Motyw Muzyczny
W poniższym opowiadaniu udział wzięły postacie stworzone według zasad z podręcznika, a końcowe efekty ich działań zostały poddane testom z użyciem kości i mechaniki gry.
Agenci Tronu
Gambit Apostazy: Czarny Grobowiec
Gambit Apostazy: Czarny Grobowiec
W pozostałościach Nikaei znaleźli kawałek zębatego koła. Caiden
zauważył, że metalowy obiekt pasuje do drugiego odłamka znalezionego w zwłokach
Gustavusa. Przypomnieli sobie od razu tajemnicze wgłębienie w ścianie za
zegarem w nawie głównej, które miało kształt zębatego koła. Był
najprawdopodobniej jeszcze jeden element potrzebny do spasowania z resztą.
Wyglądało to tak, jakby klucz miał bronić dostępu do czegoś bardzo ważnego, być
może istota więżąca w katedrze psychiczne aparycje używała ich jako swych
strażników? To były najrozsądniejsze przemyślenia, najtrafniejsze strzały, jak
się zdawało.
Nikt nie miał za złe Kaltosowi załamanie w obliczu upiora, łowca wiedźm
jako pierwszy wysunął się go bronić przed arbitratorem, który w chłopaku
widział śmierdzącego tchórza. Adept padł ofiarą psykerskiej mocy odbierającej
zdrowy rozsądek, kierowanej na porażenie go strachem. Choć Kaltos był
pierwszym, który przelał krew Nikaei, choć był płochliwy, to wcale nie aż tak
słaby umysłem. Łowca wiedział, że o wiele lepszym kąskiem manipulacji, będzie
wielkolud w arbitratorskiej zbroi, na którego nerwach i emocjach o wiele
łatwiej jest grać.
Właśnie spoglądał na podenerwowanego Havelocka, silnego, zaprawionego w
boju wojaka, w ciężkiej zbroi, który gdyby obrócił się przeciw nim, mieliby nie
lada problem, nim zdołaliby go powalić. Talia to także zrozumiała, więc skinęła
Caidenowi głową, w zupełnej ciszy. Nie potrzebowali słów, by porozumieć się w
sprawach zagrożeń. Schodząc w dół, do sali balowo-jadalniej jaką nie tak dawno
zwiedzali, sororita trzymała go na oku, podczas gdy Cynobia mając dziwne
przeczucie podbiegła do jednego z przymkniętych okien. Cały czas jedną rękę
opierała czy to na rękojeści miecza, czy pistoletu siedzącego grzecznie w
niedopiętej kaburze. Wyjrzała na zewnątrz, między zaroślami i pniami drzew
nadal widziała ich transport. Pojazd stał grzecznie tam gdzie go zaparkowali, w
czym zatem tkwił problem? Dlaczego tak bardzo się o niego martwiła.
-Wszystko w porządku? – Gaius spytał podchodząc do pani magistrat. –
Tylko nie mów, że i ty masz zwidy... – dodał cicho, markowanym półżartem, gdy
reszta drużyny przechodziła z powrotem, w stronę korytarza, którym przyszli.
-Zwidy? – Jasnowłosa spojrzała z ukosa na zabójcę, który mlasnął z
nieukrywanym niesmakiem i przewrócił oczami.
-Sam nie wiem, takie poczucie, że powinno być tu coś więcej, coś czego
nie widać... Jakby część wycięta z obrazka, że niby tam jest tylko... Ech, nie
znam się na takich farmazonach, a nie chcę paplać jak jakiś szurnięty psyker.
-Wiem o co ci chodzi... – Kobieta odpowiedziała kładąc dłoń na ramieniu
zabójcy. On skinął jej głową, po czym tak z ciekawości sam wyjrzał przez okno w
kierunku pojazdu.
-A tam? – spytał po chwili. – Wygląda na to, że wszystko gra.
-Owszem... – westchnęła w odpowiedzi. – Jakoś tak, miałam po prostu
chęć sprawdzenia... Wiesz, na wypadek, gdyby tych kultystów było więcej i
starali się coś zrobić.
-Słusznie. – Gaius dodał stojąc obok niej przez dłuższą chwilę. Oczy
miał wlepione w transportowiec oraz otaczające go wysokie trawy. Przy pniach
drzew doszukiwał się cieni, śladów ruchu, jakby uwierzył, że obawy Cynobii się
zmaterializowały. Zmrużył brwi i dołączył do reszty grupy, gdy jasnowłosa
magistrat odeszła od okna.
Staneli ponownie w nawie głównej. Jedno skrzydło zbadane, zostało
jeszcze przeciwne, oraz dwie wieżyce. Niemniej wszyscy mieli wrażenie, że coś
się zmieniło. Nawa główna wydawała się pełniejsza niż gdy pierwszy raz do niej
weszli, bardziej udekorowana. Choć wszystkie detale, śrubki, złocenia,
szczegóły wyryte na każdym z możliwych drewnianych paneli, wszystko to
wyglądało dokładnie tak samo i zdawało się być na miejscu, a mimo wszystko
zdawało się, że każdego elementu jest po prostu więcej.
Caiden stał między rzędami ław otoczony przez resztę towarzyszy. Kaltos
trzymał się na uboczu czując na sobie niewytłumaczalnie gniewne spojrzenie
arbitratora. Cynobia ciągle spoglądała w stronę okien, jakby przeczuwając
nadejście czegoś niewytłumaczalnego. Siostra Talia stanowiła wytrwałą skałę,
która prócz łowcy wiedźm, zdawała się być nie podatna na wpływy żadnych omamów.
Zabójca usiadł wygodnie na rogu najbliższej ławy, karabin ustawił kolbą na
podłodze i rozmasował ramię skryte pod czarnym kombinezonem, ziewnął.
Mężczyzna w kapeluszu wydobył oba kawałki zębatego koła z kieszeni.
Przytknął ułamane boki do siebie, a te przylgnęły tak szczelnie, że nie było
widać nawet najmniejszej linii po rozdzieleniu. Spoglądali się na jego ręce
jakby wyczekując ekspertyzy.
-Niestety, nie mam pewności cóż to może być, nie wygląda na żaden
talizman ogniskujący. – Stwierdził. – Jedno jest pewne, to ważne obiekty, ważne
na tyle, by chcieć je ukryć w strażnikach pokroju Nikaei i Gustavusa...
-Co z trzecią częścią? – Spytała magistrat, spoglądając w kierunku
jednego z okien.
-Prawdopodobnie gdzieś się znajduje – odpowiedział.
-Trzeci demoniczny pomiot? – Havelock zdawał się być bardziej podenerwowany
niż zwykle, choć już nie wiedzieli z jakiego powodu. Spoglądał na koło zębate
jakby to je chciał połamać i zgruchotać.
-Psychiczna aparycja – poprawiła sororita. – Lecz prawda, to sługus
niszczycielskich potęg w mniejszym lub większym stopniu.
-Czy tylko mi się wydaje, że dość łatwo nam poszło póki co? – Gaius
wtrącił.
-To znaczy?
-No... Weszliśmy tu i rozstrzelaliśmy Gustavusa oraz tą grubą babę.
Nie, że narzekam, ale skoro to tacy wielcy strażnicy, którzy sprawują tu piecze
nie od wczoraj, nie macie wrażenia, że powinno być odrobinkę trudniej?
-Nie zapominajcie, panie Tharn – Caiden gorzko się zaśmiał. – Coś co
powierzyło pieczę aparycjom zdaje się chciało bronić włości przed zwykłymi
złodziejaszkami i przypadkowymi gośćmi. Wątpię, by przewidziało wizytę agentów
Złotego Tronu. Jakby się nie zastanowić, to gdyby nie pyszałkowata lubość
Thrungga do spisywania swych wybujałych przemyśleń, w ogóle byśmy się o tym
miejscu nie dowiedzieli.
-W skrócie ujmując – dodała wojowniczka po jego prawicy – przybyliśmy z
kalibrami ponad ich oczekiwania. Proste i skuteczne.
-Pewnie macie rację – Gaius wzruszył ramionami. – A co jeśli to coś
daje nam zdobyć kawałki koła?
W tym momencie znów zapadła między nimi pauza dłuższej ciszy. Zabójca
poruszył pytanie, jakiego nikt nie chciał zadawać, choć każdy przeczuwał, że
prędzej czy później dojdzie do konfrontacji z rzeczywistością. Znów po sobie
spojrzeli, w końcu kierując oczy na łowcę, którego twarzy wyrażała podobne
zagubienie. Przełknął ślinę zastanawiając się nad odpowiedzią, dobrze wiedząc,
że to jeden ze scenariuszy, którego nie mógł dopuścić. Zwątpienie jest jak
erozja, wgryza się w skałę i rozsadza nawet najsilniejszą górę, która przetrwać
mogła całe milenia. Dopuszczenie myśli, że Caiden Valentine, ten ambitny, stosunkowo
młody łowca wiedźm z nienagannym przebiegiem służby miałby stracić rolę
przewodnika? Miałby grać na czyjś zasadach, zamiast zmuszać świat do grania w
takt jego muzyki? Wyczekiwali odpowiedzi, wyczekiwali zapewnienia. Zbycie wątku
niczego nie da, odwrócenie uwagi zostanie zbyt szybko odkryte, a ziarno
niepewności zasiane, morale zostanie z czasem podkopane. Wiedział o tym, ale
mógł znieść sprzątnięcie niezgadzającego się z nim członka drużyny. Gdyby jego
towarzysze popadli podszeptom niszczycielskich mocy z chęcią by się z nimi
rozprawił, ale nie mógł znieść myśli, że ktokolwiek z nich, Marrsing, Tharn,
czy Skavaldi, choćby przez sekundę pomyślą, że znają się lepiej na jego fachu
niż on, i że to im należy się przewodnictwo w misji... Niedoczekanie umysłowych
pokurczy, przydatnych, ale tylko i wyłącznie jeśli znają swoje miejsca. Musiał
coś odpowiedzieć, musiał... Mrugali oczami, a zimne źrenice wwiercały się w
niego z każdej strony.
-Jeśli to coś ułatwia nam sprawę, panie Tharn, sądząc, że przyspieszy
swe plany, to my już mu pokażemy jak bardzo będzie tego żałować. – Odrzekł
wreszcie, wykrzesał z siebie tyle zdecydowania ile się dało, a oni zdawali się
to kupić. Gdyby mógł, odetchnąłby z ulgą, ale zamiast tego wskazał skinięciem
głowy na wzmocnione wrota do lewego skrzydła
-Mamy jeszcze kawałek tej świątyni do sprawdzenia... Nie każmy czekać
temu co tak bardzo się niecierpliwi, zobaczymy jak zaśpiewa po naszych
egzorcyzmach.
Zardzewiałe zawiasy wzmocnionych drzwi podważyli wreszcie, a okuta stalą
płyta z łoskotem runęła na ziemię wzniecając przy upadku kilka mniejszych
obłoczków kurzu. Zajrzeli do wnętrza, w głąb zimnego, surowego korytarza,
pełnego prostych topornych geometrycznie kształtów, bardziej odpowiednich do
wnętrza fabrycznego warsztatu, aniżeli budowli sakralnej. W ścianach kryły się
rzędy wnęk i wejść do równie prostych cel. Światłość wpadała przez nieliczne
szczeliny w zamkniętych i zabezpieczonych okiennicach, rozpraszając panującą
ciemność kilkoma długimi wstęgami kurzu schwyconego w promienie gwiazdy bijące
od strony morza.
Odpalili latarki kierując je na różne obiekty, badając tabliczki z
numerami przy otwartych celach, zacieki brudnej wody na ścianach i suficie,
oraz śmierdzące kałuże zebrane na podłodze. Wtem usłyszeli szuranie, ciche
skrobanie o twardą i szarą powierzchnię.
-Koronath? – Szept wylał się z korytarza, ledwo słyszalny, utkany z
bolesnych tchnień, zdawało się jednak, że dotknął ich skór niczym chłodny
przeciąg. – Koronath? To ty? Przyszedłeś po nas?
I wtedy ujrzeli istotę... Najpierw palce, kawałki kości obdarte z mięsa
wystawały podciągając resztę kościstej istoty na korytarz. Głowa wynurzyła się
na zewnątrz, długie posiwiałe włosy wystawały w sporadycznych kępkach z
zasuszonej skóry. Kobieta pełzła w ich stronę, walcząc z ogarniającym ją
osłabieniem. Reszta ciała spowita w obdartej szacie brudnej od fekaliów, moczu,
potu oraz łez bezwładnie ciągnęła się za nią. Uniosła głowę przecinając
promienie latarki. Popękane sine wargi drżały, po twarzy ciekły łzy, zaś
oczy...
-Kto ją tak okaleczył? – Kaltos spytał cicho nie mogąc wytrzymać
widoku. Kobiecie wyłupano oczy, spoglądali w dwa zaropiałe zagłębienia w
czaszce obciągniętej naprężoną bladą skórą, przez którą prześwitywały wszystkie
żyłki i cokolwiek zostało z jej mięśni.
-Nie jesteś Hekate... – kobieta nagle wygięła twarz w gniewnym
grymasie, wysyczała te słowa jakby chcąc zaraz w adepta splunąć jadem. Jej
wargi rozwarły się do niesamowitych wręcz rozpiętości, poczerniałe zęby
rozłożyły się niemal w owal, jak u węża szykującego się pochłonąć ofiarę w
całości. Wtedy wydała z siebie krzyk, który swą intensywnością wstrząsnął
witrażami w nawie głównej! Nie trwał długo, Gaius cały czas trzymając
stworzenie na muszce, posłał pocisk wprost w jej czoło. Głowa monstrum eksplodowała, ale po
chwili więcej istot poczęło wyłazić z cel wezwanych krzykiem.
Rozprawili się z nimi dość szybko, istoty zdecydowanie nie były w
formie do konkretnej walki, zagłodzone i umęczone, a mimo wszystko gotowe
poświęcić swe życie dla nieznajomej osobistości. Pociski słane przez bolter
siostry Talii rozrywały cherlawe ciała sięgające w ich kierunku kościanymi
szponami. Gaius nie marnował amunicji na tak łatwe cele, kto wie z czym jeszcze
przyjdzie im walczyć. Sororita zmierzyła okiem rozerwane sześć trucheł,
odczepiła opróżniony magazynek od swej broni i sięgnęła po kolejny,
przeładowując. Cynobia przełknęła ślinę, gdy na znak dany przez Caidena,
postąpiła w głąb korytarza wraz z Havelockiem, stawiającym zaporę ogromną
tarczą. Dali kilka większych kroków nad bezkształtnymi bryłami mięsa skąpanego
w niemal czarnej krwi, gdzie niegdzie wystawała jakaś piszczel, gdzie indziej
kilka żeber. Trupy jeszcze parowały, a prócz smrodu unosił się nad nimi zapach
ładunku wybuchowego który rozsadził bolty po uderzeniu.
Teraz Siostra ubezpieczała tyły, dając Kaltosowi skinieniem głowy do
zrozumienia, by dołączył do reszty i by lepiej nie patrzył na zwłoki. W
dłoniach chłopaka znów znalazł się skromny pistolet, choć go nie odbezpieczył
sama obecność broni w śliskich od potu dłoniach działała uspokajająco. Kaltos
pracował jako osobisty bibliotekarz, skryba, archiwista, znawca pism, wybrany
przez mistrza Vaaraka i łowcę Valentina, widział już kilka okropieństw podczas
zleceń. Łowca wiedźm karał podłych psykerów i ich kolaborantów, ścigał kulty i
zdrajców. Kary im aplikowane były uzasadnionym, zmaterializowanym słusznym
gniewem, dopadających ludzi nieprawych lub takich, którzy narażali struktury
Imperium na uszczerbek. Ale ci ludzie? Ci biedacy pojmani przez szaleńców,
czcicieli niszczycielskich potęg mogli być niegdyś wiernymi sługami, córkami i
synami Imperatora... Krzywdy im wyrządzone i nieludzkie cierpienie jakie
widział na tych mizernych twarzach, przypomniały mu, że i on może zostać
wyrwany ze spokojnej rzeczywistości, pozbawiony tarczy wiary i sprowadzony
podstępem do poziomu upodlenia tych istot.
Przeszukując cele znaleźli strzępy ubrań, obuwia, koszul i bielizny.
Ściany były pokryte bazgrołami wymalowanymi z krwi lub wydrapanymi w szarej
powierzchni. Stąd mięso zdarte z palców – pomyśleli przypatrując się dziwnym
znakom i symbolom. Większości nie mogli się doczytać, krzyżyki i kreski
nachodzące na siebie pod różnymi kątami zdawały się być pozbawione sensu. Jeden
z zapisków był bardziej czytelny, choć nierówny. Wszystkie ofiary zamknięte w
tym straszliwym więzieniu pozbawiono oczu, zatem trud było pisać własnymi
kośćmi, drapiąc litery na ścianie.
„Koronath obiecał, że puści mnie wolnym, gdy niebiosa się zrównają, gdy
cała wiedza będzie jego, gdy czas i świat spłynie niczym wosk. W siódmej
planecie tkwi tajemnica, więc liczę dni do zrównania, liczę bo chcę znów
polować. Chcę wyjść i polować. Ale dni liczyłem już tyle, już tyle dni
policzyłem, że liczby straciły znaczenie... Koronath, obiecałeś... Chcę wyjść.”
Cynobia zanotowała słowa uznając, że mogą mieć znaczenie, zwracając
szczególną uwagę na podobieństwa stosowanych fraz i przenośni. Thrungg podobnie
się wyrażał, pisał o zdobywaniu wiedzy, o przemierzaniu rzeczywistości w
sposoby niezrozumiałe dla zwykłych umysłów. Pytanie brzmiało, jeśli miał
kontakt z tymi samymi potwornościami co ci biedacy, to jakim cudem uszedł z
życiem cały? Czy też spotkał psychiczne aparycje? Czemu go nie zniszczyły? Czy
może Bulgaor Thrungg był kimś więcej, kimś lepiej związanym z domem Hekatów, niż
na pierwszy rzut oka się wydawało? To nie mógł być przypadek, że jedna z
tutejszych ofiar jak i scintillański szlachcic dzielili podobne przemyślenia od
tak sobie.
Na końcu korytarza znaleźli skromną komnatę, przypominającą rzeźniczy
warsztat. Sprzęt chirurgiczny i zawieszony pod sufitem automaton operacyjny,
stanowiły zimną drwinę z lekarskiego rzemiosła. Krew zakrzepła na przyrządach,
skalpelach i stalowym gładkim stole, na którym jeszcze spoczywał szkielet
ostatniej ofiary, na naściennych pułkach słoje z zawartością ludzkiego
pochodzenia, obrzydzające eksponaty, które wzruszyły nawet Gaiusem. Zabójca
czół ciarki przyglądając się słojowi gałek ocznych dryfujących w konserwującej
zawiesinie. Pożółkła farba zdobiąca niegdyś ściany, napęczniała, skruszyła się
i odchodziła całymi płatami. Serwoczaszka wisiała nad ramieniem Kaltosa, który
na polecenie łowcy badał właśnie naturę maszynerii u szczytu stołu.
-Dowody jakie już zebraliśmy wystarczyłyby do eksterminacji nawet
wysoko postawionego rodu – stwierdziła siostra Talia, przytulając bolter
mocniej do piersi. – Jeśli ktoś im to zlecił, spłonie...
Sororita nie mogła wyjść z oburzenia. Szkielet przymocowany był do
stołu skórzanymi obejmami, zaś machina utrzymująca czaszkę w miejscu,
unieruchomioną, straszyła wszelkiego kalibru wiertłami, szczypcami i igłami,
kilka pił wydawało się gotowymi by odkroić górną część głowy i otworzyć dostęp
do mózgu.
-Wątpię, by ktoś im to zlecił – łowca z obrzydzeniem obszedł
stanowisko. – To niewytłumaczalny głód wiedzy stoi za tym szaleństwem.
Wystarczy spojrzeć na to miejsce, Hekaci zaniedbali swój majątek, zredukowali
się do życia w starej upadającej świątyni na odludziu, zdecydowanie nie
zależało im na pieniądzach ani politycznych wpływach, wtedy byśmy wiedzieli o
nich coś więcej. Nie ma tu przepychu, więc nikt nie obsypywał ich złotem.
-Coś znalazłam – rzekła magistrat przeszukująca szuflady w starym
sekretarzyku pod jedną ze ścian. Zwracając uwagę reszty wyciągnęła porozrzucane
pożółkłe zapiski, na kruchych kartkach ledwo widać było ślady czyjegoś pisma,
atrament rozmył się w niektórych miejscach, gdzie indziej wilgoć jaka niegdyś
kartki poplamiła, zniekształciła drobny zapis pełen skreśleń, poprawek i
adnotacji.
-Nie mogę im pomóc, choć się staram – przeczytała, przetasowawszy kilka
arkuszy. – To przypadki beznadziejne, tak mówili starsi uczeni, lecz ja znajdę
sposób... Standardowa hospitalizacja nie pomaga, środki chemiczne stosowane w
medycynie akademickiej pobudzają aktywność przedniego płata. U badanych
subiektów występują bóle głowy oraz oczu. Pierwszy obserwowany w serii wyje z
bólu na sam kontakt z najdrobniejszym światłem, tego pokroju doświadczenia mogę
nazwać jedynie agonalnymi. Po zastosowaniu opaski i próbie regulacji ciśnienia
krwi objawy zdawały się zelżeć. Nie na długo. Następne dni przyniosły podobne
objawy reszcie, zaś pierwszy wydrapał sobie oczy, wykrwawiając się przy tym.
Obawiam się, że muszę je usunąć wszystkim badanym.
Rozumieli z tego coraz mniej... Kim byli ci ludzie? Ktoś chciał ich
uratować? Na to wychodziło. Czytali zapiski naukowca, który imał się
niebezpiecznych zabiegów w celu poznania natury szaleństwa i dolegliwości tych
biednych ludzi. Odpowiedzi jednak nie było mu dane odkryć, jako, że sam zdawał
się popadać w coraz większą złość, przechodząc od ciekawości i chęci pomocy, do
ciekawości obsesyjnej...
-Muszę wiedzieć co sprowadza na nich szaleństwo! Gdzie popełniłem
błąd?! Aktywność kory wzrasta i wygasza się stopniowo, u wszystkich tak samo,
jakby istniało między nimi pewne połączenie. Symptomy u wszystkich pojawiały
się w różnych stadiach, co oznaczało, że dolegliwość rozwinęła się w innym
czasie i z innym tempem, a mimo to, mimo, że są rozdzieleni grubymi murami, ich
mózgi rezonują, gdy pojawia się... To coś. Szept, słyszę go, lecz nie wiem co
mówi... Czy i mnie to dopada? Nie odczuwam boleści takich jak moi badani, oni
padają na ziemię i pojękują żałośnie, mają problemy z kontrolą mięśni. Nie mogę
znieść ich smrodu. Zauważyłem jednak niesamowitą reakcję, gdy otwarłem cele by
wpuścić serwitora sprzątającego, jeden z badanych obrócił się ku mnie i
spojrzał pustymi oczodołami, zupełnie jakby mnie widział, a ja wręcz czułem
jego wzrok. Przerażające doznanie, być może zbytnio się do nich przywiązałem,
od tej pory powinienem zachować większy dystans względem mych subiektów.
Cynobia złożyła kartki przeczytawszy najciekawsze fragmenty po czym
schowała je do kieszeni płaszcza, ostentacyjnie dając znać Caidenowi, że się
sama nimi zaopiekuje.
***
Wysokie regały ze starymi almanachami zdawały się podtrzymywać ściany
wnętrza owalnej komnaty librarium wewnątrz jednej z wieżyc. Spiralna kratownica
schodów na obrotowym łożysku wiodła pod sam sufit. W alkowie wysokiego okna
zakończonego ostrym łukiem stało szerokie czytelnicze biurko oraz para krzeseł
o wysokich oparciach. Nieregularne tykanie zegara zaburzało ciszę, podobnie jak
woń gnijącego papieru i skór zakłócały możliwość cieszenia się świeżą morską
bryzą wpadającą od strony stłuczonego okna. Dywan niegdyś w barwie żywej
burgundy, teraz w niektórych miejscach poszarzał od pleśni, w innych zaciemniał
od wciąż obecnej wilgoci. Podobny los spotkał freski na sklepieniu. Choć
niegdyś mogły przedstawiać losy Imperialnych świętych, teraz mogli się jedynie
domyślać prawdziwej natury, jako że płaty namokłego gipsu w większości odpadały
już od sufitu.
Mądrzy ludzie zwykli mawiać, że księgi są jak wrota, przez które jedna
osoba może wejść do umysłów nieskończonych milionów i to długo po swej śmierci.
Rozsądnie jest zatem trzymać je pod kluczem, badać na obecność trujących podszeptów
próbujących zdmuchnąć płomień błogosławionej światłości – sycącego ognika wiary
i dogmatów zapewnianego przez wieczny knot eklezji. Przeglądali tomiska
sprawdzając je na obecność nieprawych pism, na szczęście spostrzegając, że to
głównie kroniki i historyczne analizy. Te których mogli się rozczytać przeszły
przez należytą Imperialną cenzurę dbającą o praworządny wydźwięk treści, zaś
te, które przeżarła wilgoć i rozkład i tak były spisane na straty. Na biurku
siedziała ozdobna szklana gablota z przyborami piśmienniczymi oraz kilkoma notatnikami. Większość stron była
pusta, niektóre pomazane dziwnymi wykresami, które opinią Kaltosa wyrażały
astronomiczne wyliczenia, tym bardziej uzupełniane notatkami.
Magistrat wyciągnęła zapiski znalezione w operacyjnej sali na parterze,
były poczynione tą samą ręką. Kształty liter, wyznanie umęczonych ofiar, a w
końcu i podpisy korespondencji schowanej między kartkami notatnika, wszystko
wskazywało na postać Koronatha Hekate. Pytanie, czy stanowił ostatnie ogniwo,
którego szukali, czy może był kimś więcej, także zdradzoną duszą jak biedna
Hadria skazana na zasztyletowanie. Czyżby zapiski Koronatha miały aż pięć tysięcy lat? Zdawało się to być
zarówno niemożliwe z przyczyn praktycznych, gdyż papier winien się już dawno
rozpaść wraz z całą katedrą, a z istot, które spotkali niedawno powinny zostać
same kości. Ślady życia i bytności w starym majątku Eklezji zdecydowanie
wskazywały na wydarzenia sprzed kilku miesięcy.
-Może Koronath odkrył tajemnicę długiego żywota? – Spytał Havelock
rozgarniając buzdyganem inne stare tomiska na biurku.
-Psychiczne aparycje zdawały się nie być świadomymi swej śmierci –
rzekł w odpowiedzi Kaltos badający księgi z serwoczaszką grzecznie lewitującą
nad jego ramieniem. – Są materialne i wchodzą w interakcję z otoczeniem,
kontynuując strumień jaźni, więc całkiem prawdopodobne, że Koronath odkrył
sposób.
-Miał powód – zauważył łowca. – Z całej trójki jemu zależało na czymś
trwałym. Gustavus i Nikaea zaledwie partycypowali w procesie, który Koronath
mógł zacząć. On zajmował się otwieraniem umysłów swych krewnych, kto wie czemu
jeszcze otworzył te umysły...
-Na szczycie przeciwnej wieży widziałem tubus teleskopu – adept dodał.
– To może być obserwatorium, tak sobie myślałem, że to miejsce dla Koronatha
ważne, skoro tak bardzo interesował się gwiazdami.
-Dobrze pomyślane, Kaltosie – pochwaliła siostra Talia nie ukrywając
ekscytacji z nadchodzącego starcia. – Ta osobliwa prezencja jaka nam
towarzyszy, może być właśnie nim. Jeśli to tylko wynaturzona istota ludzka
opętana manią narzucania swej woli innym powinniśmy się z nią szybko rozprawić.
Przebywanie w katedrze odciskało na nich swe piętno, czuli się zupełnie
nie na miejscu, jakby przechadzając się korytarzami i halami popadali w coraz
większe rozwarstwienie między tym co jest, a tym co było i działo się przed
chwilą. Mieli wrażenie, że rzeczy najpierw się dzieją, a dopiero potem ich
myśli docierają w odpowiednie miejsce, jakby doganiając ciała odgrywające złożone
sceny. Na początku to przeczucie nie było dolegliwe, a wręcz ledwo zauważalne,
lecz teraz czuli się, jakby mieli za ubraniami i zbrojami schowane niewidzialne
liny, za które ktoś nieprzerwanie ciągnął, a im dłużej tam zostawali, tym
istota śmielej sobie poczynała, jakby drwiąc z nich i nabierając pewności.
Zbierz klucz, złóż go, wiesz co z nim dalej czynić, prawda? No nie bądź
tak nieśmiały, to kolejna zagadka, a tajemnica za nią może pomóc rozwiązać
problem wielu heretyków, którzy przybyli na Barsapine szukać złocistego
remedium na niedołężność, którą w ich przypadku jest zwykła ludzka niemoc.
Bolesne przemyślenie, czyż nie? Tak sobie wędrować tymi zimnymi halami
zastanawiając się co też mogło ich przywlec do ruin. Oj, nie mammy się, może to
i kiedyś była katedra, ale w obecnym stanie, to zaledwie rupieciarnia, którą
ktoś z łaski swojej od czasu do czasu raczy odwiedzić i pobawić się w dom.
Jakiż makabryczny, czyż nie? Nawiedzony i w ogóle nienormalny. Tak się można tu
plątać i szukać tego czego chcieli podróżnicy, czego chcieli Hekaci, a może to
właśnie doprowadziło ich do szaleństwa? No pomyśl, masz przed sobą caaałe
życie, w jakim stanie, nie wnikajmy, trochę ono zardzewiałe i może puste, ale
można sobie pogłówkować w wolnym czasie, racja? I choć mieli nad czym się
zastanawiać, nie rozgryźli zagadki, sami nie wiedzieli czemu tu są, czemu mają
służyć ich egzystencje. No dalej, zbierz klucz, złóż go, wiesz co z nim czynić,
nie jesteś takim kretynem jak twoi poprzednicy, a przynajmniej mam taką
nadzieję.
Siostra Talia zmrużyła groźnie brwi, jej pancerna ręka pochwyciła nagle
ramię Kaltosa, gdy byli niemal u szczytu przeciwnej wieży i obróciła go ku
sobie, przygniatając do ściany. Caiden, Havelock, Cynobia i Gaius z razu się
zatrzymali, jakby zszokowani nagłym atakiem, spodziewając się najgorszego,
jakby przeczuwając, że moment, w którym sororita się złamie i ulegnie naporowi
tajemniczej obecności w końcu, nastąpi. Wtedy spostrzegli, że z nosa, po twarzy
chłopaka płynie stała stróżka krwi. Wargi miał rozedrgane, jakby coś majaczył i
próbował komuś odpowiedzieć, jakby był w interesującej konwersacji. Oczy miał
wywinięte pokazując światu jedynie przekrwione białka.
Łowca zaświecił mu w oczy małą latarką wyczuwając najgorsze. Ciasny
korytarz nie nadawał się na takie rytuały, ale liczył się czas. Caiden polecił
siostrze trzymać chłopaka w miejscu, podczas gdy sam wydobył zza pazuchy
płaskie metalowe pudełeczko z czterema iniektorami, które bardziej przypominały
pneumatyczne strzykawki o długich igłach niż profesjonalne laboratoryjne
odpowiedniki. Wbił igłę mocno w jego bark po czym aktywował mechanizm
pneumatyczny. Pompka w mgnieniu oka wprowadziła w ciało Kaltosa pewną rzadką
substancję. Chłopak nagle jakby zaczął się krztusić, głośno zaczerpując
powietrze i dysząc panicznie, kaszląc co chwilę. Zamrugał w końcu oczami, gdy
łowca wyciągnął igłę z jego ciała i
spojrzał na spoconą twarz. Siostra Talia sprzedała adeptowi delikatny
cios grzbietem rękawicy, od którego mało nie zemdlał.
-Co mu zaaplikowałeś? – Spytała Cynobia na wszelki wypadek, w końcu
jeśli i ją będą musieli ratować, lepiej, żeby chociaż wiedziała czy nie jest na
to świństwo w jakikolwiek sposób uwrażliwiona.
-Ekstrakt na bazie piaskowca – spokojnie odpowiedział kapelusznik
chowając pudełeczko. – To wszystko. Jeśli ktoś ma jakieś zwidy raportujcie, nim
zupełnie straci głowę.
-Trzymasz się, chłopcze? – Białowłosa wojowniczka spytała, teraz
podtrzymując go za kołnierz. Jej głos zdawał się dziwnie ciepły poza
zwyczajowym spokojem oczywiście.
Kaltos pokiwał głową dochodząc do siebie, potem dopiero zauważył jak
wszyscy dookoła wlepiają weń spojrzenia pełne wyrzutów, jakby już skazywali go
na rolę potencjalnego zagrożenia, pierwszego do odstrzału.
-Piaskowiec wytrzyma kilka godzin – dodał łowca. – Radzę, żebyśmy się
pospieszyli.
Schody do wieży usłane były kawałkami metalowych okładzin, strzępami
drutów splecionych niekiedy w pęki grubsze od pięści, oraz połamanymi kołami
zębatymi, które rdzewiały sobie na powietrzu, popękane, jakby ktoś je tu
rozrzucił zawiedziony, że żadne nie spełniło oczekiwań. Musieli podczas
wspinaczki rozgarniać śmieci, żeby się o coś nie potknąć. W dziurach powstałych
w ścianach mieli wgląd do wnętrza konstrukcji wieży, gdzie huśtały się wciąż
ogromne łańcuchy, cicho pobrzękując w niemal zupełnej ciemności. U szczytu
naparli na proste czerwone drzwi, które ustępując, pozwoliły im spojrzeć do wnętrza
owalnej komnaty zwieńczonej obrotową kopułą. Przestrzeń pracowni obserwacyjnej
dominował jednak szkaradny model układu Barsapine, zaczynający się w centrum
złotym globem symbolizującym gwiazdę, a kończącym na ostatniej z jedenastu
planet, trzymanych w konstrukcji przez pozłacane obręcze w zmechanizowanym
systemie. Każdą z planet oddawała ludzka czaszka zatopiona w kulistej bryle
barwionego szkła. Model wbrew pozorom działał, wciąż zasilany przez dziesiątki
kół zębatych popychających konstrukcję o niezauważalne dla oka zmienne.
Niektóre z trybów, te największe, sunęły tak powolnie, że zdawały się w ogóle
nie ruszać, a z drugiej strony liczne przekładnie, wały i mechanizmy,
tłumaczyły ich ruch do najbardziej mikrych układów, w których dobrze naoliwione,
mniejsze koła obracały się znacznie żwawiej. Ściany zdobiły imponujące murale,
przedstawiające konstelacje gwiazd niekiedy zamknięte w sylwetkach mitycznych
bestii lub herosów z Imperialnej historii. Nad modelem, w ciężkiej konstrukcji
wisiał skierowany w górę tubus teleskopu, a przynajmniej jego najbardziej
zdobna część. Liczne okulary i soczewki kierowały obraz do stanowiska
obserwacyjnego na szerokiej platformie zawieszonej po lewej stronie konstrukcji,
tuż nad podłogą. Tam ustawiono także kilka solidnych biurek zasłanych księgami,
papierami i mapami gwiazd. W powietrzu unosił się zapach wilgoci i kurzu, choć
żaden element nie zbutwiał, księgi nie zniszczały, a mimo wszystko pokrywa
kopuły była rozsunięta, zaś okular teleskopu wyprowadzony na masywnych siłownikach
poza jej granice. Nie możliwe było, by w takim stanie opady nie zmieniły
komnaty w zatęchły ściek pełen zgrzybiałych tynków, rozkładających się papierów
i skorodowanych części. To zaś oznaczało, że ktoś regularnie dbał o
pomieszczenie, zamykając pokrywę obserwatorium w porę, przed nadejściem deszczu.
Im dłużej przyglądali się wnętrzu tym większa nachodziła ich ochota, by
wszystko odłożyć na później i zająć się badaniem tajemnicy Koronatha. To
uczucie było dość osobliwe, nie przypominało typowego pragnienia, nakazu, ale
raczej taką zwykłą dziecięcą niemal ciekawość, by zobaczyć co się znajduje za
drzwiami dostępnymi tylko dla wybranych. Nie istniała za tym żadna głębia, chęć
odkrycia czegoś nowego, ale najzwyklejsza potrzeba zaspokojenia kaprysu. Od tak,
dziecko widzi na tyłach sklepu wielką tablicę „Tylko dla personelu” i chce tam
zajrzeć, właśnie dla tego, że mu nie wolno. Za razem po przekroczeniu drzwi
przeminęła dziwna obecność, zupełnie jakby nie chciała z nimi wejść,
odprowadzając tylko gości na granice terytorium.
Gdy Caiden i Kaltos wzięli się za przeszukiwanie papierzysk, Havelocka
coś natchnęło i zbliżył się do koleżanki, która przyglądała się skomplikowanej
konstrukcji z podwieszanych czaszek. Cynobia miała w rękach notatnik i
sporządzała kilka zapisków, generalnie próbując wyciągnąć coraz więcej zarzutów
w kierunku rodu Thrungga i wszelkich jego znajomków. Dla pani magistrat
problemy z apostatami miały naturę formalną, a ponad połowa brała się nie tyle
z ich zbrodniczego działania, gdyż jak mawiały nauki kościoła, ktoś mógł być
zwyczajnie słaby umysłem, zostać skorumpowany wiedzą, która wnikała w umysł i
przejmowała władzę, a właśnie z komunikacji. O ile dzieła zakazane, sztuka, a
nawet sami myśliciele byli stosunkowo niegroźni nie mogąc ze swoimi poglądami
uciec zbyt daleko, o tyle inaczej sprawa się miała z tymi, którzy mogli dotrzeć
w głąb sektora, przekraść się szczelinami w murze wiary i prawa. Bulagor
Thrungg podróżował, szmuglował eksponaty z całego sektora, a nawet z innych
segmentów. Mógł to czynić tak długo, jak miał zaprzyjaźnionych i łasych na
bogactwa przewoźników i to właśnie oni tkwili ością w gardle pani magistrat.
Wiedziała, że na dłuższą metę, musieli mieć znajomości wysoko, musieli należeć
do jednej z wolnych flot handlowych lub do marynarki. Tym bardziej nurtowało ją
połączenie okrętów i astronomicznej wiedzy zamkniętej w makabrycznym rebusie
przed jej oczami.
-Pamiętasz mojego partnera? – Spytał Skavaldi stając tuż obok i udając,
że równie mocno interesuje się układem czaszek odpowiadającym za planety.
-Wolno ci się o to pytać?
-Nie. Chodzi mi, czy przeżył... albo przeżyła... Nie wiem czemu, ale
mam takie przeczucie, że straciłem partnera i to była moja wina. I to więcej
niż raz.
Magistrat obróciła głowę ku niemu, dosłownie na chwilę by upewnić się,
że to nie kolejna sztuczka jakiegoś nadnaturalnego wpływu. Twarz Havelocka
jednak nie była spięta, rozzłoszczona, czy targana innymi emocjami, na powrót
przypominał chłodny ociosany z granitu pomnik.
-Czyżbyś się martwił, że jesteś przeklęty lub ciąży nad tobą jakieś
fatum? Niepotrzebnie.
-Wiem, wiem, to niebezpieczne – ciężko westchnął arbitrator. – Nie o to
chodzi, wiem, że nad czymś bardzo intensywnie pracowałem, coś doskonaliłem.
Jeśli partnerom moim coś się stało z powodu mojego wyszkolenia lub zachowania,
wolałbym wiedzieć.
Cynobia wzruszyła ramionami dając krok w stronę modelu. Namierzyła
planety reprezentowane przez czaszki z wyrytymi symbolami siódemki i
dziewiątki, jak wynikać miało z zapisków Koronatha.
-Niestety, Havelocku, chciałabym ci pomóc, ale nie wiele mi o tobie
wiadomo. W pewnym momencie po prostu zaginąłeś, wszyscy myśleli, że to
kolejnego za służbą wcięło gdzieś w sektorze, jedni mawiali, że się uganiałeś
za zbójnikami z Wrót Cypriana, inni, że dostałeś przydział na Malfi. O twoich
partnerach nic nie słyszałam, ale to chyba dobrze. Nikt nie wspominał, żeby
jakaś tragedia się stała z twojej winy.
-Tak – odpowiedział krótko. – Też mam taką nadzieję.
Cynobia pchnęła dziewiątą planetę, która powoli sunęła wraz z przyspieszonym
obrotem trybów. Siostra Talia w tym czasie stała na straży zaraz przy schodach,
uważając, by nikt nie zaszedł ich od tamtej strony. Gaius z kieszonki wyciągnął
małą przekąskę, zapakowane w tworzywo suszone mięso, stworzone do testowania
zgryzu. Gdy po raz pierwszy zanurzył w nim zęby odrywając solidny kawałek o
gumiastej konsystencji, jego towarzysze nie mogli wyjść z podziwu, że po tym co
zobaczył w skrzydle medycznym nadal miał apetyt na cokolwiek.
Kaltos przyjrzał się muralom, dopiero z bliska zauważając, że między
konstelacjami, w czarnej farbie okrywającej ściany, wyryto mikroskopijne
równania, ciągi zdań prawiących o koniunkcjach, ciągach grawitacyjnych, pływach
energii i promieniowania, fluktuacjach w immaterium, w skrócie wszystko o czym
adept miał dość znikome pojęcie. Położył na ziemi plecak i wydobył zeń cieńszą
z ksiąg, którą zabrał na misję, być może wreszcie się do czegoś przydadzą. Była
to kopia astronomikarium na daną dekadę, zawierającą prognozy czołowych
astropatów i astrogatorów przepowiadających jakie zagrożenia może spotkać
przykładowy podróżnik w warpie i czego winien się wystrzegać w konkretnych
miejscach. Nie wiele to pomogło, ale przynajmniej zrozumiał niektóre słowa z
generalnego naukowego bełkotu.
Caidenowi towarzyszyło z kolei zupełnie inne przeczucie. Wiedza zdobyta
podczas lat praktyk, najpierw tropienia pomniejszych kultów, zwalczania ich
wpływów, tępienie szaleństw jakie rozsiewały, następnie polowanie na wiedźmy,
niesankcjonowanych psykerów znajdujących posłuch i wzięcie na wysokich dworach,
aż po wyławianie ziaren korupcji z kadr eklezji, ta wiedza była niczym wobec
pewnych faktów. Tak jak myśliwy nie wytropi bestii, która się nie porusza i nie
zostawia śladów, tak i najlepszy egzorcysta nie zwęszy aparycji, która może być
w najzwyklejszy sposób uśpiona. W komorze istniała niepisana bańka spokoju,
odpoczynku i powolnej kontemplacji, oczekiwania na coś ważnego. Poprzednie dwie
aparycje nie zbudził pewien impuls, pojawienie się żywych, ale tamte istoty
same nie wiedziały na czym im tak naprawdę zależało. Mogły włóczyć się dniami i
nocami po katedrze szukając celu. Nie Koronath, on czekał na coś konkretnego,
nie powstałby z byle powodu, działał z mechaniczną precyzją, bo jako jedyny
miał czystą wizję tego, co chciał osiągnąć.
Wtedy łowca wiedźm zauważył kątem oka jak powoli, ostatnia z planet
układu Barsapine, reprezentowana przez czarną czaszkę z wydrapanym symbolem
„IX” na czole, z cichym kliknięciem zatrzymała się. Sunęła tak wolno, że
dopiero po jej zastygnięciu fakt stał się dlań oczywisty. Z trybów wokół
mocowania teleskopu opadł kurz i pył. Kilka głośniejszych metalicznych
szczęknięć zawtórowało lekkim wstrząsom, które rozeszły się po komorze
obserwatorium sprowadzając wszystkich na równe nogi. Gaius zatrzymał się w połowie
żucia, nim upuścił suszony smakołyk i poderwał do rąk swój karabin. Cynobia i
Havelock postąpili krok w tył, jakby przeczuwając, że skomplikowany model przed
nimi lub też wielki teleskop może się na nich rzucić. Choć taka okoliczność
zdawała się być niedorzeczna, to obręcze na teleskopie zaczęły się przesuwać,
jakby dostrajając na odebranie odpowiedniego obrazu. Cała kopuła mozolnie
ruszyła by skierować się na gwiazdę świecącą nad horyzontem, łapiąc słoneczne
promienie w majestatyczny okular.
Kaltos zbliżył się do modelu, chyba jako jedyny zauważył, że układ
czaszek złożył się w opisany przez Koronatha wzorzec. Zrównaniu uległ siódmy i
dziewiąty czerep, oba zaćmione, jeden przez własnego satelitę, drugi przez
sąsiednią „planetę”. Wskazał łowcy przyczynę zamieszania, nie musiał niczego
dodawać, gdyż Caiden pamiętał zapiski jakim do niedawna się przyglądali. Być
może to czynnik, na który czekali? Chłopak nadal czekał na jakiś znak, mógł w
każdej chwili rozsynchronizować układ, mając jedynie nadzieję, że taki zabieg
pomoże, ale łowca wiedźm kazał mu odejść od modelu i pozwolić maszynie działać.
Tubus skondensował słoneczne światło, lecz zamiast kierować je do
małego okularu, miriada zwierciadeł i pryzmatów rozsianych pod sklepieniem,
które dopiero teraz zauważyli w pełnej krasie, została ostrzelana skondensowaną
złocistą wiązką. Promień odbijał się nad ich głowami, tworząc skomplikowany
iluminacyjny wzór, który kończył się na podeście pracowniczym. Ostatnie
zwierciadło rzucało od góry stożkowatą smugę światłości na posiwiałego, lecz
nadal przystojnego mężczyznę wylegującego się na krześle nieopodal biurka. Elegancki
granatowy strój przypominał coś pomiędzy strojem naukowca, z przyborami
rozpychającymi każdą kieszonkę, a mundurem z charakternym fasonem oficera
marynarki, wskazującym na dobre urodzenie i wysoką pozycję. Bladą cerę
pokrywały niezliczone matematyczne równania, pospiesznie i odręcznie nabazgrane
tam, gdzie można je było rozczytać. Z daleka wyglądał jakby jego dłonie i
ramiona pokrywały zastygłe w bezruchu mrówki lub tatuaże przedstawiające
rozłożenie ulic i alei miasta ula. W oczach tkwiły wielosoczewkowe okulary
sprawiające, że spojrzenie mężczyzny wyglądało na obłąkańcze. Każde nawet
najmniejsze drgnięcie źrenicy wydawało się katatonicznym spazmem, zaś nawet po
ich zawężeniu obserwator mógł mieć wrażenie, że spogląda w ocean czerni.
Nieznajomy odetchnął, obserwowany przez otaczającą go trupę ludzi, lecz gdy
jego oczy spoczęły na ich twarzach, twarzach, których nigdy wcześniej nie
widział, jakby coś go naszło, wykręciło od środka, wyżęło spokój i opanowanie,
które niemal natychmiast zastąpiła pełna pasji wrogość.
-Kim wy... – Warknął wstając z krzesła.
Spojrzał na model układu, jego idealnie skalibrowany zegar, następnie
na mapy rozłożone na biurku. Dłońmi rozgarniał papiery, przekładał je ze sterty
na stertę bełkocząc coś pod nosem, spoglądając na jakieś równanie zapisane
drobnym maczkiem na własnej skórze.
-Nie... Nie, nie, nie! Coś wyście zrobili?! Przed czasem! Zbudziliście
mnie przed czasem! Tak gwiazdy nie przemówią, nic nam nie powiedzą, jest za
wcześnie! Wasze łapska musiały się tykać, co?! Musiały?! – Gniewnie rzucał w
ich stronę, mrużąc oczy za zestawem soczewek.
Dłonie, jeśli już nie dobyły broni, to chociaż powędrowały w stronę
kabur, nawet Kaltos przełknąwszy głośno ślinę na samo wspomnienie ostatnich
wydarzeń poszukał pistoletu. Serwoczaszka unosząca się niecały metr za jego
lewym ramieniem też jakby przycichła kierując samotny połyskujący czerwienią
wizjer na mężczyznę ogarniętego astronomiczną pasją.
-Jak śmieliście zakłócić spokój tego miejsca?! Wiecie jak delikatnymi
procesami zachwialiście? Mogliście zniszczyć moje badania! Lata badań! –
Błyskawicznie przebiegł do modelu i przyglądając się wprowadzonym zmianom w
osiach, rzucił Cynobii spojrzenie pełne jadu, jakby odgadując czyje palce
tknęły machiny. – Masz pojęcie co uczyniłaś? No?! Masz pojęcie?!
-Koronath, jak mniemam – zagaił łowca przyciągając uwagę okularnika,
mimo wyraźnego niezadowolenia sorority.
Istota jaka przed nimi stała nie była naturalna, wojowniczka miała
obowiązek ja zniszczyć, pertraktacje nie powinny wchodzić w grę, lecz znała
Caidena na tyle, by okazać mu kredyt zaufania. Skoro miał przeczucie, to
powstrzyma się. Wycelowała jednak bolter w aparycję, zdając sobie sprawę, że
amunicja to rzecz niezwykle cenna, szczególnie, że wciąż nie wiedzieli co przed
nimi mogło leżeć. Warto było się upewnić. W podobny sposób myślał łowca wiedźm,
szukający sposobów na obnażenie słabych punktów przeciwnika. Po zachowaniu
Koronatha, po pierwszych kilku chwilach coś mu nie pasowało w obrazie
prezentowanym przed oczami i tym, który zbudował w swej wyobraźni. Mniemał, że
spotka mędrca, mistrza pociągającego za sznurki wielkiego teatru kukiełek, a
zamiast tego przed nim stał szaleniec mamroczący coś pod nosem. Oczywiście
podejrzewał, że wpływ wiedzy zakazanej i chorobliwa mania poznania może się
odbić na Koronathcie w ten czy inny sposób, ale to co zobaczył trochę go
rozczarowało.
-Tak, znaczy wiesz kim jestem – rzekła aparycja na chwilę oderwana od
swego zegara. – Czytałeś może moje dzieła, człowiecze? Ja widzę kim jesteście,
po co przychodzicie, to nie ważne, nic złego nie zrobiłem jeśli to cię
świerzbi, siostro – rzucił do kobiety w zbroi ku jej zdecydowanemu zaskoczeniu.
Był chyba pierwszym dziwadłem, które pamiętało symbolikę z lat życia i
potrafiło dopasować postrzeganą rzeczywistość do zakodowanych wzorców. –
Chciałem tylko być świadkiem niesłychanego zdarzenia i tak, udało mi się
przetrwać dzięki darom tego świętego miejsca, oczywiście nie wszyscy okazali
się być równie podatni.
-Ci biedacy na parterze? – zapytał łowca.
-To straszne co się z nimi stało, choć starałem się im pomóc to oni
zmieniali się w sposób dla mnie tajemniczy. Ani moja wiedza, ani wiedza
Gustavusa nie starczyła... Z resztą, Gustavus to idiota, on był zainteresowany
rozwijaniem tkanek, a nie umysłu, dla niego potencjał to przyczepić komuś
trzecią dłoń na ramieniu i najlepiej nogę na czole – Koronath parsknął
przeczesując płowe włosy.
-Nie chcieliśmy zakłócić twego snu, jeśli trzeba z chęcią pomożemy w
ponownym nastawieniu mechanizmu – Cynobia dodała podchwyciwszy zamysł Caidena.
Koronath rzucił jej spojrzenie pełne podejrzliwości, przekrzywiał głowę
z lewa do prawa, jakby mierząc ją sobie, badając, czy gdzieś nie widnieje
najmniejszy ślad blefu.
-Być może jesteście w stanie, choć wątpię. Myślicie, że nie wiem po co
to przyszliście? Arbitratorskie odznaki, eklezyjne insygnia, lilie na pancerzu
wojowniczki naszego boga-ojca. Dobrze wiem co reprezentujecie i wiem, że
zostało mi trochę czasu do zaćmienia. Jeśli bym was zniszczył przybyliby tu
inni, lepiej wyposażeni i zrównali mą wieżę z ziemią, jeśli bym was zostawił,
zignorował, to wiem, że i tak złożycie raport, że i tak wyjawicie swe sekrety
przełożonym. Jedyna opcja to wejść z wami w układ, zaproponować wam coś co
mogłoby kupić mi czas.
-Klucz? Posiadasz go? – Spytał łowca dając jeden krok bliżej, lecz
nagle Koronath jakby wzdrygnął się na samo jego wspomnienie.
-Nie wiem o czym mówicie...
-Wiesz, na pewno wiesz. Reszta twej rodziny go posiadała, może
wytłumaczysz nam dlaczego?
Koronath nachmurzył się podchodząc z powrotem do niskiej platformy z
biurkiem i papierami, stając w świetle odbitych słonecznych promieni.
-Wy jednak nic nie wiecie – wysyczał, lecz po chwili zaczął się gorzko
śmiać. – Wy na prawdę nic nie wiecie? Przyszliście tu jak owce? Bezbronne małe
owieczki.
Zachowanie aparycji było dla Caidena dostatecznym dowodem, że to jednak
nie on za wszystkim stał, ale w pewnym sensie miał ważny udział w całym
misternym planie. Koronath nie wiedział o pokonaniu jego krewniaków, znaczy nie
mógł być tym, który kierował podszeptami w głowie Gustavusa i Nikaei. Był
oderwany od rzeczywistości, może nie tak mocno jak reszta, wykazywał większy
intelekt i zrozumienie własnej pozycji, lecz mimo wszystko był zaledwie cieniem
samego siebie sprzed wielu lat.
-Chcecie zejść do podziemi i nie wiecie co w nich jest? – Koronath
zaśmiał się ponownie, kilka razy pokasłując, jakby sytuacja była dlań
dostatecznie makabrycznym dowcipem, by za razem radować się i chcieć zadławić,
nim do wszystkich dotrze puenta zimnej powagi. – Jeśli nie wiecie, to tym
bardziej nie mogę wam pozwolić jej wziąć. Macie mnie za jakieś wielkie zło, co?
Och nie, zarówno ja, jak i moi bliscy podjęliśmy się naszego losu nie z
kaprysu, a z przymusu. By trzymać to co w katedrze drzemie na wodzy, związane
niczym psa. Z jednym się przeliczyliśmy, to przyznaję, nie zdawaliśmy sobie
sprawę, jak jego ujadanie może nas doprowadzić do obłędu. Ha! – Na te słowa
Koronath wyrzucił ramiona w boki, uniósł głowę i krzyknął – Świetnie rozegrane,
słyszysz?! Dobrze się bawiłeś naszym kosztem? Aż tak cię boli to więzienie? No
to będzie cię boleć jeszcze kilka ładnych lat przynajmniej!
-Do kogo się zwracasz? – Caiden ponowił, próbując przede wszystkim
sprowadzić Koronatha z powrotem na ziemię.
-No, panie myśliwy, przecież wiesz, a przynajmniej słyszałeś go, czyż
nie? Ponaglał cię, wy też go słyszeliście. On różnie działa na ludzi, raz
silniej, raz słabiej, nastawia ich przeciw sobie. On dał nam nieśmiertelność,
najpierw mym badanym, a gdy odkryłem, że dzięki transformacji w byt psychiczny
mogę osiągnąć swe marzenie, dotrwać do wielkiej koniunkcji, rozpocząłem
eksperymenty i negocjacje. Bardzo chciał nam pomóc w zamian za przysługę,
otwarcie „piwniczki” – na samo brzmienie słowa szalony naukowiec zachichotał. –
Jak to delikatnie brzmi, czyż nie? Chciał własnej załogi, trochę jak Barabus,
który go tu uwięził przed setkami lat.
-Kogo, Koronathcie? O kim mówisz?
-O cieniu, który chce chodzić w świetle dnia, oczywiście. Wiesz co to
za piękna metafora?
-Sumienie? – Rzekł nagle Kaltos zwracając na siebie uwagę pana
obserwatorium, który aż zamrugał oczami sądząc, że zadana zagadka przerodzi się
w dramatyczną pauzę, konfuzję jaka pochłonie śmiałków, a on będzie mógł ich
oświecić posiadaną wiedzą.
Ten pucułowaty chłopak w szatach skryby wszystko zepsuł, odpowiadając
zbyt wcześnie. Nie, to nie mogło się tak skończyć, gdzie w tym wyczucie
artyzmu?
-Racja, sumienie – Koronath dodał, ciężko wzdychając i z wyraźnym
rozczarowaniem obecnym na twarzy opuścił ręce, jakie bezładnie zawisły wzdłuż
granatowego płaszcza. – Słyszysz go gdy mówi, lecz nigdy swoim głosem, jest na
to za sprytny. Mówi twoim sumieniem, mówi głosem ego, pewności siebie. Tym co
należy do najbardziej intymnej części umysłu, tym czego nie sposób przypisać
komuś innemu.
-Bulagor Thrungg, kojarzysz go, prawda? On tu był? – Magistrat wtrąciła
swoje pytanie.
Naukowiec potarł podbródek szperając w pamięci, jakby wspomniała imię
zasłyszane w legendach lub przed eonami.
-Thrungg, obiło mi się o uszy. Możliwe, że tak. Na przestrzeni dziejów
nasz gospodarz sprowadzał sobie różnych czempionów, którzy okazaliby się na
tyle śmiali, by otworzyć jego więzienie, lecz nie dawali rady. Gustavus pewnie
go nastraszył, ten zawiódł swego pana, uciekł... Chyba, a może to był ktoś
inny? Szaleniec, wybraniec, kto wie? Każdy kto tu przychodzi, to albo
szaleniec, albo wybraniec, a często jedno tożsame jest z drugim. Przestałem
zważać na ich imiona już dawno temu.
-Skoro wiesz kim jesteśmy – zagaił łowca – to czemu od razu nie oddasz
nam klucza? Zdajesz sobie chyba sprawę, że tak czy inaczej naszym zadaniem jest
egzorcyzm istoty spętanej w tej katedrze. Jeśli działałeś na korzyść Imperium,
zabezpieczając je przed jakąś tragedią, to przewiny zostaną ci wybaczone, a my
zajmiemy się tym co cię trapi. I tak to się stanie, pytanie czy zrobimy to
teraz, czy zrobi to inna drużyna w późniejszym czasie, jak słusznie zauważyłeś
nawet brak naszego powrotu będzie dostateczną wskazówką. Daj nam klucz, a
zadanie będzie spełnione.
-Hmm... – Koronath zdawał się zastanawiać nad przedstawionym pomysłem.
– Wiecie jak to jest grać z kimś w warcaby kiedy na planszy zostają tylko dwie
damki? Skaczą od ściany do ściany i o ile ktoś nie popełni błędu nie da się
wygrać, ani przegrać. Nie mogę stąd odejść, bo tak jak ja go więżę, tak i on
więzi mnie. Jesteście dla niego zagrożeniem... Choć wcale tego nie chcę, muszę
bronić...
-Nie musisz, Koronathcie, a chcesz – stwierdziła Cynobia przeglądając
przez jego blef jako jedyna. Jej wyznanie sprowadziło niemałe poruszenie, gdyż
psychiczna aparycja faktycznie zdawała się być przekonującym rozmówcom, pełnym
werwy, pewności siebie, charyzmy, a przede wszystkim rysował się na ich
potencjalnego stronnika. Dla pani magistrat coś tu jednak nie grało więc
wymierzając w niego palcem wystrzeliła serią niewygodnych zarzutów.
-Twoi bliscy dali się łatwo zmanipulować, to prawda, oni sami nie
wiedzieli co się z nimi dzieje, czego chcą, nie wiedzieli czemu służą, ale nie
ty. Jesteś na to zbyt inteligentny, nie wchodziłbyś w układ wiedząc, że nie
masz jakiegoś haka. Przebywanie tutaj, na terenie katedry daje ci
nieśmiertelność, jakkolwiek ten emulowany żywot wygląda, to jest w miarę
zwięzły, niezanieczyszczony. Odizolowałeś swoją pracownię od wpływu tego o kim
mówisz, ale zdajesz sobie sprawę, że potrzebujesz go nie dla tego, że między
wami jest jakiś kontrakt, na taką okoliczność na pewno byłeś ubezpieczony, ale
raczej dlatego, że bez daru nieśmiertelności nie doczekasz zaćmienia i wielkiej
koniunkcji. Grasz na zwłokę, chcesz sobie kupić czas, mam rację? Chcesz,
żebyśmy się zniechęcili, szukali dla ciebie jakiegoś wyjścia, jakiejś wzajemnej
oferty, tylko po to, by doczekać wyśnionego terminu. W twoim stylu byłoby
zaoferować nam jakąś misję, dać fałszywy cel, tak jak dałeś go Gustavusowi.
Przecież jego zainteresowanie anatomią i biologią nie wzięło się z nikąd.
Wierzę, że faktycznie szczerze nienawidzisz istoty, która jest tu spętana,
czymkolwiek to jest, ale bardziej zależy ci na wiedzy... Z zapisków Thrungga i
twoich wynikało, że koniunkcja ma przynieść odpowiedzi na wiele tajemnic i
sekretów, być może oczekiwałeś właśnie wtedy znaleźć remedium na potworność,
której byłeś coś winien?
Koronath przyglądał się kobiecie ze srebrzystym warkoczem jakby chciał
jej rozszarpać gardło, lecz coś w nim zapłonęło, coś czego od dawna nie czuł.
Jedna brew podskoczyła wysoko, gdy z uznaniem przekrzywił głowę, cmoknął i
lekko się ukłoniwszy, zaklaskał.
-Brawo. A już myślałem, że będziecie kolejną bandą idiotów, których da
się nabrać na sztuczkę z oszalałym dziadem z wieży... Oj, nie miejcie mi tego
za złe, już tak mnie męczyli ci goście niechciani, że albo w teatrzyku
wysyłałem ich do kuchni, albo do jaskini nieopodal posesji, żeby Gustavus się
nimi zajął.
-Chcesz dotrwać do koniunkcji, a zatem potargujmy się – rzekł Caiden,
choć siostra Talia stanęła u jego boku wyraźnie sygnalizując, że nie pochwala
takiego zachowania. – Chcemy ostatniej części klucza, a ty zdajesz sobie
sprawę, że nie będziemy mogli zostawić twej wieży samej, nie będziemy mogli
pozwolić psychicznej aparycji panoszyć się po świecie. Oczekujesz, że po
ujawnieniu tej tajemnej niesamowitej wiedzy poznasz sekret jak bardziej
utrwalić swą formę, bo i po co miałbyś czekać? Wtedy stałbyś się abominacją, o
której wiemy i którą będziemy ścigać tak długo jak to możliwe. Nie wciskaj nam
bajek, Koronathcie.
-Cóż – odrobinę rozczarowany swą nieudaną próbą duch naukowca opuścił
głowę. – Widzę, że mam do czynienia z doświadczonymi śledczymi. Jesteście z
inkwizycji przecież, mogłem się domyślić, że prędzej czy później przybędziecie.
A na twoje pytanie, panno arbitrator... – zwrócił się do Cynobi – Thrungg był zbyt nieporadny, nie powinniśmy mu ufać.
Był przebiegły, wiele rozumiał, to muszę mu przyznać, ale to u swego rdzenia
rozpieszczony dandys, co chełpił się zdobyczami i czekał tylko, by komuś
zaświecić przed oczami nową zabaweczką.
-Dei-Phage wybrał go na swego czempiona? Dei-Phage? Tak się nazywa? –
Caiden spytał wspominając notatki sibellańskiego szlachcica, którego dwór
przeszukiwali ponad miesiąc wcześniej.
-Dei-Phage – wymówił imię Koronath z wyczuwalnym niesmakiem. – Tak, on
tu tkwi, między nami, czai się i drzemie. Jest natomiast zbyt sprytny, by dać
Bulagorowi szansę na dokonanie dzieła. Och, nie, oddał mu swą rękę, o tym
pewnie wiecie, ale uczynił to by choć część przetrwała.
-Przetrwała?
-Tak. On wie, że wkrótce się przebudzi, nie wiem jak, po prostu... Ale
jest zbyt sprytny, zdaje sobie sprawę, że nawet najlepszy plan może zawieść,
dlatego oddał mu swe ramię. Bulagor wrócił do siebie, na inną stronę sektora,
więc jeśli zniszczycie Dei-Phage’a, on po części przetrwa.
Dla łowcy to nie było tak oczywiste. Teoretycznie była to rozsądna
decyzja, ale co jeśli stwór chciał, by tak myśleli? Nie mógł tego wyjawić
Koronathowi, gdy woal kłamstw za woalem opadał ujawniając nową prawdę. Może
prawda leżała gdzieś pomiędzy? Może Koronath faktycznie więził istotę, więc ta
dała Bulagorowi swe demoniczne ramię, wiedząc, że prędzej czy później
szlachetka ściągnie na siebie czujne oko inkwizycji. Zapiski i brednie w
notatkach były istotne, lecz nie na tyle by działać w trybie doraźnym, co
innego, gdy agenci odkryli przy nim rękę monstrum, istoty zrodzonej z czystej
potencji immaterium. Co jeśli mieli tu przybyć tylko po to, by pokonać
Koronatha i uwolnić demona? To było w ich stylu, pomyślał Caiden.
-Skoro przetrwa, to nie masz się o co obawiać, prawda? Twoja misja nie
wygaśnie.
-Nie mówilibyście tego, gdybyście już się tej ręki nie pozbyli – odparł
duch równie czuły na ich podstępne zagrania. – Niszczyć demona, tylko po to, by
przetrwał gdzieś w głębi Imperium pod postacią opętanego śmiertelnika? Nieee...
Dorwaliście Thrungga i zutylizowaliście ramię.
Nagle łowca wyciągnął pistolet i nie ostrzegając nikogo o tym co chce
uczynić, wystrzelił w uprząż kalibracyjną olbrzymiego teleskopu. Konstrukcja
zaskrzypiała, gdy pocisk począł haratać pomniejsze tryby, rozsypując je po
podłodze niczym śmieci. Następnie Caiden wskazał lufą a skomplikowaną zegarową
konstrukcję modelu planetarnego i powiedział siostrze Talii, by rozniosła
bolterem delikatne urządzenia na jego znak.
-Co czynisz?! – Koronath nagle wystrzelił zszokowany obrotem wydarzeń!
Podbiegł do teleskopu badając zniszczenia, oceniając, czy da się naprawić i czy
da się nim jeszcze prowadzić ważne obserwacje. – To bardzo delikatne
urządzenie!
-Dość gierek, Koronathcie. To oczywiste, że w przeciwieństwie do swych
kamratów potrafisz powstrzymać się przed atakiem, wiesz, że możesz rozwiać się
w eterze i nas zupełnie zignorować. Mógłbyś nas w ten sposób zwodzić i
przeciągać pertraktacje. Zależy ci bowiem jedynie na koniunkcji... Masz
wszystkie karty i powody by nie dawać nam klucza. Na twoje nieszczęście, przez
ostatnie kilkanaście minut poinformowałeś mnie o wszystkim co tak na prawdę
chciałem wiedzieć. Możesz się rozwiać, owszem, możesz zabrać klucz ze sobą,
prawda... Ale wiesz co się nie rozwieje w powietrzu? – W odpowiedzi na własne
pytanie łowca z ironią rozejrzał się po rdzewiejącym królestwie Koronatha. –
Zależy ci na badaniach? To zobaczymy jak sobie poradzisz bez swych zegarów, albo
gdy nasza wielebna siostra zniszczy cały teleskop. Przyznam, trochę to
drastyczne, ale nudzi mnie ta próżna wymiana zdań. Nie możesz się stąd ruszyć,
jak sam przyznałeś, ten okular jest wszystkim co pozwala ci spojrzeć w gwiazdy.
Zastanów się zatem, czy chcesz spoglądać przez jego pogruchotane resztki lub
czy zdążysz go poskładać własnymi rękami w najbliższym stuleciu.
***
Przewrócony zegar w nawie głównej roztrzaskał się na drzazgi. Stanowił
tylko zasłonę, która maskować miała to co ukryte było za nim. Żaden to antyk,
więc nie mieli żalu zamieniać go w zrujnowany rupieć. Łowca wiedźm otoczony
resztą drużyny trzymał w dłoni złożone zębate koło, wyglądające jakby nigdy nie
zostało przełamane, jakby świeżo odlane i wykute.
Dopasował obiekt do lekkiego zagłębienia w płaskiej ścianie i lekko
przekręcił. Z nagłym przypływem energii zewnętrzna płyta cofnęła się o drobinę
i następnie wsunęła w ścianę odkrywając im wejście do utrzymanej w świetnym
stanie kilku osobowej windy. Choć kurz zebrał się gęsty, to światła błyszczały
jakby konstrukcja powstała dosłownie dzień wcześniej. Wnętrze jednak nie
wyglądało jakby należało do typowej budowli eklezji. Na ściance w głębi windy
widniała ozdoba przedstawiająca zakapturzonego człowieka, którego twarzy nie
było widać, a który w dłoniach dźwigał olbrzymie zębate koło. W samym centrum
trybu tkwiła niezwykła czaszka, w połowie naturalna, ludzka, a w połowie
zmechanizowana, zastąpiona zimnym metalem, wszczepami usprawniającymi cielesną
część.
-Adeptus Mechanicus? – Zagaił Havelock samemu nie mogąc wyjść z
podziwu.
-W katedrze? Majątku eklezji? – Siostra Talia jakby mu wtórowała
podchodząc bliżej by mieć lepszy wgląd na wnętrze.
-Niegdyś ten budynek stanowił fort w walce z zielonoskórymi –
przypomniał Kaltos. – Dopiero potem zaadoptowali go na obiekt sakralny.
Wyznaczono dwie grupy, na wszelki wypadek, gdyby jedna nie powróciła.
Reszta miała czekać na sygnał, że w podziemiach katedry jest bezpiecznie.
Cynobia wraz z Caidenem zjeżdżali w dół długiego szybu, nalegał by
sobie z nią porozmawiać, a poza tym jak przedstawił w argumentach, poruszanie
się po nieznanym terenie ciężkozbrojnego arbitratora z tarczą, oraz wielebnej
siostry w pancerzu wspomaganym wcale nie pomogłoby ich sprawie, a na pewno
głośny stukot butów zrujnowałby potencjalny element zaskoczenia jaki dawała
cisza i spokój. Maszyneria rzęziła wokół, gdy winda powoli zjeżdżała coraz
niżej, mijając magnetyczne obejmy stabilizujące, zakleszczając się na szynach
prowadnic.
-Bardzo profesjonalna postawa z twojej strony, panno Marrsing –
powiedział po chwili ciszy. – Ale możesz to z siebie wyrzucić, nie ma potrzeby
udawać grzeczności.
-Nie mieszam spraw osobistych z pracą. Nigdy. – Odpowiedź była krótka i
zwięzła.
-To dokładnie tak jak ja. A jeśli chcesz wiedzieć skąd zainteresowanie
twoją osobą wystarczyło spytać.
-Przecież pytałam niejednokrotnie – Cynobia nie mogła uwierzyć w jego
bezczelność i obdarzyła go piorunującym wzrokiem.
-Och nie – zaśmiał się Caiden. – Nie pytałaś, tylko szukałaś wsparcia,
robiłaś sceny, jeśli się mogę tak wyrazić. Poruszałaś sprawę swoją i swej
rodziny na forum naszej trupy, przy wszystkich, bo nie obchodziła cie
odpowiedź, tylko wsparcie ze strony innych. Liczyłaś, że wstawią się za tobą,
wywrą presję, co byłoby bezcelowe. Tak na prawdę odpowiedź cię nie interesuje,
wręcz przeciwnie, lękasz się jej.
Na wywód „kolegi” zareagowała mrużąc oczy, zaciskając pięści i
powstrzymując się przed odpowiedzią w bardzo nieprofesjonalny sposób. Ten typ
tak bardzo działał jej na nerwy, że chciała go przyprzeć do muru i po
postrzelić, gdziekolwiek, byle tak, by bolało.
-Jednej tylko rzeczy żałuję odkąd zaczęłam pracę w Ordo... – syknęła po
chwili głosem pełnym jadu.
-Że nie przydzielili cię do innej komórki? – Szybko się wciął
dokańczając jej zarzut. – Nie jesteś pierwszą osobą, która mi to wyznaje i nie
ostatnią, nie trudź się na uszczypliwości i albo się z tym pogódź, albo zrezygnuj.
Tym razem jego głos stał się chłodny, jakby zarzucił tą typową nutkę
humoru dotąd pobrzmiewającą gdzieś tam w głębi każdego zdania.
-Interesuję się każdym z podopiecznych mistrza Vaaraka, bo każdy z
podopiecznych to przede wszystkim narzędzie inkwizycji, a to nie może działać
dobrze, gdy istnieje haczyk jakim można owe narzędzie łatwo popsuć lub obrócić
przeciw tym, którym służy. Taka jest moja praca.
-Dobrze, w takim razie czemu?! Co takiego chcesz od mej rodziny?!
Na to gniewne pytanie Caiden obrócił się ku niej. Dopiero teraz
zauważyła, że trzyma w dłoni pistolet, zastanawiając się jak i kiedy go dobył.
-Bo twoja rodzina stała się celem naszych wrogów, jest w potencjalnym
niebezpieczeństwie. Interesują się tobą osoby, które mamy na oku od wielu lat,
właśnie dlatego, że dołączyłaś do Inkwizycji. Szukają dźwigni, na wypadek
gdybyś stała się mistrzowi Vaarakowi zbyt przydatna lub weszła z nim w bliższą
komitywę... Miałem za zadanie zorganizować twemu bratu, jego małżonce i
dzieciom nowe, bezpieczne życie, z nową tożsamością, ale najpierw muszę
wytropić wszelkie wtyczki jakie mogą mieć z nimi kontakty, wiedzieć z kim się
spotykają, komu mogą wyjawić cenne informacje, kto z bliskich może na nich
donosić. A teraz, panno Marrsing – uniósł pistolet i skierował w jej czoło,
zrobił to tak szybko, że nawet nie zdążyła wyszarpnąć swej broni z kabury. –
Ustalmy kilka spraw... Powód, dla którego takich rzeczy się nie mówi, a
szczególnie członkom Adeptus Arbites, to fakt, że jesteście specyficznymi
charakterami, takimi, którzy drążą, którzy próbują sprawy wziąć w swoje ręce.
Czujecie zagrożenie własnej rodziny i bliskich, to zamiast zdać się na tajne
kanały Inkwizycji rozpoczynacie dochodzenia na boku, ściągając tylko więcej
niechcianej uwagi i utrudniając pracę. Mówię o tym teraz, bo wiem, że prędzej
czy później sama byś to rozgryzła i narobiła bałaganu, ale ostrzegam cię! Jeśli
dowiem się, że zaczynasz jakieś postępowanie, że bez mojej wiedzy i wiedzy
mistrza Vaaraka węszysz wokół własnej rodziny i psujesz tylko innym agentom ich
robotę, narażając utajnione komórki na wykrycie, zabiję cię.
Drzwi się rozstąpiły, gdy winda zastygła na wyznaczonym piętrze
odsłaniając przed nimi niesamowity obraz. Dotąd zamknięta winda przetrwała w
świetnym stanie chyba tylko dzięki zamknięciu w pozycji wyjściowej, gdyż cała
reszta wyglądała tragicznie. Przed nimi roztaczał się widok na ogromną halę
ciągnącą dziesiątki metrów w górę i w dół, halę pełną rdzewiejącej stali,
potężnych trybów, siłowników, łańcuchów o ogniwach wielkości rosłego człowieka
i wielowarstwowej sieci podwieszanych kratowanych chodników. Zapach smaru,
metalu i wilgoci wypełnił nozdrza w jednej chwili, podobnie jak przytłaczające
wrażenie ogromu podziemnego kompleksu wypełniło ich umysły. Caiden i Cynobia
wyszli na pomost rozglądając się w absolutnym podziwie. Stali we wnętrzu
gigantycznej machiny, śpiącej, lecz nie martwej. Olbrzymie wały wciąż w
powolnych obrotach przekazywały swą wolę na zębate koła, w których ludzka
istota zmieniłaby się w krwisty przecier, gdyby tak przypadkiem między nie
wpadła. W podwieszanych kablach wciąż cicho buczały resztki energii, niczym
żyły tętniące resztkami pulsu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz