nosem. Oczywiście podejrzewał, że wpływ wiedzy zakazanej i chorobliwa mania poznania może się odbić na Koronathcie w ten czy inny sposób, ale to co zobaczył trochę go rozczarowało.
-Tak, znaczy wiesz kim jestem – rzekła aparycja na chwilę oderwana od swego zegara. – Czytałeś może moje dzieła, człowiecze? Ja widzę kim jesteście, po co przychodzicie, to nie ważne, nic złego nie zrobiłem jeśli to cię świerzbi, siostro – rzucił do kobiety w zbroi ku jej zdecydowanemu zaskoczeniu. Był chyba pierwszym dziwadłem, które pamiętało symbolikę z lat życia i potrafiło dopasować postrzeganą rzeczywistość do zakodowanych wzorców. – Chciałem tylko być świadkiem niesłychanego zdarzenia i tak, udało mi się przetrwać dzięki darom tego świętego miejsca, oczywiście nie wszyscy okazali się być równie podatni.
-Ci biedacy na parterze? – zapytał łowca.
-To straszne co się z nimi stało, choć starałem się im pomóc to oni zmieniali się w sposób dla mnie tajemniczy. Ani moja wiedza, ani wiedza Gustavusa nie starczyła... Z resztą, Gustavus to idiota, on był zainteresowany rozwijaniem tkanek, a nie umysłu, dla niego potencjał to przyczepić komuś trzecią dłoń na ramieniu i najlepiej nogę na czole – Koronath parsknął przeczesując płowe włosy.
-Nie chcieliśmy zakłócić twego snu, jeśli trzeba z chęcią pomożemy w ponownym nastawieniu mechanizmu – Cynobia dodała podchwyciwszy zamysł Caidena.
Koronath rzucił jej spojrzenie pełne podejrzliwości, przekrzywiał głowę z lewa do prawa, jakby mierząc ją sobie, badając, czy gdzieś nie widnieje najmniejszy ślad blefu.
-Być może jesteście w stanie, choć wątpię. Myślicie, że nie wiem po co to przyszliście? Arbitratorskie odznaki, eklezyjne insygnia, lilie na pancerzu wojowniczki naszego boga-ojca. Dobrze wiem co reprezentujecie i wiem, że zostało mi trochę czasu do zaćmienia. Jeśli bym was zniszczył przybyliby tu inni, lepiej wyposażeni i zrównali mą wieżę z ziemią, jeśli bym was zostawił, zignorował, to wiem, że i tak złożycie raport, że i tak wyjawicie swe sekrety przełożonym. Jedyna opcja to wejść z wami w układ, zaproponować wam coś co mogłoby kupić mi czas.
-Klucz? Posiadasz go? – Spytał łowca dając jeden krok bliżej, lecz nagle Koronath jakby wzdrygnął się na samo jego wspomnienie.
-Nie wiem o czym mówicie...
-Wiesz, na pewno wiesz. Reszta twej rodziny go posiadała, może wytłumaczysz nam dlaczego?
Koronath nachmurzył się podchodząc z powrotem do niskiej platformy z biurkiem i papierami, stając w świetle odbitych słonecznych promieni.
-Wy jednak nic nie wiecie – wysyczał, lecz po chwili zaczął się gorzko śmiać. – Wy na prawdę nic nie wiecie? Przyszliście tu jak owce? Bezbronne małe owieczki.
Zachowanie aparycji było dla Caidena dostatecznym dowodem, że to jednak nie on za wszystkim stał, ale w pewnym sensie miał ważny udział w całym misternym planie. Koronath nie wiedział o pokonaniu jego krewniaków, znaczy nie mógł być tym, który kierował podszeptami w głowie Gustavusa i Nikaei. Był oderwany od rzeczywistości, może nie tak mocno jak reszta, wykazywał większy intelekt i zrozumienie własnej pozycji, lecz mimo wszystko był zaledwie cieniem samego siebie sprzed wielu lat.
-Chcecie zejść do podziemi i nie wiecie co w nich jest? – Koronath zaśmiał się ponownie, kilka razy pokasłując, jakby sytuacja była dlań dostatecznie makabrycznym dowcipem, by za razem radować się i chcieć zadławić, nim do wszystkich dotrze puenta zimnej powagi. – Jeśli nie wiecie, to tym bardziej nie mogę wam pozwolić jej wziąć. Macie mnie za jakieś wielkie zło, co? Och nie, zarówno ja, jak i moi bliscy podjęliśmy się naszego losu nie z kaprysu, a z przymusu. By trzymać to co w katedrze drzemie na wodzy, związane niczym psa. Z jednym się przeliczyliśmy, to przyznaję, nie zdawaliśmy sobie sprawę, jak jego ujadanie może nas doprowadzić do obłędu. Ha! – Na te słowa Koronath wyrzucił ramiona w boki, uniósł głowę i krzyknął – Świetnie rozegrane, słyszysz?! Dobrze się bawiłeś naszym kosztem? Aż tak cię boli to więzienie? No to będzie cię boleć jeszcze kilka ładnych lat przynajmniej!
-Do kogo się zwracasz? – Caiden ponowił, próbując przede wszystkim sprowadzić Koronatha z powrotem na ziemię.
-No, panie myśliwy, przecież wiesz, a przynajmniej słyszałeś go, czyż nie? Ponaglał cię, wy też go słyszeliście. On różnie działa na ludzi, raz silniej, raz słabiej, nastawia ich przeciw sobie. On dał nam nieśmiertelność, najpierw mym badanym, a gdy odkryłem, że dzięki transformacji w byt psychiczny mogę osiągnąć swe marzenie, dotrwać do wielkiej koniunkcji, rozpocząłem eksperymenty i negocjacje. Bardzo chciał nam pomóc w zamian za przysługę, otwarcie „piwniczki” – na samo brzmienie słowa szalony naukowiec zachichotał. – Jak to delikatnie brzmi, czyż nie? Chciał własnej załogi, trochę jak Barabus, który go tu uwięził przed setkami lat.
-Kogo, Koronathcie? O kim mówisz?
-O cieniu, który chce chodzić w świetle dnia, oczywiście. Wiesz co to za piękna metafora?
-Sumienie? – Rzekł nagle Kaltos zwracając na siebie uwagę pana obserwatorium, który aż zamrugał oczami sądząc, że zadana zagadka przerodzi się w dramatyczną pauzę, konfuzję jaka pochłonie śmiałków, a on będzie mógł ich oświecić posiadaną wiedzą.
Ten pucułowaty chłopak w szatach skryby wszystko zepsuł, odpowiadając zbyt wcześnie. Nie, to nie mogło się tak skończyć, gdzie w tym wyczucie artyzmu?
-Racja, sumienie – Koronath dodał, ciężko wzdychając i z wyraźnym rozczarowaniem obecnym na twarzy opuścił ręce, jakie bezładnie zawisły wzdłuż granatowego płaszcza. – Słyszysz go gdy mówi, lecz nigdy swoim głosem, jest na to za sprytny. Mówi twoim sumieniem, mówi głosem ego, pewności siebie. Tym co należy do najbardziej intymnej części umysłu, tym czego nie sposób przypisać komuś innemu.
-Bulagor Thrungg, kojarzysz go, prawda? On tu był? – Magistrat wtrąciła swoje pytanie.
Naukowiec potarł podbródek szperając w pamięci, jakby wspomniała imię zasłyszane w legendach lub przed eonami.
-Thrungg, obiło mi się o uszy. Możliwe, że tak. Na przestrzeni dziejów nasz gospodarz sprowadzał sobie różnych czempionów, którzy okazaliby się na tyle śmiali, by otworzyć jego więzienie, lecz nie dawali rady. Gustavus pewnie go nastraszył, ten zawiódł swego pana, uciekł... Chyba, a może to był ktoś inny? Szaleniec, wybraniec, kto wie? Każdy kto tu przychodzi, to albo szaleniec, albo wybraniec, a często jedno tożsame jest z drugim. Przestałem zważać na ich imiona już dawno temu.
-Skoro wiesz kim jesteśmy – zagaił łowca – to czemu od razu nie oddasz nam klucza? Zdajesz sobie chyba sprawę, że tak czy inaczej naszym zadaniem jest egzorcyzm istoty spętanej w tej katedrze. Jeśli działałeś na korzyść Imperium, zabezpieczając je przed jakąś tragedią, to przewiny zostaną ci wybaczone, a my zajmiemy się tym co cię trapi. I tak to się stanie, pytanie czy zrobimy to teraz, czy zrobi to inna drużyna w późniejszym czasie, jak słusznie zauważyłeś nawet brak naszego powrotu będzie dostateczną wskazówką. Daj nam klucz, a zadanie będzie spełnione.
-Hmm... – Koronath zdawał się zastanawiać nad przedstawionym pomysłem. – Wiecie jak to jest grać z kimś w warcaby kiedy na planszy zostają tylko dwie damki? Skaczą od ściany do ściany i o ile ktoś nie popełni błędu nie da się wygrać, ani przegrać. Nie mogę stąd odejść, bo tak jak ja go więżę, tak i on więzi mnie. Jesteście dla niego zagrożeniem... Choć wcale tego nie chcę, muszę bronić...
-Nie musisz, Koronathcie, a chcesz – stwierdziła Cynobia przeglądając przez jego blef jako jedyna. Jej wyznanie sprowadziło niemałe poruszenie, gdyż psychiczna aparycja faktycznie zdawała się być przekonującym rozmówcom, pełnym werwy, pewności siebie, charyzmy, a przede wszystkim rysował się na ich potencjalnego stronnika. Dla pani magistrat coś tu jednak nie grało więc wymierzając w niego palcem wystrzeliła serią niewygodnych zarzutów.
-Twoi bliscy dali się łatwo zmanipulować, to prawda, oni sami nie wiedzieli co się z nimi dzieje, czego chcą, nie wiedzieli czemu służą, ale nie ty. Jesteś na to zbyt inteligentny, nie wchodziłbyś w układ wiedząc, że nie masz jakiegoś haka. Przebywanie tutaj, na terenie katedry daje ci nieśmiertelność, jakkolwiek ten emulowany żywot wygląda, to jest w miarę zwięzły, niezanieczyszczony. Odizolowałeś swoją pracownię od wpływu tego o kim mówisz, ale zdajesz sobie sprawę, że potrzebujesz go nie dla tego, że między wami jest jakiś kontrakt, na taką okoliczność na pewno byłeś ubezpieczony, ale raczej dlatego, że bez daru nieśmiertelności nie doczekasz zaćmienia i wielkiej koniunkcji. Grasz na zwłokę, chcesz sobie kupić czas, mam rację? Chcesz, żebyśmy się zniechęcili, szukali dla ciebie jakiegoś wyjścia, jakiejś wzajemnej oferty, tylko po to, by doczekać wyśnionego terminu. W twoim stylu byłoby zaoferować nam jakąś misję, dać fałszywy cel, tak jak dałeś go Gustavusowi. Przecież jego zainteresowanie anatomią i biologią nie wzięło się z nikąd. Wierzę, że faktycznie szczerze nienawidzisz istoty, która jest tu spętana, czymkolwiek to jest, ale bardziej zależy ci na wiedzy... Z zapisków Thrungga i twoich wynikało, że koniunkcja ma przynieść odpowiedzi na wiele tajemnic i sekretów, być może oczekiwałeś właśnie wtedy znaleźć remedium na potworność, której byłeś coś winien?
Koronath przyglądał się kobiecie ze srebrzystym warkoczem jakby chciał jej rozszarpać gardło, lecz coś w nim zapłonęło, coś czego od dawna nie czuł. Jedna brew podskoczyła wysoko, gdy z uznaniem przekrzywił głowę, cmoknął i lekko się ukłoniwszy, zaklaskał.
-Brawo. A już myślałem, że będziecie kolejną bandą idiotów, których da się nabrać na sztuczkę z oszalałym dziadem z wieży... Oj, nie miejcie mi tego za złe, już tak mnie męczyli ci goście niechciani, że albo w teatrzyku wysyłałem ich do kuchni, albo do jaskini nieopodal posesji, żeby Gustavus się nimi zajął.
-Chcesz dotrwać do koniunkcji, a zatem potargujmy się – rzekł Caiden, choć siostra Talia stanęła u jego boku wyraźnie sygnalizując, że nie pochwala takiego zachowania. – Chcemy ostatniej części klucza, a ty zdajesz sobie sprawę, że nie będziemy mogli zostawić twej wieży samej, nie będziemy mogli pozwolić psychicznej aparycji panoszyć się po świecie. Oczekujesz, że po ujawnieniu tej tajemnej niesamowitej wiedzy poznasz sekret jak bardziej utrwalić swą formę, bo i po co miałbyś czekać? Wtedy stałbyś się abominacją, o której wiemy i którą będziemy ścigać tak długo jak to możliwe. Nie wciskaj nam bajek, Koronathcie.
-Cóż – odrobinę rozczarowany swą nieudaną próbą duch naukowca opuścił głowę. – Widzę, że mam do czynienia z doświadczonymi śledczymi. Jesteście z inkwizycji przecież, mogłem się domyślić, że prędzej czy później przybędziecie. A na twoje pytanie, panno arbitrator... – zwrócił się do Cynobi – Thrungg  był zbyt nieporadny, nie powinniśmy mu ufać. Był przebiegły, wiele rozumiał, to muszę mu przyznać, ale to u swego rdzenia rozpieszczony dandys, co chełpił się zdobyczami i czekał tylko, by komuś zaświecić przed oczami nową zabaweczką.
-Dei-Phage wybrał go na swego czempiona? Dei-Phage? Tak się nazywa? – Caiden spytał wspominając notatki sibellańskiego szlachcica, którego dwór przeszukiwali ponad miesiąc wcześniej.
-Dei-Phage – wymówił imię Koronath z wyczuwalnym niesmakiem. – Tak, on tu tkwi, między nami, czai się i drzemie. Jest natomiast zbyt sprytny, by dać Bulagorowi szansę na dokonanie dzieła. Och, nie, oddał mu swą rękę, o tym pewnie wiecie, ale uczynił to by choć część przetrwała.
-Przetrwała?
-Tak. On wie, że wkrótce się przebudzi, nie wiem jak, po prostu... Ale jest zbyt sprytny, zdaje sobie sprawę, że nawet najlepszy plan może zawieść, dlatego oddał mu swe ramię. Bulagor wrócił do siebie, na inną stronę sektora, więc jeśli zniszczycie Dei-Phage’a, on po części przetrwa.
Dla łowcy to nie było tak oczywiste. Teoretycznie była to rozsądna decyzja, ale co jeśli stwór chciał, by tak myśleli? Nie mógł tego wyjawić Koronathowi, gdy woal kłamstw za woalem opadał ujawniając nową prawdę. Może prawda leżała gdzieś pomiędzy? Może Koronath faktycznie więził istotę, więc ta dała Bulagorowi swe demoniczne ramię, wiedząc, że prędzej czy później szlachetka ściągnie na siebie czujne oko inkwizycji. Zapiski i brednie w notatkach były istotne, lecz nie na tyle by działać w trybie doraźnym, co innego, gdy agenci odkryli przy nim rękę monstrum, istoty zrodzonej z czystej potencji immaterium. Co jeśli mieli tu przybyć tylko po to, by pokonać Koronatha i uwolnić demona? To było w ich stylu, pomyślał Caiden.
-Skoro przetrwa, to nie masz się o co obawiać, prawda? Twoja misja nie wygaśnie.
-Nie mówilibyście tego, gdybyście już się tej ręki nie pozbyli – odparł duch równie czuły na ich podstępne zagrania. – Niszczyć demona, tylko po to, by przetrwał gdzieś w głębi Imperium pod postacią opętanego śmiertelnika? Nieee... Dorwaliście Thrungga i zutylizowaliście ramię.
Nagle łowca wyciągnął pistolet i nie ostrzegając nikogo o tym co chce uczynić, wystrzelił w uprząż kalibracyjną olbrzymiego teleskopu. Konstrukcja zaskrzypiała, gdy pocisk począł haratać pomniejsze tryby, rozsypując je po podłodze niczym śmieci. Następnie Caiden wskazał lufą a skomplikowaną zegarową konstrukcję modelu planetarnego i powiedział siostrze Talii, by rozniosła bolterem delikatne urządzenia na jego znak.
-Co czynisz?! – Koronath nagle wystrzelił zszokowany obrotem wydarzeń! Podbiegł do teleskopu badając zniszczenia, oceniając, czy da się naprawić i czy da się nim jeszcze prowadzić ważne obserwacje. – To bardzo delikatne urządzenie!
-Dość gierek, Koronathcie. To oczywiste, że w przeciwieństwie do swych kamratów potrafisz powstrzymać się przed atakiem, wiesz, że możesz rozwiać się w eterze i nas zupełnie zignorować. Mógłbyś nas w ten sposób zwodzić i przeciągać pertraktacje. Zależy ci bowiem jedynie na koniunkcji... Masz wszystkie karty i powody by nie dawać nam klucza. Na twoje nieszczęście, przez ostatnie kilkanaście minut poinformowałeś mnie o wszystkim co tak na prawdę chciałem wiedzieć. Możesz się rozwiać, owszem, możesz zabrać klucz ze sobą, prawda... Ale wiesz co się nie rozwieje w powietrzu? – W odpowiedzi na własne pytanie łowca z ironią rozejrzał się po rdzewiejącym królestwie Koronatha. – Zależy ci na badaniach? To zobaczymy jak sobie poradzisz bez swych zegarów, albo gdy nasza wielebna siostra zniszczy cały teleskop. Przyznam, trochę to drastyczne, ale nudzi mnie ta próżna wymiana zdań. Nie możesz się stąd ruszyć, jak sam przyznałeś, ten okular jest wszystkim co pozwala ci spojrzeć w gwiazdy. Zastanów się zatem, czy chcesz spoglądać przez jego pogruchotane resztki lub czy zdążysz go poskładać własnymi rękami w najbliższym stuleciu.

***

Przewrócony zegar w nawie głównej roztrzaskał się na drzazgi. Stanowił tylko zasłonę, która maskować miała to co ukryte było za nim. Żaden to antyk, więc nie mieli żalu zamieniać go w zrujnowany rupieć. Łowca wiedźm otoczony resztą drużyny trzymał w dłoni złożone zębate koło, wyglądające jakby nigdy nie zostało przełamane, jakby świeżo odlane i wykute.
Dopasował obiekt do lekkiego zagłębienia w płaskiej ścianie i lekko przekręcił. Z nagłym przypływem energii zewnętrzna płyta cofnęła się o drobinę i następnie wsunęła w ścianę odkrywając im wejście do utrzymanej w świetnym stanie kilku osobowej windy. Choć kurz zebrał się gęsty, to światła błyszczały jakby konstrukcja powstała dosłownie dzień wcześniej. Wnętrze jednak nie wyglądało jakby należało do typowej budowli eklezji. Na ściance w głębi windy widniała ozdoba przedstawiająca zakapturzonego człowieka, którego twarzy nie było widać, a który w dłoniach dźwigał olbrzymie zębate koło. W samym centrum trybu tkwiła niezwykła czaszka, w połowie naturalna, ludzka, a w połowie zmechanizowana, zastąpiona zimnym metalem, wszczepami usprawniającymi cielesną część.
-Adeptus Mechanicus? – Zagaił Havelock samemu nie mogąc wyjść z podziwu.
-W katedrze? Majątku eklezji? – Siostra Talia jakby mu wtórowała podchodząc bliżej by mieć lepszy wgląd na wnętrze.
-Niegdyś ten budynek stanowił fort w walce z zielonoskórymi – przypomniał Kaltos. – Dopiero potem zaadoptowali go na obiekt sakralny.
Wyznaczono dwie grupy, na wszelki wypadek, gdyby jedna nie powróciła. Reszta miała czekać na sygnał, że w podziemiach katedry jest bezpiecznie.

Cynobia wraz z Caidenem zjeżdżali w dół długiego szybu, nalegał by sobie z nią porozmawiać, a poza tym jak przedstawił w argumentach, poruszanie się po nieznanym terenie ciężkozbrojnego arbitratora z tarczą, oraz wielebnej siostry w pancerzu wspomaganym wcale nie pomogłoby ich sprawie, a na pewno głośny stukot butów zrujnowałby potencjalny element zaskoczenia jaki dawała cisza i spokój. Maszyneria rzęziła wokół, gdy winda powoli zjeżdżała coraz niżej, mijając magnetyczne obejmy stabilizujące, zakleszczając się na szynach prowadnic.
-Bardzo profesjonalna postawa z twojej strony, panno Marrsing – powiedział po chwili ciszy. – Ale możesz to z siebie wyrzucić, nie ma potrzeby udawać grzeczności.
-Nie mieszam spraw osobistych z pracą. Nigdy. – Odpowiedź była krótka i zwięzła.
-To dokładnie tak jak ja. A jeśli chcesz wiedzieć skąd zainteresowanie twoją osobą wystarczyło spytać.
-Przecież pytałam niejednokrotnie – Cynobia nie mogła uwierzyć w jego bezczelność i obdarzyła go piorunującym wzrokiem.
-Och nie – zaśmiał się Caiden. – Nie pytałaś, tylko szukałaś wsparcia, robiłaś sceny, jeśli się mogę tak wyrazić. Poruszałaś sprawę swoją i swej rodziny na forum naszej trupy, przy wszystkich, bo nie obchodziła cie odpowiedź, tylko wsparcie ze strony innych. Liczyłaś, że wstawią się za tobą, wywrą presję, co byłoby bezcelowe. Tak na prawdę odpowiedź cię nie interesuje, wręcz przeciwnie, lękasz się jej.
Na wywód „kolegi” zareagowała mrużąc oczy, zaciskając pięści i powstrzymując się przed odpowiedzią w bardzo nieprofesjonalny sposób. Ten typ tak bardzo działał jej na nerwy, że chciała go przyprzeć do muru i po postrzelić, gdziekolwiek, byle tak, by bolało.
-Jednej tylko rzeczy żałuję odkąd zaczęłam pracę w Ordo... – syknęła po chwili głosem pełnym jadu.
-Że nie przydzielili cię do innej komórki? – Szybko się wciął dokańczając jej zarzut. – Nie jesteś pierwszą osobą, która mi to wyznaje i nie ostatnią, nie trudź się na uszczypliwości i albo się z tym pogódź, albo zrezygnuj.
Tym razem jego głos stał się chłodny, jakby zarzucił tą typową nutkę humoru dotąd pobrzmiewającą gdzieś tam w głębi każdego zdania.
-Interesuję się każdym z podopiecznych mistrza Vaaraka, bo każdy z podopiecznych to przede wszystkim narzędzie inkwizycji, a to nie może działać dobrze, gdy istnieje haczyk jakim można owe narzędzie łatwo popsuć lub obrócić przeciw tym, którym służy. Taka jest moja praca.
-Dobrze, w takim razie czemu?! Co takiego chcesz od mej rodziny?!
Na to gniewne pytanie Caiden obrócił się ku niej. Dopiero teraz zauważyła, że trzyma w dłoni pistolet, zastanawiając się jak i kiedy go dobył.
-Bo twoja rodzina stała się celem naszych wrogów, jest w potencjalnym niebezpieczeństwie. Interesują się tobą osoby, które mamy na oku od wielu lat, właśnie dlatego, że dołączyłaś do Inkwizycji. Szukają dźwigni, na wypadek gdybyś stała się mistrzowi Vaarakowi zbyt przydatna lub weszła z nim w bliższą komitywę... Miałem za zadanie zorganizować twemu bratu, jego małżonce i dzieciom nowe, bezpieczne życie, z nową tożsamością, ale najpierw muszę wytropić wszelkie wtyczki jakie mogą mieć z nimi kontakty, wiedzieć z kim się spotykają, komu mogą wyjawić cenne informacje, kto z bliskich może na nich donosić. A teraz, panno Marrsing – uniósł pistolet i skierował w jej czoło, zrobił to tak szybko, że nawet nie zdążyła wyszarpnąć swej broni z kabury. – Ustalmy kilka spraw... Powód, dla którego takich rzeczy się nie mówi, a szczególnie członkom Adeptus Arbites, to fakt, że jesteście specyficznymi charakterami, takimi, którzy drążą, którzy próbują sprawy wziąć w swoje ręce. Czujecie zagrożenie własnej rodziny i bliskich, to zamiast zdać się na tajne kanały Inkwizycji rozpoczynacie dochodzenia na boku, ściągając tylko więcej niechcianej uwagi i utrudniając pracę. Mówię o tym teraz, bo wiem, że prędzej czy później sama byś to rozgryzła i narobiła bałaganu, ale ostrzegam cię! Jeśli dowiem się, że zaczynasz jakieś postępowanie, że bez mojej wiedzy i wiedzy mistrza Vaaraka węszysz wokół własnej rodziny i psujesz tylko innym agentom ich robotę, narażając utajnione komórki na wykrycie, zabiję cię.
Drzwi się rozstąpiły, gdy winda zastygła na wyznaczonym piętrze odsłaniając przed nimi niesamowity obraz. Dotąd zamknięta winda przetrwała w świetnym stanie chyba tylko dzięki zamknięciu w pozycji wyjściowej, gdyż cała reszta wyglądała tragicznie. Przed nimi roztaczał się widok na ogromną halę ciągnącą dziesiątki metrów w górę i w dół, halę pełną rdzewiejącej stali, potężnych trybów, siłowników, łańcuchów o ogniwach wielkości rosłego człowieka i wielowarstwowej sieci podwieszanych kratowanych chodników. Zapach smaru, metalu i wilgoci wypełnił nozdrza w jednej chwili, podobnie jak przytłaczające wrażenie ogromu podziemnego kompleksu wypełniło ich umysły. Caiden i Cynobia wyszli na pomost rozglądając się w absolutnym podziwie. Stali we wnętrzu gigantycznej machiny, śpiącej, lecz nie martwej. Olbrzymie wały wciąż w powolnych obrotach przekazywały swą wolę na zębate koła, w których ludzka istota zmieniłaby się w krwisty przecier, gdyby tak przypadkiem między nie wpadła. W podwieszanych kablach wciąż cicho buczały resztki energii, niczym żyły tętniące resztkami pulsu.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz