Motyw Muzyczny
W poniższym opowiadaniu udział wzięły postacie stworzone według zasad z podręcznika, a końcowe efekty ich działań zostały poddane testom z użyciem kości i mechaniki gry.
Agenci Tronu
Gambit Apostazy: Czarny Grobowiec
Gambit Apostazy: Czarny Grobowiec
Cóż to była za machina? Jej przekładnie i zębate koła delikatnie się
poruszały, jakby w zwolnionym tempie, niczym serce śpiącego giganta, które
rozpręża się i kurczy kontynuując pracę trwającą eony. Kilka serwisowych
chodniczków przecinało się nad zmechanizowaną komorą, rurowe balustrady
zabezpieczały przed spadnięciem w mrok pieczary i pożarciem przez tryby, które
mogłyby pochłonąć człowieka w całości i zmienić go w miazgę. Mimo czasu były
idealnie spasowane, zaś na właściwej maszynerii nie widać było ani skrawka
przypruszonego rdzą. Dla Kaltosa było to nie małe przeżycie, nigdy nie
wizytował w świątyni Mechanicus, nie wiedział nawet czy to taka właśnie
budowla, lecz po doniesieniach jakie zasłyszał od braci mniemał, że tak mogłaby
wyglądać świątynia Omnizjasza. Co prawda bracia najczęściej mieli do kultu
maszyn nic więcej jak szczerą pogardę, to chłopak potrafił odfiltrować
inwektywy i bluźnierstwa a skoncentrować się na innych przesłankach. Wnętrze imponowało,
stanowiło żywy testament ludzkiej pomysłowości, niezależnie spod jakiej wyszło
ręki. Co jakiś czas odrywał wzrok od otoczenia, by na prośbę łowcy powrócić do
czytania tablicy z planem wnętrza. Zaraz po wyjściu z głównego szybu windy, po
prawej stronie, znajdowało się ogromne, pancerne pomieszczenie, do którego
dostępu broniła potężna zawarta śluza. Wyglądało jak bunkier zawieszony w
środku maszyny, otoczone wszelkiego
rodzaju trybami i siłownikami, wychodziły zeń wiązki kabli szerszych w średnicy
niż przeciętny człowiek w ramionach. Wiele z liter było zupełnie zatarte, farba
albo wyschła i odpadła płatami, albo wręcz odwrotnie, tam gdzie choćby odrobina
wilgoci nasiąkła przez lata, zmyła się. On jednak natrafił na dobrze zachowany
plan wiszący na ścianie i zamknięty w gablocie chronionej pancernym szkłem, z
którego dało się wyczytać podstawowe wskazówki.
-Genatorium – przeczytał adept, jednym palcem wskazując na plan, zaś
drugim celując w wyjście z chodniczka serwisowego po przeciwnej stronie od szybu
którym przybyli. – To musi być tam... W takim razie na lewo jest zbrojownia.
Powiódł palcem w odpowiednie miejsce i także znalazł śluzę w jednej z
bocznych ścian podziemnego kompleksu.
-Zbrojownia? – Havelock zainteresował się tematem. – Moglibyśmy tam
zajrzeć.
-Mamy chyba dość amunicji – zauważył Gaius opierając się o krawędź
balustrady.
-Tam gdzie jest zbrojownia tam zawsze dobre miejsce, by zacząć
dochodzenie – odpowiedział arbitrator. – Jeśli nic tam nie znajdziemy, będziemy
wiedzieć, że ktoś pobrał broń, a tej nigdy nie pobiera się bez powodu, to po
pierwsze. Po drugie, jeśli dowiemy się w co byli uzbrojeni będziemy też
wiedzieć jaki jest cel tej maszyny. Po trzecie, i chyba najważniejsze,
wylaliśmy sporo promethium by spalić te truchła przed wejściem. Jeśli chcemy
mieć czym wracać, przydałoby się odrobinę znaleźć i zabezpieczyć.
-Słuszna uwaga – zauważył Caiden – skoro i tak mamy po drodze,
sprawdźmy najpierw zbrojownię. Kaltosie... – po chwili łowca wrócił do adepta.
– Jest tu coś napisane co to za pomieszczenie? – z tymi słowy poklepał dłonią
sąsiedni właz.
Chłopak rozłożył ręce i powiedział jedynie:
-Kartka wypłowiała odrobinę, to jest... „dzeń” coś tam. Zobaczcie, tych
liter nie mogę rozczytać, a tutaj jakiś „dzeń”... Może chodzi o rdzeń, bo to
ewidentnie jeszcze coś stało przed tym „d”, ale następnego wyrazu już nie
rozumiem.
-Rdzeń? Może to jakieś zasilanie? – Cynobia spytała przyglądając się
równie zatartym wyrazom nad wejściem.
-To będzie genatorium – poprawił Kaltos.
-Przydałoby się trochę rozjaśnić tą grobową atmosferę – rzekł zabójca
zarzucając wygodniej karabin na ramię. – Tu jest strasznie ciemno, ledwo widać.
Idealne warunki dla drapieżców.
-Przecież tryby się poruszają – stwierdziła siostra Talia, która
niestety o maszynach miała bardzo znikome pojęcie.
-To jakiś zapasowy system musi być – powiedział adept. – Moglibyśmy
zbadać i to genatorium, zobaczylibyśmy z czym mamy do czynienia. A i po
rozmiarach systemu zasilania będzie łatwiej stwierdzić jaki to całe cholerstwo
ma pobór mocy i co to w ogóle jest... Poza tym, że się nazywa Pax Macharia –
chłopak wskazał na napis nad planem wnętrza – ale mi to nic nie mówi.
-Sprawdzaliśmy księgi – wznowiła sororita. – Dlaczego nikt nic nie
wspomniał? Jak eklezja zbudowała świątynię na czymś takim nie zdając sobie
sprawy co jest pod ziemią?
-W ramach sprostowania – Kaltos znowu uniósł dłoń, przypominając sobie
zapisy z Ozłoconej Katedry w Kephiston Altis. – Ta świątynia powstała na linii
nadbrzeżnych umocnień po wojnie z zielonoskórymi xenos. Z tego co pamiętam, to
był jakiś bunkier, co tłumaczyłoby obecność działa na końcu nawy głównej.
Zostawiając domysły za sobą ruszyli dalej, zwiedzać podziemny kompleks
i mając nadzieję rozwikłać zagadkę, cały czas pamiętając o tajemniczej
obecności, która jakby się przyciszyła. Wiedzieli, że gdzieś się kryje, czuli
jej spojrzenie, lecz ta jakby przycupnęła w mrocznym zakątku i wstrzymała
oddech by nie zdradzić swej obecności. Gaius nadal uważał, że ktoś powinien
mieć baczenie na ich transport tam na górze, o czym co jakiś czas przypominał.
-Wydaje mi się, że te obdartusy co się na nas usiłowały zasadzić mogą
mieć gdzieś posiłki.
-Już o tym rozmawialiśmy – wspomniał Caiden. – Lepiej jeśli szybciej
się z tym uwiniemy wszyscy razem, a jeszcze lepiej, jeśli znajdziemy tu jakąś
łączność. Wtedy będziemy mogli wezwać posiłki. Jeden odpowiedni kontakt, a
przybędzie tu połowa planetarnego Mechanicus z zastępami skitarii.
-Rozumiem, po prostu sobie myślałem, że skoro ci kultyści widzieli
kiedy przybywamy, a pewnie mają jakiegoś zwierzchnika, to ten by się z chęcią
dowiedział czy ich misja się powiodła. A skoro nie wrócili zameldować?
-Tym bardziej powinniśmy się pospieszyć. Jeśli zbadamy sprawę szybko,
to szybciej stąd odjedziemy. Jeśli będziemy zwlekać, a oni faktycznie przyślą
posiłki, to mniemam, że liczebnie nas przytłoczą, a wtedy jedna osoba strzegąca
transportu nic nie pomorze... A skoro o pomocy mowa, pomóż mi z tymi drzwiami.
Gaius podszedł do łowcy, który zaparł się o ramię wielkiego kołowrotu
tkwiącego w zamkniętym przed wiekami włazie. Havelock zabezpieczał tyły zaś
siostra gotowa była rozsmarować bolterem cokolwiek nie wyskoczyłoby zza wrót. Z
metalicznym skrzekiem te ustąpiły a drużynie akolitów ukazała się głęboka i
wąska komnata. Ściany obleczone warstwą gumy w najbardziej mdłym odcieniu
zieleni oraz panele ścielące podłogę z brunatnej masy ceramicznej przypominały
typowe dla wielu okrętowych zbrojowni izolacje powierzchni, chroniące przed
potencjalnymi iskrami. Gdy zaświecili do wnętrza latarkami zdali sobie sprawę,
że skojarzenie z okrętem nie jest znowu tak odległe. To nie była zwykła
zbrojownia, a wewnętrzny magazyn! Wąski chodniczek wiódł między dwiema
pionowymi prowadnicami, w których tkwiły pociski większe rozmiarem od dorosłego
człowieka. Niknęły w ciemności opadając niemal wzdłuż całego podziemnego
kompleksu, zaś u góry, wpadały w szczeliny ze zautomatyzowanym podajnikiem
wtłaczającym naboje gdzieś dalej. Na pierwszy rzut oka przypominały pociski
charakterystyczne dla ciężkich stubberów, długie łuski, obłe i ostre, ale cóż
to za potężny karabin musiał je miotać? Na oko każdy ważył z pół tony, może i
więcej. Zachowane były w niemal nieskazitelnym stanie, poza oczywistą osadą
kurzu. Zaraz obok drzwi znajdowała się mały schowek, w którym wisiały trzy
ochronne brunatne kombinezony z kompletem masek tlenowych, dwa karabiny i dwa
pistolety laserowe. To zdecydowanie nie wyglądało na standardową zbrojownię,
zaś monstrualna amunicja w prowadnicach na pewno nie zasilała działa w nawie
głównej, była innego kalibru.
-Może... Może to był jakiś magazyn gwardii? – Zaproponowała Cynobia
próbując znaleźć logiczne wytłumaczenie.
-I zapomnieli zabrać taki kaliber? – Gaius zarechotał. – Komisariat by
połowie Munitorium kazał dupy odstrzelić. Z resztą, to mi nie pasuje na amunicję
do bazyli... Spójrzcie – pstryknął ostrzy czubek pocisku palcem. – To lity
metal, znaczy przeciwpancerny.
-Imperatorze dopomóż... – Kaltos się przeżegnał. – W co z tego musieli
strzelać? W cele na orbicie?
Choć w głosie pucułowatego adepta pobrzmiewała nutka żartu, musieli
przyznać, że pytanie zaprzęgało wyobraźnię do pracy. Czym była podziemna
konstrukcja. Czyżby na powierzchni stał niegdyś większy kompleks zaopatrzony w
całą masę dział? Być może po wojnie został w przeważającej większości
zdemontowany, rozkręcony i wiele komponentów wywieziono do innych jednostek.
Tylko czemu nie zabrano amunicji?
Na ścianach i przy prowadnicach znajdowały się wykute ozdobne litery,
przyspawane tak, że tworzyły różne wzniosłe inkantacje, niektóre brzmiące jak
wersety z modlitewników, wzywające samego Imperatora, by kierował orężem Pax
Macharii i godził wrogów jego kościoła i dominium z całym swym słusznym
gniewem.
Następne w kolejce było Genatorium. Przestrzenne pomieszczenie, które
według planu i opinii adepta stanowiło centrum zasilania. Wejście do wnętrza
nie było problemem, śluza gładko ustąpiła, ale to co zobaczyli wewnątrz
sprawiło, że zastanowili się dwa razy nim przekroczyli próg. Komnata była
wysoka i poprzedzielana grubymi ekranami z pochłaniającego promieniowanie
kompozytu, runy ostrzegające o radioaktywności wypalono w ich strukturze i
napuszczono jaskrawym, trwałym barwnikiem. Z obrzydzeniem wymijali śmierdzący
śluz zbierający się na podłodze w małych kałużach, gęsty i przejrzysty niczym
brudna ślina... Substancja pokrywała niemal każdą płaszczyznę, szczególnie
ściany, porośnięte maleńkimi czarnymi żyłkami, delikatnie pulsującymi. Ani w
okablowaniu pod sufitem, ani w mrocznych kątach nic się nie kryło...
-Co tu u licha zdechło? – Havelock przekroczył próg jako pierwszy i
nerwowo rozglądał się po pomieszczeniu, usiłując znaleźć odpowiedź, której brak
niezwykle go niepokoił.
-Może to coś przecieka z góry – zasugerował Kaltos. – Pamiętacie pracownie
Gustavusa? On trzymał cały szyb trupów.
-Możliwe... – Caiden dołączył do reszty i powoli zbliżył się do ekranów
izolacyjnych wyczuwając w ich kierunku dłoń.
Miał pewne przeczucie, lekkie mrowienie w palcach. Gdy dotknął metalu
przez jego rękę przelał się przerażający chłód. Skok temperatury był niemal
natychmiastowy, łowca cofnął dłoń i groźnie zmrużył oczy, lecz niezależnie jak
bardzo się starał, nie mógł przejrzeć przez grube płyty.
Pod jedną ze ścian, zaraz obok wejścia do sąsiedniego pokoju połączonego
z generatorium, stał serwitor wczepiony w stację ładowania. Jego cielesna
powłoka zdążyła się rozłożyć, na szczęście nie było jej wiele i wyglądał na
nadal sprawnego, co z resztą orzekł Kaltos badając mechanicznego robotnika z
użyciem latającej w pobliżu serwoczaszki.
-To pomieszczenie spaczył warp – rzekła białowłosa wojowniczka celując
lufą boltera w każdy niemal kąt. – Przenika aż do szpiku. Powinniśmy stąd
wyjść.
-Wręcz odwrotnie, siostro – odpowiedział Caiden. – Jeśli spaczył je warp,
znaczy, że jest ważne. Odegnamy to zepsucie, jak z resztą powinniśmy.
-Nie przeczę, łowco – dodała wojowniczka stając u jego boku i pomagając
mu otworzyć gruby właz do sąsiedniego pokoju. – Tak też uczynimy, ale są
jeszcze niesprawdzone rejony...
-Wiem, tak czy inaczej, to jest genatorium, a nam przyda się więcej
energii, chociażby podstawowe wewnętrzne oświetlenie dobrze by nam zrobiło.
-Zgadzam się – zaznaczył Havelock – już mnie oczy bolą od wodzenia za
promieniem latarki.
Trzy masywne stoły z żółknącymi mapami dominowały przestrzeń w
przyległym pokoju, ustępując jedynie miejsca zakutemu w mosiężnej obudowie
kogitatorowi wbudowanemu w szerokie zdobne biurko pełne klawiatur i
manipulatorów. Nad stołami wisiał zestaw lamp skierowanych w dół, oraz przyrządy
nawigacyjne otaczające ogromny centralny kompas. Cyrkle i linijki osadzone w
odpowiednich zabezpieczonych szynach, przypominały narzędzia w warsztacie,
gotowe do pochwycenia i użycia. Gdy przeszli przez próg i powiedli oczami po
symbolice Kultu Maszyny obecnej niemal na każdej ścianie, znaleźli także
wypisane nad wejściem słowa „Princeps Tactorum”.
-Gdzieś to już widziałem – rzekł Gaius pocierając podbródek. – To
znaczy, z czymś mi się kojarzy, z jakiś zdjęć z planety kuźni.
-Wielce pomocne – skomentowała Cynobia przechodząc nieopodal stołu z
mapami. – Tutaj niemal wszystko wygląda jakby zostało na takiej planecie
sklecone.
Zabójca wzruszył ramionami uznając, że koleżanka ma racje i to żadne
odkrycie podejrzewać, że technologia tak zaawansowana miałaby wyjść z linii
montażowych zindustrializowanych planet pod rządami Adeptus Mechanicus. Coś
innego nie dawało mu spokoju. Te słowa podpowiadały, że ma do czynienia z czymś
naprawdę wielkim i ważnym.
-Spójrzcie... Czy to nie wygląda jak linia wybrzeża? – Pani magistrat
przyjrzawszy się jednej ze starych map wskazała na niemal zatarte linie
układające się w szczegółowe plany natarcia i obrony.
Gdy inni podeszli i spojrzeli czy to przez jej ramię, czy z innego
kąta, zdali się mieć podobny osąd.
-To szczegółowe wojskowe technikalia – oznajmił Havelock kładąc na
chwilę buzdygan na blacie stołu. – A sądząc po skali... Patrzcie, strzałki osi
ofensyw i fronty umocnień niemal na całej rozciągłości.
-Ta wojna z orkami? – Caiden spytał się samemu nie posiadając dostatecznej
wiedzy.
-Na to wygląda, a to znaczy, że nikt się od tamtych czasów tu nie
zapuszczał? Aż trudno uwierzyć.
-Faktycznie, dziwne. – Szepnął łowca skrywając twarz za rondem
kapelusza, gdy w zamyśleniu opuścił głowę.
Zastanawiał się nad pewnymi okolicznościami. Jeszcze do niedawna
myśleli, że tajemnicza obecność wiążąca psychiczne aparycje Hekatów na
powierzchni chciała uwolnienia, chciała by ktoś do niej dotarł, wzywała swych
czempionów i oczekiwała uwolnienia, ale dlaczego zatem nikomu nie udało się dojść
tak głęboko? Przecież Thrungg miał pieniądze i ludzi, mógłby wynająć mnóstwo
chłopa, które przetoczyłoby się przez wnętrza i przygniotło aparycje samą swą
masą, pisał o Hekatach w swym dzienniku, był ich świadom, a mimo wszystko nie
skorzystał z okazji? Dla Caidena było jasne, że Koronath wciskał im kit, ale
dopiero wtedy, widząc nienaruszony spokój podziemnego kompleksu, pojął jak
daleko sięgała manipulacja. Co jeśli psychiczne aparycje były jedynie fasadą,
zabezpieczeniem, które celowo wprowadzało w błąd i jedynie udawało wolne
odzwierciedlenia umysłów, będąc de facto misternie utkanym fałszem mającym na
celu zasiać ziarno zwątpienia?
-Tutaj też są mapy... – Kaltos znalazł kilka rulonów w naściennych
schowkach, które po rozwinięciu także okazały się obrazować powierzchnię
Barsapine, z zaznaczonymi portami i głównymi metropoliami. Znaleźli nawet
Kephiston Altis, które na mapach diametralnie różniło się od miasta widzianego
wcześniej. Tutaj było zaledwie zalążkiem, skromną osadą na linii zaopatrzenia
dla armii walczącej z hordami zielonoskórych. Gdy chłopak obszedł stoły
zapisując obserwacje w notatniku i przyjrzał się stanowisku z kogitatorem,
nagle pokój zalało zielonkawe światło. Ekran uruchomił się wyświetlając spod
grubej warstwy kurzu symbol imperialnego dwugłowego orła.
-Ja nic nie dotykałem! – Adept zaprotestował widząc jak reszta drużyny
bezzwłocznie spojrzała nań jak na ciamajdę co właśnie wpakował się na minę. Dla
pewności odstąpił o kilka kroków, lecz ekran nie zgasł. Kaltos uniósł dłonie w
przepraszającym geście po czym znowu wskazał na wypukły kineskop. – Sami
sprawdźcie... Musiał się uruchomić zbliżeniowo.
-Albo przez serwoczaszkę – zauważyła Cynobia. – To w końcu sprzęt
Mechanicus, one ze sobą rezonują.
-To ma sens. – Caiden pokiwał głową. – Ustawione by się włączyć, gdy
ktoś ze swoich w pobliżu. Gdyby był tu kapłan techniczny pewnie do niego
odezwałby się ten sprzęt. Podejdź tu, chłopcze, nic się nie stało...
Łowca przyjrzał się wypisywanym na ekranie dyrektywom, które po chwili
ułożyły się w kolumnę tekstu. Symbol orła zajął zaszczytne miejsce u góry, w
postaci samotnej ikony, podczas gdy jasne litery na ciemnozielonym tle
przedstawiły wzory i komendy.
-To jakaś instrukcja obsługi – Kaltos oświadczył gdy tylko przeczytał
kilka pierwszych wierszy. – Ale nie za bardzo się znam...
-Z nas wszystkich znasz się najlepiej – Caiden poklepał jego ramię
przemawiając jakby pogodniejszym tonem.
Tekst nie był nadto skomplikowany, choć pisany wysokim gotykiem,
nacechowany był frazami wyniosłymi i mocnymi, jakby przesadzonymi. Język bardzo
techniczny zazwyczaj zawierał trzy leksykony. Ten zwyczajny dla obsługujących
maszyny na co dzień, takie jak: generator, prądnica, cewka – pospolite opisowe
słowa. Drugi leksykon zazwyczaj był mocno naukowy, gdzie te same frazy
zamieniono na słowa długie, złożone i fachowe. Zaś trzeci leksykon brzmiał
niemal sakralnie, jakby nazwy części, przedmiotów, komponentów były imionami
świętych, które należy wypowiadać z czcią i najlepiej w jakimś transie. Zapis
przed oczami Kaltosa był połączeniem tych dwóch ostatnich. Najpierw instrukcje przechodziły
od suchych schematów, krok po kroku wykładając jak należy się zachować, co
należy zrobić, w jaki sposób, dokładnie i w najmniejszych detalach, by w końcu
przejść do wylewnych opisów wieńczących cały proces, eksplozji słownej ekstazy,
pośredniej gratulacji z osiągnięcia czegoś wielkiego i wspaniałego.
-Rytuał Odnowienia – odczytał Kaltos drapiąc się po głowie. – Tutaj
piszą o podniesieniu świętej osłony poprzez odpowiednie runy aktywacyjne w
genatorium... Następnie pusty pręt należy wydobyć z... Imperatorze, nie mam
pojęcia co to za słowo. Jakiejś maszyny, w każdym razie...
-Co dalej?
-A, tak... Zastąpić pełnym Izotropicznym prętem paliwowym, ażeby duch
pochłonął pierwsze tchnienie, i tego typu... Błogosławiony wierny powtórzy
proces trzy razy, a na koniec osłonę opuści do pozycji wyjściowej, wtedy
dopełniona zostanie ceremonia...
-Nie wydaje ci się, że tu jest trochę więcej tekstu? – Siostra Talia
rzuciła okiem na ekran znad ramienia adepta zadając pytanie.
-Tak, owszem... Emm, skracałem trochę. Znaczy, tutaj jest pełno
instrukcji jak to zrobić i cała masa przymiotników opisującej każdą część jakby
jedna była świętsza od drugiej, przeczytałem same konkrety... No i odpowiednie
kombinacje runiczne trzeba by było spisać.
Z dalszych zapisków wyniknęło, że wewnętrzny kogitator stara się ich
nakłonić do uruchomienia zasilania w kompleksie i to właśnie tak bardzo
niepokoiło śledczych. Dlaczego? – uniwersalne pytanie padało ciągle w
konwersacji, gdy coraz to nowsze odpowiedzi rodziły się i były zaraz odrzucane.
Zupełnie jakby ktoś chciał by odsłonili przesłonę w genatorium i przywrócili
zasilanie. Ile zajęłoby im dojście do właściwej i bezpiecznej procedury, gdyby
musieli odkrywać ją na własną rękę? Jak długo błądziliby po podziemiach
szukając odpowiedzi, którą podano im wygodnie na tacy? Dla akolitów inkwizycji
zbiegi okoliczności nie istniały, a takie zbiegi okoliczności były szczególnie
podejrzane. Niemniej byli tym kim byli, agentami inkwizycji, jedynymi
wyekwipowanymi w wiedzę i wolę potrzebną do rozprawienia się z zagrożeniami
głębin Hematytowej Katedry. Wzywanie posiłków nie wchodziło w grę, czas
potrzebny na ich przybycie byłby zbyt długi. Poza tym, jakimi byliby agentami,
gdyby potrzebowali pomocy za każdym razem i niw wykazywali się inicjatywą.
Kaltos ponownie rozważał jakie ma szczęście, że dostał się pod skrzydła
kompetentnych zwierzchników, gdy według spisanej procedury uaktywniał
odpowiednie klawisze na panelu kontrolnym genatorium. Jego towarzysze zajęli
miejsca ubezpieczając go. Tylu akolitów
ledwo wracało żywych ze swych zleceń. Jeden na dziesięciu przeżył pierwszą
prawdziwą misję, jeden na stu kolejną, i to wcale nie z powodu zagrożeń, które
owszem, w operacjach występowały, lecz znacznie częściej udowadniając mistrzowi
opiekunowi, inkwizytorowi, któremu służyli, że są bezużyteczni. Skoro nie
potrafili samodzielnie niczego wskórać i zachowywali się jak pośrednicy, którzy
przy najbliższym sygnale zagrożenia wzywali pomoc samemu siedząc z dala od
kłopotów, inkwizytor pozbywał się ich dość szybko. A że nie mogli wrócić do
życia codziennego, znając pewne sekrety Świętych Ordo, albo kończyli z kulą w
łbie, albo byli czyszczeni psychicznie i zamieniani w chodzące roboty bez
własnej osobowości, jak Skavaldi.
Wreszcie wbił ostatnią kombinację, a komnatą genatorium zatrzęsło!
Zabłyszczały obrotowe żółte lampy, gdy masywny ekran przesłony uniósł się
powoli w górę dźwigany przez ożywione rezerwową energią siłowniki. Zgrzyt
metalu nieruszanego od setek lat, pisk obeschniętych łożysk i inne hałasy
wdzierały się w uszy z intensywnością i delikatnością udarowego wiertła.
Po drugiej stronie, w samym centrum odseparowanej części genatorium
trwał szeroki cylinder z łącznie czterema otworami w niemal płaskiej
powierzchni. Grube kable obrastały konstrukcje ciągnąc się pod sam sufit.
Maszyneria była oszroniona, a z powstałej szczeliny wylała się mroźna mgiełka
płynąc centymetry nad podłogą w stronę stóp akolitów. Na ścianie za cylindrem
było jeszcze coś, skąpane w mroku kształty pojawiały się i znikały, gdy żółte
światło alarmowych lamp omiatało je przy cyklicznych obrotach. Im dłużej
przyglądali się pulsującej organicznej narośli tym większe brało ich
obrzydzenie. Na różowym mięsie tętniły maleńkie żyłki, a kształty przypominały
stopione ze sobą kilka nieludzkich stworzeń. Kręgi, żebra, kościste ramiona i
zamknięte powieki obrastały niemal całą ociekającą przezroczystym śluzem gulę
wykręcającą żołądki od samego widoku.
-Co to jest... – Spytał Gaius biorąc plugastwo na cel.
Caiden uniósł latarkę i omiótł monstrum światłem. Gdy snop padł na
pewne zgrubienie, to rozwarło się ukazując zdezorientowane oko, które z razu
powiodło od ściany do ściany usiłując nie patrzyć wprost w źródło światła.
-Skutek promieniowania czy co? – Kaltos szepnął i już miał posłać
serwoczaszkę, by ta zebrała dane, gdy nagle siostra Talia, jakby coś złego w
powietrzu przeczuwając, uniosła dłoń i powstrzymała go.
-Demon... – powiedziała szeptem, unosząc swój bolter.
I wtedy stało się oczywiste, im dłużej wsłuchiwali się w powstałą
ciszę, tym lepiej słyszeli głosy. Ledwo wyczuwalne drgania muskały skórę, język
stworzeń nie z tej rzeczywistości był tak wypaczony, że z rzadka posiadał
własne usystematyzowane brzmienie. Nie tyle słyszeli, co czuli chichot i
bezsensowne brednie nieporadnie plecione przez istotę. Im bardziej te stawały
się głośniejsze, tym bardziej kształty mięsistej narośli poruszały się. Wtedy
zauważyli, że to nie jedna istota, a de facto cztery. Cztery monstra połączone
w jedno, splecione ze sobą wiotkimi i długimi kończynami.
Zaczynały złazić ze ściany, potworne, nieregularne, zaburzone. Niektóre
miały więcej niż parę nóg, ale tylko jedno ramię, podczas gdy inne miały ich po
cztery lub więcej. Szerokie paszcze najeżone setkami maleńkich trójkątnych
ząbków rozwarły się szeroko, a w powietrze wystrzeliły fioletowe jęzory snując
się jak węże, badając smaki i zapachy rozpuszczone w powietrzu. Macki zwisające
z pleców miotały się jakby próbując z powrotem pochwycić ścianę i wrócić do miłego
chłodnego kojca, ale korpusy pozbawione głów powoli sunęły w kierunku akolitów.
Wystrzelili ze wszystkiego co mieli, pakując w istoty ołów, stal i
eksplodujące bolty. Rozespane monstra, nim zdążyły cokolwiek zrobić padły na
podłogę z dziesiątkami nowych mniejszych lub większych otworów, brocząc świeżą
krwią. Strzelał każdy, poza Kaltosem, który skulił się w rogu i wolał wszystko
przeczekać. Havelock schował swój rewolwer i na nowo podjął buzdygan wraz z
siostrą Talią zbliżając się do trucheł. Szturchnęli ciała kilka razy, na
wszelki wypadek poprawili zgniatając resztki korpusów.
-To wszystko? Obawiałem się, że będzie gorzej – stwierdził arbitrator i
wzruszył ramionami.
Uprzątnęli resztki ciał, które nadzwyczaj szybko zaczęły gnić. Według
ekspertyzy łowcy demoniczne istoty były anomaliami, stworzeniami zbudowanymi z
czystej potencji, które ta sama energia trzymała przy życiu. Chaos i warp
stanowiły wszystko to co nie mogło zostać urzeczywistnione w rzeczywistości,
każdy koncept, każdy dziki pomysł, każda idea, której prawa fizyki nie
pozwalały przybrać cielesną formę znajdowały swoje miejsce po tamtej stronie.
Ten kołtun nieprzebranej potencji według niektórych filozofów i badaczy tylko
dlatego nie zniszczył świata, gdyż sam się nie mógł zdecydować czym tak na
prawdę chce być. Raz miał jaźń i jej przejawy, a po chwili się rozpadała. Chaos
sam nie wiedział czym chce być i czy w ogóle chce być, był jednym wielkim
kaprysem zmieniającym się tak szybko, że nigdy nie mógł się w pełni sobą
nacieszyć. Czasem taki odłamek, maleńki fragment oddzielał się od bezkresu
immaterium, zaczynał myśleć, niezależnie jak prymitywnie, normował się. Taka
świadomość wessana do rzeczywistości materialnej musiała znaleźć swoją formę...
Tym właśnie były te istoty, zagubionymi ewentualnościami ewolucji, która nigdy
nie nastąpiła, stanowiły odpowiedź na pytanie: Co gdyby warunki świata
materialnego były inne? Ich ciała były jednak zaprzeczeniem rzeczywistości i
pozbawione trzymającej ich jaźni, rozpadały się, gniły i rozpuszczały, buzując
i skwiercząc.
W tym czasie Kaltos przebrał się w ochronny kombinezon. Wraz z
uruchomionym serwitorem wzięli się za umieszczanie pozyskanych ze zbiorników
zapasowych, długich czarnych paliwowych prętów. Aktywny metal mienił się
mieszanką zieleni i błękitu, w zależności pod jakim kątem nań patrzeć. Chłopak
w grubym brunatnym skafandrze, obserwowany przez resztę z bezpiecznej
odległości, osadzał trzpienie w otworach na cylindrze. Przy trzecim czuł
niemiłe mrowienie w dłoniach, a choć trzymał je w odpowiednich izolujących
stelażach rozgrzany metal niemal parzył go w palce.
-Dobrze, Kaltosie, świetnie ci idzie – Cynobia postanowiła dodać mu
otuchy. – Jeszcze jeden – rzekła obserwując jego wyczyny z bezpiecznej głębi
sąsiadującego z genatorium pokoju z mapami.
Gdy wsunął ostatni z prętów całym kompleksem zatrzęsło przez krótką
chwilę. Cylinder z sykiem wsunął się w podłogę, a ciszę zastąpiło wkrótce
wszechobejmujące buczenie elektryki. Adept podszedł do konsoli, która teraz
jaśniała od dziesiątków podświetlonych wskaźników, klawiszy i run
sygnalizacyjnych. Opuścił ekran ochronny, który odciął promieniowanie z komory
głównego generatora i z radością ściągnął kaptur z maską. Odetchnął głęboko,
zrzucił grube rękawice i otarł zroszone potem czoło, gdy nagle, na suficie
zaskrzyły się okratowane lampy. Łącznie dziewięć nowych źródeł światła w samym
genatorium sprawiło, że musieli zasłonić twarze. Nie było przesadnie jasno, ale
przecież przez ostatnie pół godziny krążyli niemal w zupełnych ciemnościach,
rozpraszając mrok tylko latarkami. W całym kompleksie podobnie rozlała się
jasność, dzięki której mogli lepiej ocenić faktyczny rozmiar wnętrza. Główna
komora z potężnymi przekładniami jakby odrobinę bardziej ożyła, koła zębate
obracały się żywiej, a podziemiami co jakiś czas szarpnął wstrząs. Nadal nie
widzieli dna konstrukcji, choć światła było więcej, ich oczy mogły wejrzeć
jedynie głębiej w skomplikowaną pracującą maszynerię i tylko Imperator wiedział
w jakie głębie ta schodziła.
***
Znaleźli wewnętrzne koszary, ciasne i długie pomieszczenie pełne
zardzewiałych piętrowych łóżek nakrytych resztkami rozpadających się materacy.
Nad każdą pryczą widniała ikona Marsjańskiego Kościoła, podobnie jak na
drzwiczkach osobistych szafek i schowków. Na jednym z łóżek siedziały zasuszone
bezgłowe zwłoki. Kościane palce jednej dłoni wciąż oplecione na zakurzonym i
bogato zdobionym pistolecie boltowym. Trup miał na sobie podniszczony czasem
drogi strój przypominający fasonem mundur oficera Imperialnej Marynarki. Ciemny
granat lekko wypłowiał, a pancerne wzmocnienia i metalowe ornamenty widocznie
ciążyły na szkielecie sprawiając wrażenie, że gotowe są go w każdej chwili
przeważyć i zrujnować upamiętniającą pozę. Na chudych kolanach bezgłowego leżał
rejestrator voxowy, prostokątne kanciaste pudło z odgiętym mikrofonem i grubym
bankiem pamięci.
Okrążyli pozyskane urządzenie, które Caiden z szacunkiem ustawił na
małym sąsiednim stoliku, i odtworzyli wiadomość zasłuchując się w sekwencję
trzasków i szumów nim wreszcie z harmideru dźwięków wyłoniły się słowa
zdesperowanego człowieka. Pobrzmiewały bólem, zmęczeniem, ale i nutką
determinacji, zakopanej gdzieś w głębi woli kontynuowania ciężkiej misji.
„Nazywam się Tauron Hekate... Cholera, co ja gadam... To w końcu moje
ostatnie słowa, więc oszczędźmy sobie tych bredni, nie wyrzeknę się tego kim
jestem i co uczyniłem, nie przed wami... Zwałem się Barabus Zanatov...” Przez
chwilę słychać było głośne westchnienie i gorzki śmiech. „Imperatorze, jak
dobrze jest wreszcie usłyszeć swoje imię... Kto by pomyślał, po tylu latach
udawania, w takim momencie... Słyszysz mnie sukinsynu?!” Mężczyzna nagle
wrzasnął a następnie zaśmiał się głośniej. „Ty też sobie to zapamiętaj! Wiem,
że mnie słuchasz! Zapamiętaj sobie to imię, bo nawet jeśli mi się nie uda, jeśli
nikomu się nie uda, pal to licho... Ale jeśli choćby najmniejszą szansą wpadnie
to w czyjeś ręce, to popamiętaj, ty kaprawy czerwiu kto ci napluł w twarz! Ha!”
Na nagraniu znów słychać było trzaski, kilka sapnięć i westchnięć. „Tak... O
czym to ja? Ach, oczywiście. Do rzeczy... Przybyłem tu z rozkazów Inkwizytora
DeVayne’a, którego to siłę, poświęcenie i wiarę podziwiam po dziś dzień... A po
tym czego dokonał, chyba nawet bardziej niż kiedykolwiek. Jego woli przy sobie
nie mam by przedłożyć wam ostatnie życzenia tego wspaniałego człowieka, ale
jestem bezpośrednim kontynuatorem jego misji, więc wysłuchajcie choć mnie.”
„Dowody które zebrał trzymałem we własnych rękach, lecz rozkodować zapisów
mistrza nigdy nie było mi dane. Szczegóły mego przybycia w to miejsce są
nieważne i mało znaczące, lecz jeśli jakikolwiek wierny sługa Imperium wysłucha
mej wiadomości niechaj wie... Wiedza, którą niemal rozszyfrowałem złości
Dei-Phagea, on nie chce by kiedykolwiek wyszła na światło dzienne.”
„Agenci niszczycielskich potęg są na moim tropie, chowają się i
znajdują schronienie w cieniu ignorancji pospolitej wierzącej owczarni.
Podstępem udało mi się przekonać lokalnych, że zmyślony szlachecki ród jest
najprawdziwszy na świecie i ten całun kłamstw służył mi świetnie przez ostatnią
dekadę. Niemal zbankrutowałem, a majątek zdobyty na rodzinnym patencie jest
bliski wyczerpania. Było warto. Czarny Grobowiec powstał a dowody DeVayne’a
bliskie były odtajnienia... Wtedy mnie przejżeli...”
„Zabrali mi moje dzieło, mój Czarny Grobowiec... Nie mogli go zburzyć,
zniszczyć, nie wiedzieli jak przebrnąć przez moje osłony, więc zagarnęli ziemię
wokół niego i wznieśli potężną świątynię. Czy to któryś z moich kamratów
zdradził? Sam nie wiem, ale skądś wiedzieli, że gwiezdny translator potrzebuje
stałego kontaktu z ruchem konstelacji po odsłoniętym niebie. Stąd ta cała
szopka, te gmachy na gmachach, które w panice stawiali nie zważając na koszta
tym bardziej upewniając mnie, jak bardzo boją się prawdy.”
„Oczywiście jest jeszcze Demon... Tak, Demon, nie mogę o nim zapomnieć,
bo nie mam jak. Rozmawiał z nami wszystkimi, nazwał się Pożeraczem Bogów, a
jakich nam rzeczy naobiecywał...” na nagraniu słychać było przesadzone
pogwizdywanie nim mężczyzna wznowił. „Obiecywał wszystko, rozwiązanie problemów,
które przyszły wraz z naszą misją. Pieniądze, długowieczność, spokój, wpływy,
nawet zdalne poruszanie pionków w lokalnej polityce, co mogłoby przybliżyć mnie
do odzyskania Grobowca... Ale ja się przeciwstawiłem, przejrzałem go...
Przejrzałem cię! Słyszysz, bydlaku?! Heh... gdyby tylko reszta moich sług,
mojej załogi, była tak asertywna. Teraz mówi do mnie, ciągle przemawia, nie
daje spokoju. Dobrze wie, że jestem ostatnim, który stoi mu na drodze, ale ja
pokrzyżuję mu plany.”
„Do mego serdecznego przyjaciela, Magosa, miałem jeszcze jedną prośbę,
którą mam nadzieję wykonał bez zarzutu i uzbroił tą antyczną świętą machinę,
przysposobił ją na ostatni wielki pochód. To ostatnia szansa zapobiec upadkowi
Barsapine, pokrzyżować plany Dei-Phage’owi .”
„Ja tej bitwy nie uświadczę. Nie mogę... Toczę własny bój, nawet teraz
i jeśli Demon ogarnie mój umysł, stanę się zbyt niebezpieczny dla sprawy. Jeśli
tego słuchasz i drogie ci dobro Imperium, znajdź Czarny Grobowiec i odkryj jego
tajemnicę. Princeps winien mieć zaznaczoną budowlę na mapach... Poznaj prawdę,
której ja nigdy nie ujrzę.”
„Imperator strzeże...”
Huk bolterowego wystrzału był ostatnim wyraźnym odgłosem, który
usłyszeli na nagraniu, następnie powrócił szum i trzaski, a w końcu rejestrator
urwał nagranie wyczuwając brak aktywności.
Barabus Zanatov, Rogue Trader w służbie Inkwizytora. Czy to była
prawda, czy po prostu kolejna sztuczka? Podziemnym kompleksem ponownie
szarpnęło kilka wstrząsów, znacznie potężniejszych niż wszystko co odczuli do
tej pory, zaś z wewnętrznego, dotąd uśpionego interkomu, doszedł ich
syntetyczny rozkaz:
„Machinowieszcze proszeni na mostek.” Zagrzmiał surowy beznamiętny
głos.
-Mostek? – Pani magistrat zamrugała oczami. – To ma mostek?
-Jestem równie zdezorientowany co ty, zaufaj mi – łowca skinął jej
głową, po czym wyjął z dłoni zasuszonego trupa pistolet i oddał go Kaltosowi na
przechowanie – nie możemy pozwolić, by broń kogoś w służbie Inkwizycji wpadła w
niepowołane ręce. Schowaj to do plecaka, a jeśli starczy czasu, jemu zrobi się
należyty pochówek. My powinniśmy się udać na ten mostek, nie podobają mi się te
wszystkie drgania.
-Ale żadnego mostka nie było na planie – zauważył Gaius czekając przy
drzwiach. – Chyba, że coś przeoczyliśmy.
-Był – adept się uśmiechnął mogąc wreszcie zabłysnąć zdobytą wiedzą. –
Był, tylko my nie rozumieliśmy słów Mechanicus. Czytając kilka razy o machinach
wojennych Imperium natknąłem się na frazy Rdzeń Decyzyjny, kapłani Marsa tak
zwą mostki, gdy machina z tego samego miejsca kierowana jest przez zespół sług
i kogitatorów... Zaraz u szybu wejściowego, pamiętacie? Zatarte słowa, nie
mogłem się rozczytać...
-Dzeń... Jakiś tam „dzeń”, powiedziałeś.
- Tak. Rdzeń a kolejna część była zamazana.
Ruszyli przez główną komorę biegnąc kratowanymi podwieszanymi
chodniczkami, maszyneria pracowała jeszcze szybciej, a z każdym kolejnym
wstrząsem uruchamiały się kolejne podzespoły. Koła zębate, dźwigary,
przeciwwagi i suwnice rzęziły cyklicznie siłując się ze sobą, jęczał naprężany
metal.
W między czasie zastanawiali się nad rolą Zanatova i DeVayne’a, powoli wszystko zaczęło składać
się w większy i bardziej klarowny obraz. Dynastia Hekatów była przykrywką,
pięknie uknutym kłamstwem mającym zabezpieczyć plan Barabusa przed interwencją
z zewnątrz, kłamstwem w które z czasem jego załoga uwierzyła, a może...
-Obrócili się przeciw niemu – stwierdziła pani magistrat dobywając
pistoletu gdy dotarli już do wejścia na mostek.
-Kto? – Spytała siostra Talia jakby zaskoczona nagłym olśnieniem
koleżanki.
-Ludzie Zanatova. Pomyślcie, dlaczego mieli przy sobie klucz do tego
kompleksu i to jeszcze rozdzielony? Dlaczego tylko jego ciało tu znaleźliśmy?
-Zamknęli go, żeby zdechł z głodu lub uległ Dei-Phage’owi. –
Odpowiedział arbitrator z niesmakiem, krzywiąc się na samą myśl o takiej
zdradzie.
-Pewnie nie podobało im się, że z załogi szanowanego Rogue Tradera
zostali zredukowani do udających podrzędną ubogą szlachtę popychli. Z resztą
wystarczy spojrzeć gdzie ich wywiózł, na takie odludzie. Zamiast żyć na pięknym
dworze gnieździli się w ciasnej katedrze zaadaptowanej na dom.
Taki scenariusz miał sens, a w dodatku wskazywał, że ludzie Zanatova
nie podzielali jego sentymentu do misji Inkwizytora lub też nie mieli o niej
pojęcia. Nikt poza Koronathem, który mógł coś podejrzewać i zdawał sobie sprawę
z wagi astronomicznych wydarzeń w tłumaczeniu zakodowanych informacji. Takie
cele były gratką dla demona, który tym łatwiej namówiłby ich do pogrzebania
byłego mentora żywcem. Byli rozgniewani, upokorzeni stratą pozycji, kończyły im
się pieniądze, a luksusy topniały z dnia na dzień. Jakże łatwo mógł ich
przekonać do swoich racji wykorzystując podłe nastroje.
***
Dziesiątki błyszczących kineskopów wypełniały cały mostek, statyczny
szum jaki najpierw ich powitał zamieniał się w czarne tła i jasnozielone
symbole dwugłowych Imperialnych orłów, jakby machina wyczuła, że właśnie
przybyli. Kilka stanowisk z konsoletami runicznymi i manipulatorami było
pustych, omiatanych jedynie przez zimne powietrze wydmuchiwane z sufitowych
dysz, gdy system oczyszczania i regulacji powietrza działał na najniższych
obrotach.
Jedna ze ścian była niemal cała przeznaczona na przestrzenne okna
zakryte grubymi adamantytowymi żaluzjami. Resztę pomieszczenia niemal w pełni
wypełniały skomplikowane kogitatory, machiny antyczne i piękne na swój sposób,
przedstawiające kunszt Marsjańskiej technologii, ozdobione sakralną symboliką i
wersami pochwalnymi wyrytymi w najdrobniejszych szczegółach. Nawet agenci
Inkwizycji czuli respekt przed taką pieczołowitością, poczytując ją jako dzieło
życia rzemieślników równie wielkich jak ci, którzy konstruowali przed wiekami
potężne Czarne Okręty.
W samym centurm, na delikatnym wzniesieniu stał fotel kontrolny,
masywny i bogato zdobiony niczym tron, zaś w nim, na siedział nieruchomo pewien
okupant. Na pierwszy rzut oka zdało się, że to techniczny kapłan w gotowości
bojowej, podpięty do systemu kablami, stanowiący jedność z maszyną, lecz po
bliższej obserwacji i w miarę rozjaśniania się sufitowych lamp dostrzegli jak
bardzo wyobrażenie różniło się od rzeczywistości. Sługa Omnizjasza nie żył od
dawien dawna i tylko panujący wewnątrz mostka chłód spowolnił rozkład na tyle,
że ten jeszcze się nie rozpadł. Z połci czerwonych szat wystawały zmechanizowane
kończyny, wszczepy ogołocone z cielesnej powłoki, gdzie indziej cienka
wyschnięta skóra wciąż opinała się na kablach i metalowych płytkach. Naczelny
ekran przed tronem, szeroki i wysoki na ponad półtora metra, wyświetlał kształt
katedry na powierzchni i u szczytu klifu, oraz zanurzoną w skale konstrukcję,
która schodziła głęboko pod dno pobliskiego morza.
Nim zdążyli bliżej przyjrzeć się siedzącemu na tronie kapłanowi ekrany
kogitatorów ponownie zaszumiały, a po chwili pojawił się na nich wizerunek
człowieka w czerwonych szatach. Sądząc
po rozmieszczeniu wszczepów i mechanicznych komponentów mogła to być
wizualizacja zmarłego przed wiekami pilota. Syntetyczny mocny głos zahuczał z
głośników:
„Gotowość... Główny napęd.” Całym kompleksem targnął nagle tak intensywny
wstrząs, że ledwo zdążyli złapać się okolicznych poręczy, zaś Kaltos wywrócił
się i wygrzmocił głową o obudowę jednego z kontrolnych bloków. Kolejne wstrząsy
były jeszcze potężniejsze, Havelockowi tarcza wypadła z ręki, gdy usiłował
zarzucić ją na plecy by zwolnić drugą dłoń i złapać się za krawędź jednego z
ekranów.
-Niedobrze... – syknęła siostra Talia klękając przy chłopaku i
przytrzymując go jedną ręką nim osunął się bardziej w głąb komnaty. – Ta
budowla się zapada?! Powinniśmy stąd uciekać!
-To nie budowla – stwierdziła Cynobia patrząc na obrazy rysowane na
głównym wyświetlaczu. Symulacja klifu pękała, zaś obraz wypełniał się kolejnymi
komponentami podświetlanymi podczas sukcesywnej aktywacji. Słyszeli zgrzytanie
skał o metal, jakby po powierzchni kompleksu stoczyły się właśnie wielotonowe głazy.
Powrócił szum fal, głośne pluski zwalających się do morza kamieni. Cała
struktura przechyliła się najpierw na jedną stronę, a następnie na drugą, jakby
środek ciężkości nie mógł zdecydować się, gdzie mu wygodniej. Potworne
skrzypienie i drgania niosły się przez każdą ze ścian oraz podłogę, kineskopy
wyświetlaczy kogitatorów terkotały w obudowach.
„Główny napęd operacyjny. Trzydzieści osiem procent mocy.” Znów
zabrzmiał pozbawiony emocji głos.
Adamantytowe żaluzje powoli odchyliły się z głośnym metalicznym
klekotem i wtedy, przez grube iluminatory dojrzeli światło odległej gwiazdy
oraz absolutny bezkres skołtunionego od fal szarego morza. Z góry zlatywały
jeszcze skalne odłamki, piach i luźna ziemia. Z każdym kolejnym wstrząsem i
przechyłem wydawało się, że horyzont delikatnie unosi się i po chwili upada.
Podbiegli do okien by spojrzeć na znajome klify rysujące się po lewej,
w dół na linię brzegową, wodę oraz cień rzucany przez pnącą się nad nimi
katedrę. Cała konstrukcja powoli wynurzała się z morza i wzrastała, coraz
wyższa i wyższa. Dwie kolosalne kończyny wyrwały się z fal ociekając dennym
mułem i wodorostami. Na jednej sześć ogromnych dział złączonych w jeden
obrotowy zestaw, na drugiej wisiała broń, której natury mogli sie jedynie
domyślać, lecz jasnym było, że zniszczenia nią niegdyś czynione potwornością
dorównywać mogły jedynie wizerunkowi maszyny napełniającej serca wrogów
ludzkości strachem.
Mechaniczne monstrum wreszcie się wyprostowało, zawyły alarmowe syreny
sygnalizujące gotowość operacyjną.
„Rdzeń reaktora w normie. Status uzbrojenia: Siedemnaście procent.
Status zespołu lokomocyjnego: Dwadzieścia siedem procent – Standard. Tytan Pax
Macharia – Operacyjny.”
Tytan?! Ich miny wyrażały zdziwienie mocniej niż jakakolwiek słowa. To
wiele tłumaczyło, ale tytana nie spodziewał się nikt! Machina mozolnie
kroczyła, wspięła się z łatwością na klif obracając w kierunku z którego
przybyli, w kierunku Kephiston Altis. Wyglądając przez boczny illuminator
zauważyli zrujnowany park przed którym niegdyś stała katedra, oraz gdzieś tam
majaczący w oddali maleńki transportowiec, ten o który Gaius i inni się tak
bardzo martwili. Kolosalna machina kroczyła w stronę miasta, a gdy noga upadała
na ziemię by wesprzeć konstrukcję i pozwolić przenieść ciężar dalej w przód,
widzieli jak wyschnięte piaszczyste lądy drżą, jak wokół cylindrycznych stóp
tytana rozpraszają się tumany kurzu.
-Jak to zatrzymać?! – Magistrat rozejrzała się po mostku w poszukiwaniu
odpowiedzi, napotykając jedynie równie nieporadne twarze. – Jeśli to wejdzie do
Kephiston Altis miasto skończy jako ruina!
-O to chyba chodziło Barabusowi – dodał Caiden i podbiegł do głównego
panelu kontrolnego przed masywnym tronem.
-Może i założenia miał szczytne – dodała od siebie siostra Talia
upewniwszy się, że stan Kaltosa jest unormowany. – Ale powinniśmy takie
posunięcie z kimś przedyskutować, chociaż móc powiadomić ludność o nadchodzącym
niebezpieczeństwie.
-Na to może być zbyt późno... – ocenił łowca widząc jak ogromne połacie
lądu przemierzała machina z każdym krokiem.
-Co to do licha... – rzekł cicho Skavaldi wyglądając przez iluminator.
– Wskazał Caidenowi coś jeszcze, coś czego dotąd nie widzieli i nie mieli jak
zauważyć. Dopiero, gdy Tytan obrócił się do słońca plecami maszerując w
kierunku Kephiston Altis dostrzegli pewien szczegół ujęty w cieniu machiny. Na
wieżycach katedry siedział potężny kształt, huśtał się wraz z całą konstrukcją,
trzymał się kurczowo ramieniem jednej ze szpic. Cień rzucała także para
potężnych szeroko rozpiętych skrzydeł.
Monstrum odczepiło się od grzbietu tytana, machnęło kilka razy
skrzydłami i wzbiło się w powietrze, lecąc wprzód, by zatoczyć koło i zawisnąć
naprzeciw maszerującej machiny. Poszarpane szmaty zwisały z masywnej sylwetki
gdy ten spoglądał wprost na nich przez uchylone pancerne żaluzje. Choć przy
całym tytanie wypadał mikro, był na tyle wielki by jedną dłonią móc zmiażdżyć
czołg. Istota nie miała jednego ramienia, zaś zwieńczony dziobem ptasi łeb
bujał się z boku na bok na długiej elastycznej opierzonej szyi.
Brakowało mu jednego ramienia... Ręki, którą już widzieli, w majątku
Thrungga. Zmniejszoną, dopasowaną do kolejnego nosiciela, tą która miała być
rzekomym zabezpieczeniem na przyszłość, zabezpieczeniem, które oni udaremnili.
Gniew rysujący się w żółtych ptasich ślepiach graniczył z manią... Uwolnili go,
chcąc zrealizować plan Zanatova uwolnili Dei-Phage’a.
„Załoga na stanowiska! Obsadzić działa!” Ponaglił kogitator tytana
wyczuwając zagrożenie.
***
Wezwania do obsadzenia dział powtarzały się, niczym mantra, którą Pax
Macharia powtarzał swym pozbawionym emocji głosem. Skrzydlate monstrum co i
rusz nacierało bijąc swą cielesną powłoką o kadłub tytana i choć niewiele mógł
wskórać, powstrzymywał machinę na krótkie chwile. Obserwując jego poczynania
przez iluminatory dostrzegli jak ten usiłuje dobrać się do wrażliwych części
tytana, skrobiąc szponiastą ręką, zdzierając pancerz, skrzecząc gniewnie jak
przerośnięty kruk chcący wydziobać oczy ofierze.
„Załoga na stanowiska! Obsadzić działa!” Ponowił kogitator. Nie mogło
chodzić o broń podwieszoną na kończynach, gdyż ta była obsługiwana przez
maszynę, a przynajmniej tak wywnioskowali z obserwacji wnętrza nigdzie nie
znajdując zejścia w komorę pełną przekładni i trybów. Było natomiast jeszcze
jedno działo, jeszcze jedno stanowisko ogniowe, które ponownie ukazało im się w
cieniu rzucanym przez nadbudowę. Gdy po raz pierwszy wstąpili do katedry
znaleźli w nawie głównej ogromne działo wyglądające w morze, wtedy biorąc je za
pozostałość po nadbrzeżnych umocnieniach w antycznej wojnie z orkami.
-Chodzi o działo w nawie głównej? – Spytał Caiden rzucając słowa w
powietrze w nadziei, że Pax Macharia słuchał ich systemem rozlokowanych
wszędzie mikrofonów.
„Działo wstrząsowe w nadbudowie. Stan: Załadowane.” Odpowiedziały głośniki,
udzielając pośredniej wskazówki akolitom. Wtedy stało się jasne co należy
zrobić, jeśli kogitator przeanalizował zagrożenie i uznał, że armata w budowli
powyżej jest dostateczna, to prawdopodobnie tak było. Machina była antyczna i w
swym czasie walczyła z najróżniejszymi przeciwnikami, niewykluczone, że
wiedziała jak zniszczyć demona.
Podbiegli do śluzy i otwarli ją by ruszyć do głównego szybu, lecz
zamiast postąpić krok dalej zamarli na progu. Ich oczom ukazał się nie
dotychczasowa komora z przekładniami i mechanizmami tytana, a rozciągająca się
w głąb biblioteka... Kamienna podłoga i wysokie regały pełne grubych
zakurzonych almanachów. Gdy na mostku skrzypiał metal i dobiegał ich dźwięk
dudniącego stąpania, biblioteka emanowała jedynie spokojem i ciszą należytą
eklezyjnej czytelni. Sztuczka, iluzja demona, który próbował ich zmylić,
zarówno zły i dobry omen. Zły, ponieważ wkraczali na jego teren, a dobry,
ponieważ najwidoczniej bał się ingerencji agentów i dlatego próbował ich
powstrzymać. Przekroczyli próg wszyscy poza Kaltosem ułożonym pod jedną ze
ścian. Chłopak nadal nie odzyskał przytomności i sororita martwiła się o jego
zdrowie, stanowczo odradzając zabieranie go przez korytarz.
Gdy tylko przestąpili wejście stała się rzecz nieoczekiwana, śluza
zniknęła, za ich plecami był kolejny regał z książkami, realny pod dotykiem jak
każda materialna rzecz. Poczuli pewien alarmujący zapach, który pojawił się im
dalej kroczyli cienistym labiryntem. Dym spalenizny... Stawał się coraz
bardziej intensywny. Wzrosła temperatura, a trzaskanie ognia słyszeli wyraźnie.
Pierwsze płomienie zaczęły tańczyć pod kamiennym gmachem, gdy kolejne z regałów
zaczynały się palić! Błękitno-różowe mistyczne płomienie porywały całe księgi,
targały kartkami wyrzucając je w powietrze, gdzie te były trawione w mgnieniu
oka i opadały pod postacią gryzącego popiołu.
Pospieszyli korytarzem biegnąc co sił by uniknąć kontaktu z ogniem,
lecz sam labirynt zdawał się nie mieć końca. Regały za regałami ustawiały się w
niemożliwe do pojęcia wzory, niekiedy powinny się przecinać, a wcale tego nie
robiły, kiedy indziej, choć towarzysze biegli jedną stroną, wybiegali z
powrotem na początku skomplikowanej pułapki uknutej przez umysł z czystego
chaosu. Mimo faktu, że płomienie trawiły księgi i parzyły ich ciała, gdy ci
tylko stanęli zbyt blisko, almanachów zdawało się nigdy nie brakować, jakby
same się uzupełniały. Gdzie zniknął jeden tom zaraz pojawiał się drugi czekając
na zajęcie płomieniami i ewentualne zniszczenie.
Wtem z jednego z korytarzy wypadł zakapturzony człowiek, płonął,
krzyczał, cierpiał tak bardzo, że nawet Gaius zastanowił się nad podarowaniem
mu kuli prosto w serce. Siwa broda rozpadała się w płomieniach, płaty skóry
sczerniały, poznali go jedynie po dziwacznych wielosoczewkowych okularach,
nagrzanych tak bardzo, że stopiły się z czaszką, a rozsadzone gorącem soczewki
rozszarpały oczy. Koronath biegł ku nim, wyciągnął jedną rękę, po czym padł na
kolana wołając:
-Jego imię! Wymówcie jego imię! Prawdziwe... wtedy... – Jęknął boleśnie
jeszcze raz i uderzył twarzą w kamienną podłogę wydając z siebie ostatnie
tchnienie.
Usłyszeli rozrywający uszy ptasi skrzek, gdy na kamiennym suficie
rozrysował się skrzydlaty cień rzucany przez masywną sylwetkę. Ciężkie kroki i
trzaskanie drwa sugerowały, że oto nadchodzi Dei-Phage, a oni byli zamknięci w
jego królestwie kaźni i iluzji.
-Imię? Jakie imię? Dei-Phage nie wystarczy? – Gaius się spytał widząc
jak przed nimi, kilkanaście długich regałów dalej wyrasta skrzydlata istota.
Potwór płonął w dłoniach podrzucał gorejące płomieniste kule, bawiąc się nimi,
obracając je w palcach z lubością.
-Szlag! – Caiden krzyknął rozglądając się za ewentualną drogą ucieczki.
– Chodzi o prawdziwe imię! – Dodał i ruszył jedną z bocznych odnóg, zaś reszta
pobiegła za nim, gdy płonący strażnik biblioteki cisnął ognistym pociskiem w
miejsce gdzie do niedawna stali.
-Imię znane tylko demonowi – dodał. – Daje mu moc i zapewnia kontrolę.
-Skąd mamy do cholery znać jego imię?! – Havelock krzyknął za nimi
samemu strzelając w stwora, gdy ten wychynął zza rogu.
Pociski pistoletowe przechodziły przez płomienną masę nie robiąc na
przeciwniku większego wrażenia.
-Nie wiem! – Odpowiedział łowca a na jego twarzy chyba po raz pierwszy
rysowało się najszczersze zagubienie.
Błądzili uciekając przed ognistym monstrum, co jakiś czas odwracając
się i strzelając, gdy to miotało w nich gorejącymi sferami. Łudzili się, że
poradzą cokolwiek, że może któregoś razu konwencjonalna broń zadziała, ale
miast tego tylko marnowali amunicję, zaś labirynt zdawał się nie mieć końca.
Havelock jeszcze raz posłał kilka pocisków, gdy drużyna skręciła w zaułek
biorąc sobie za cel utrzymanie ich w relatywnym bezpieczeństwie ściągając gniew
adwersarza na siebie. W rewolwerze w końcu zabrakło naboi, pociągnął za cyngiel
dwa razy i usłyszał jedynie metaliczne kliknięcie. Zwyczajowo już miał ruszyć
za resztą, gdyż ogień prowadził z bezpiecznego zaułka, skryty w połowie za
płonącym regałem, ale wtedy stwór zrobił coś nieoczekiwanego. Szponiastym
łapskiem pchnął jeden z bibliotecznych mebli najbliżej siebie. Ten z łoskotem
przewrócił się na kolejny, a ten na kolejny i jak ogromne płonące domino,
lawina dotarła do samego arbitratora. Nie było jak odskoczyć w głąb i przebiec
wzdłuż regału, ten był zwyczajnie zbyt długi i zmiażdżyłby go jak robaka,
dlatego Havelock instynktownie dał susa na główny korytarz pojmując zamiar
istoty. Rozwarł szeroko oczy widząc rosnący nadlatujący pocisk. W ostatnim
momencie zastawił się tarczą przyklękując na jedno kolano! Płomienie miast
rozproszyć się objęły go całego! Oblepiły jak gęsty wrzący olej i zaczęły palić
żywcem.
Cynobia odwróciła się słysząc krzyk towarzysza, którego nie było za
nimi, choć według schematu miał po chwili dołączyć!
-Havelock! – Zawołała zwracając tym samym uwagę reszty. Drużyna
zatrzymała się, lecz nie widzieli arbitratora, słyszeli tylko jego agonalny
wrzask. – Wracamy! – Dodała stanowczo, a wtedy siostra Talia zdzieliła ją
rękawicą w twarz, nie na tyle mocno by wybić jej zęby, lecz dostatecznie by ustawić
koleżankę do pionu.
-Opamiętaj się – powiedziała i szarpnąwszy magistrat za ramię zmusiła
do dalszej ucieczki. Nie było potrzeby tłumaczyć w czym rzecz i dlaczego,
Cynobia wiedziała, że poniosły ją emocje a na to właśnie czekał płonący
strażnik biblioteki.
Wypadli zza kolejnego zaułka do dziwnego pomieszczenia. Nadal byli w
płonącej bibliotece, lecz ta część wyglądała inaczej. Duży pokój pełen pulpitów
z rozłożonymi księgami, które także płonęły, lecz nie były trawione ogniem jak
wszystko dookoła. U jednego ze stanowisk dojrzeli kobietę, obłą, w długiej
czarnej ociekającej smołą sukni. Jej wymyślna peruka ciążyła, nad poparzoną
skórą pokrytą bąblami falowało powietrze. Gorąca maź rozpuszczała ją żywcem a
mimo to starała się im coś wskazać oraz przemówić. Palcem skierowała na księgę
przed sobą, a następnie na wszystkie regały dookoła.
-Imię... – wycharczała, gdy z jej ust wylała się wrząca smoła.
-Nikea – syknął Caiden poznając w niej psychiczną aparycję, z którą
wcześniej pokonali.
Duchy tych biedaków musiały być tam uwięzione. Dei-Phage pastwił się
nad nimi skazując na wieczne męczarnie, doprowadzając do szaleństwa. Te istoty
im pomagały... Dlaczego? Czyżby byli prawdziwymi duchami załogi Zanatova? Ten
prosty gest był bardzo wymowny i niezwykle pomocny, choć Nikea przypłaciła swą
nieposłuszność cierpieniem, taki skromna rzecz podpowiedziała im co należy
czynić.
-Ona chyba chce nam powiedzieć, że jego imię jest gdzieś w tych
księgach.
Na to stwierdzenie Gaius złapał się za głowę.
-I to ma nam pomóc?! Widziałeś ile ich tu jest?!
-Sugeruję zatem, żebyśmy się wzięli do roboty! – Odpowiedział mu Caiden
słysząc jak za ich plecami dudnią kroki strażnika.
Rozbiegli się uznając, że mają lepszą szansę znaleźć odpowiednią
księgę, a przy okazji zmuszą potwora do ścigania jednej osoby zamiast całej
grupy.
Łowca wpadł w dział z najbardziej antycznymi księgami, imiona demonów
były równie stare co sam czas, więc tam upatrywał znaleźć odpowiedź. Choć
księgi płonęły zmuszał się do sięgania po nie. Jaskrawy ogień parzył w palce,
wykręcał twarz w grymasie bólu, chciał wypuścić obiekt z rąk, ale gdy wreszcie
wyciągnął tom ze swego miejsca, płomienie gasły. Wertował szybko nadpalone
strony, ale znajdował jedynie zapętlające się brednie. Patrzył po tytułach
osłaniając twarz przed gorącem, lecz nic nie przychodziło mu na myśl, nic co
mogłoby pasować do skrzydlatego stwora.
Siostra Talia czyniła to samo w dziale z literaturą sakralną, magistrat
zawędrowała w prawa i przepisy, a Gaius nie mając lepszego pomysłu wbiegł w
pierwszy lepszy dział. Caiden w tym czasie chwycił za kolejny tom. „Spis dzieł
zakazanych” – taki tytuł odczytał z grzbietu. Być może tym razem mu się
poszczęści. Imiona demonów były nie bez powodu tajemnicze, nigdy nie ujawniane.
Wyciągnął książkę z ognia i sparaliżował go strach. W powstałej dziurze między
tomami spoglądało na niego ogromne złociste ptasie oko po przeciwnej stronie
regału. Nim zdążył odskoczyć w bok długie ramię przebiło się przez księgi i
ujęło go za szyję w miażdżącym ścisku. Łowca bił dłońmi na oślep, wymachiwał
nogami gdy został uniesiony w powietrze. Płomienie ogarnęły jego włosy i
odzienie...
Siostra Talia usłyszała krzyk łowcy i trzaskane drewno regałów. Pot
sperlił się na jej czole i przez chwilę zwątpiła czy kontynuować dalej, czy
samemu ruszyć z pomocą. Nie... Nie mogła wrócić, nie teraz, byłaby kolejną
ofiarą. Jęki mężczyzny stawały się coraz głośniejsze, podobnie jak stęknięcia
następujące w chwilę po kolejnym uderzeniu o drewniane meble. Jej palce drżały
gdy rękawicą zbroi wspomaganej wyciągała grubą „cegłę” wertując ją w
poszukiwaniu imienia. Następne minuty stracone na niczym, odrzuciła almanach na
bok a gdy ten padł na podłogę ponownie stanął w płomieniach.
Może „Żywot męczenników”? Ci, którzy walczyli z demonami często
poświęcali się dla sprawy – pomyślała wojowniczka wyławiając kolejną księgę i
robiąc sobie krótki przerwę na przejrzenie stronic. Karta za kartką wyglądała
tak samo, na pierwszy rzut oka opis czyjego żywota, lecz im bliżej się
przyglądała tekst przybierał coraz bardziej kpiący wydźwięk. Między zdaniami
pojawiały się wtrącenia: „Nigdy go nie znajdziesz.” Lub „Poddaj się, to nie ma
sensu.”
Przeklinając cicho odrzuciła księgę i pobiegła dalej, gdy nagle kolejny
krzyk, niezwykle bolesny wdarł się w umysł sorority. Krzyk kobiety wzywającej
pomoc, błagającej o litość, krzyk Cynobii. Ją też dorwał! A może to także była
iluzja?! Potrząsnęła głową odtrącając spowalniające ją przemyślenia.
Gaius Tharn był całe życie zabójcą, znał się na najróżniejszych
technikach pozbawiania wrogów Imperium życia, głównie po cichu i dyskretnie.
Książki nigdy nie były jego dobrą stroną, nawet teraz, pod presją, czuł jak
grunt obsuwa się mu spod nóg. Przebiegł przez dział z botaniką i oczywiście nic
nie znalazł. Wdarł się w dział z chemią i tam także niczego nie było, a teraz
na domiar złego zagnał gdzieś między regały poświęcone pospolitej zoologii.
Słysząc krzyki towarzyszy przełknął głośno i zaczął panikować wiedząc, że
wkrótce jego może czekać ten sam los. Pocąc się straszliwie od gorąca i ze
strachu przebiegł na krawędź zaułka i wyjrzał to w lewo, to w prawo wypatrując
płonącego strażnika... I wtedy coś mu zalśniło w głowie.
Spojrzał za siebie i dał kilka solidnych susów do początku regału.
„Bestiariusz Pierzy i Szponów – Istot skrzydlatych opisanie” mała księga, którą
zobaczył dosłownie kątem oka. Złapał za grzbiet i pociągnął mocno wyrywając tom z płomieni. Odchylił okładkę i nie mógł uwierzyć własnym oczom. Kartka za kartką
każda ze stron była poświęcona na osobną literę, prostą, jakby wypaloną w
pergaminie pazurem. Uśmiechnął się do siebie i nie mógł uwierzyć w swoje
szczęście oraz to w jak niepozornym miejscu ukryta była odpowiedź. Imię demona
nie było jednak zwyczajne, proste do wymówienia. Ciągnęło się jak tasiemiec nie
uznający samogłosek, zagmatwane i skomplikowane do stopnia gdzie ludzki język
plątał się w samej próbie wymowy. Spróbował raz, myląc się na różnych
podwójnych szeleszczących głoskach, potykając co i rusz. Wtedy usłyszał kolejny
krzyk, definitywnie należący do nieugiętej wojowniczki, siostry Talii. Mógł się
jedynie domyślać co ją spotkało, ale za razem zrozumiał, że został tylko on i
to na nim spoczywała odpowiedzialność za przetrwanie i doprowadzenie tego do
końca. Spróbował ponownie, lecz i tym razem język ugrzązł mu w połowie.
Strażnik zdaje się wyczuł jego zamiary i biegł w jego stronę roztrącając regały
ramionami, łamiąc je w drzazgi. Gaius spróbował szczęścia, przełknął głośno i
zaczął inkantacje jeszcze raz w myślach modląc się do Imperatora, świętego
Drususa i innych wielkich o pomoc i łaskę.
Gdy przeszedł na dwudziestą ósmą stronę została ostatnia litera.
Wypowiedział ją gdy już skrzeczący ptasi łeb na długiej elastycznej szyi uniósł
się nad najbliższy regał i zmierzył go tym straszliwym obcym ślepiem.
***
Chłód. Przyjemny chłód i miarowe kołysanie, rzężenie maszyn, zapach
metalu i smarów wdzierający się w nozdrza. Zabójca otworzył oczy i z rozkoszą
powitał zimno metalu do której przylegał twarzą. Widział pracujące dookoła przekładnie,
podwieszone wysoko lampy. Leżał wsparty o pancerny but siostry Talii co też
zauważył lepiej gdy wsparł się na rękach. Byli tu wszyscy, leżeli nieprzytomni,
lecz zdawało się cali i zdrowi, na długim serwisowym chodniczku zaraz u wyjścia
z mostka. Rozmasował bok wciąż czując rękojeść karabinu na który upadł, po czym
zaczął budzić swych towarzyszy. Otwierali oczy, niektórzy budząc się jak z
koszmaru, wciąż przeżywając moment swej „śmierci”. Dyszeli głośno i spoglądali
na brzydką prostą gębę zabójcy jak na lica anioła stróża, który wyciągnął ich z
piekła.
Kilka metrów dalej czekała na nich otwarta winda, Pax Macharia
przygotował ją by mogli wjechać do części nadbudowy i ponaglił a syreną
alarmową by się pospieszyli, nie było czasu do stracenia. Kolejne potężne
uderzenie zatrzęsło tytanem przypominając, że choć iluzja jest za nimi, choć
jeden test przeszli i Dei-Phage ich nie powstrzymał, została jeszcze jedna
bardziej materialna część, która wciąż stanowiła zagrożenie.
To co mieli za katedrę mogło być dla dawnej załogi tytana dodatkową
platformą, schronieniem dla żołnierzy dokonujących desantu, punktami obrony
przeciwlotniczej i tylko konstruktorzy wiedzieli jakie i które z wież niegdyś
dźwigających specjalistyczny sprzęt zaadaptowano na obserwatoria i inne
codzienne pomieszczenia. Tytan mógł na swych plecach dźwigać szpital w
skrzydle, w którym Koronath dokonywał makabrycznych eksperymentów, mógł karmić
zastępy szturmowców w przestrzennych kuchniach, być może jedna z wież była
nawet zarezerwowana dla astropaty pozwalającemu na bezpośrednią łączność. W
nawie głównej mogło być niegdyś przestrzenne centrum dowodzenia dla mobilnego
frontu, z generałem i jego podkomendnymi radzącymi jak dalej przeprowadzić
natarcie. Historia Pax Macharii została niestety zapomniana, a wnętrza,
wielokrotnie przemodelowane, nie mówiły nic o przeszłości świętej wojennej
machiny... Poza jednym wyjątkiem – działem u szczytu nawy głównej, tym
otoczonym przez chybotliwe kratownice i podesty, tym, które rzekomo nadal było
załadowane.
Z każdym krokiem tytana zgruchotane szkło z witraży, gruz i niektóre z
ław, których mocowanie nie wytrzymało próby czasu, zjeżdżały to na jedną, to na
drugą stronę. Gdy okrążyli działo i wyjrzeli przez otaczające kopułę okna,
dostrzegli pierzastą istotę, która szybowała w powietrzu przed tytanem.
Używając jednej ręki demon kreślił w powietrzu kolejne symbole. Wtedy też
spostrzegli co tak bardzo destabilizowało machinę. Ziemia pod stopami tytana
nie przypominała piachu, a raczej fioletowo-różową maź skrzącą się od tajemnej
energii. Kolejne kałuże wylegały na powierzchnie, a jakby ożywiona ciecz
sięgała w górę by przykleić się do nóg kolosa, spowolnić jego marsz. Dei-Phage
chciał powstrzymać marsz Pax Macharii i robił co mógł zupełnie nie zwracając na
nich uwagi. Musiało mu bardzo zależeć na tym, by tytan nie doszedł do Kephiston
Altis, a zatem dla nich jasne się stało jak ważna jest zamknięta w Grobowcu
wiadomość. Poza tym wciąż pamiętali cierpienia zaznane w psychicznej pułapce,
wciąż czuli płomienie obgryzające żywcem ich kości z mięsa. To przeżycie było
tak prawdziwe i tak bardzo się na nich odcisnęło, że Gaius nie mógł uwierzyć z
jaką determinacją drużyna wzięła się za badanie działa i jego osprzętu.
-Havelocku! – Wezwał Caiden, który wraz z siostrą Talią i Cynobią
namierzyli pierwszy problem.
Podstawę przekładni pod lufą przygniatał kawałek zarwanej kamieniarki,
solidna płyta trzymała tryby zablokowane nie pozwalając konstrukcji na obrót.
Arbitrator skinął głową i podbiegł spiesząc im z pomocą. Po drodze złapał za
długi metalowy pręt, który użył jako dźwigni. Sororita wzięła na siebie główny
ciężar zadania. Jej pancerz aż zgrzytał od wytężonej pracy. Wentylatory
chłodzące w zasilającym plecaku pracowały na najwyższych obrotach, a
wojowniczka dodatkowo wkładała mnóstwo własnej siły i wraz z towarzyszami
odepchnęła kamienną płytę.
Tharna co innego niepokoiło, słyszał jak po dachu katedry coś się
przemieszcza, cicho stukoce i drapie. Na tle ciemnego nieba Barsapine rozkwitały
dziesiątki rozbłysków, jaskrawych i nienaturalnych, inkantacje demona i potężne
snute czary rozrywały materialną przestrzeń, gdy ten nakazywał coraz to
większej mocy tańczyć według jego woli. Zabójca uniósł karabin i mierzył po
dachu jakby przewidując, że zaraz coś może w nich uderzyć.
-Gaiusie – zawołała Cynobia wspinając się do panelu kontrolnego, do
którego tytan przywrócił moc. – Lepiej się na tym znasz, podejdź na chwilę!
-Mamy towarzystwo... – odpowiedział mężczyzna w czarnym kombinezonie
przyklękując na jedno kolano.
-Co?
-Mamy towarzystwo! – Wykrzyczał, gdy u jednego z bocznych okien
zamajaczyła paskudna maszkara o błoniastych skrzydłach.
Można się było tego spodziewać, inkantacje demona otwierały drogę z
immaterium do realnego świata i wszelkiej maści potworności mogły się przez nią
wlać, podobnie jak te psowate szkodniki. Były smukłe, długie, ich nagie różowe
ciała były pokryte świeżym przezroczystym śluzem, pozostałością po
przeobrażeniu. Pyski najeżone igłowatymi zębami szeroko otwarte ukazywały języki
pokryte kolcami i haczykami.
Bestia rzuciła się w stronę magistrat wyciągając przed siebie długie
wiotkie ramiona zwieńczone iglastymi czarnymi szponami, jakby czytając jej
intencje. Zabójca skierował w stwora lufę Nomada i pociągnął za spust. Pocisk
przechwycił drapieżnika i utrącił mu obie tylne łapy wraz z kolczastym ogonem.
Bydle straciło równowagę w locie i roztrzaskało się o jedną ze strzelistych
kolumn, gruchocąc sobie kark i czaszkę, na podłogę spadło martwe.
Działo ożyło, przy głośnym metalicznym szczęku uniosło się na systemie
suwnic do pozycji umożliwiającej kalibrację i prowadzenie ognia. Pod
przewodnictwem kogitatorów tytana, które informowały ich o należytych
procedurach przez ukryty w konstrukcji zestaw głośników, udało się im wreszcie
doprowadzić stare działo do stanu użyteczności.
Kolejna skrzydlata bestia wleciała do wnętrza katedry dosłownie znikąd,
a przynajmniej takie wrażenie odniósł Gaius, który uważnie obserwował niemal
każdą szczelinę w konstrukcji. Szponiaste łapy wczepiły się w plecy
arbitratora, skrobiąc po płytach karapasowej zbroi, gdy kolczasty jęzor
przylgnął do odsłoniętego karku, wyrywając wpierw głęboką ranę. Mężczyzna
warknął groźnie i starał się sięgnąć stwora ręką, lecz nic z tego... Istota
błyskawicznie zmieniała położenie, aż w końcu zatopiła zęby w karku akolity.
Talia i Caiden rzucili się mu z pomocą, gdy Tharn skierował lufę w kolejnego
upiornego stwora, który właśnie wychynął zza krawędzi wybitego witraża, i
odstrzelił mu łeb! Sororita złapała mocno za błoniaste skrzydła i poczęła
targać szkodnikiem usiłując odczepić go od swej ofiary, gdy łowca dźgał mieczem
w odsłonięte podbrzusze.
-Strzelaj! – Ponaglił Caiden spoglądając na Cynobie przez ramię. Wszyscy
byli czymś zajęci, tylko ona miała wolne ręce i mogła pokierować działem. – Nie
ma czasu na zmianę! Im dłużej rozrywa powłokę materialną, tym więcej tych
stworzeń będzie przez nią przełazić! Strzelaj!
Srebrnowłosa magistrat oddychała
panicznie czując ciężar zadania na własnych barkach. Rzuciła okiem na
Gaiusa, który obracał się to w jedną stronę, to w drugą zdejmując kolejnych
intruzów. Talia i Caiden rozszarpali jednego drapieżnika i już odganiali
drugiego zainteresowanego zapachem ludzkiej krwi.
Ułożyła dłonie na pordzewiałych drążkach manipulatora i spojrzała przez
szczelinę w kopule. Dei-Phage unosił się przed Pax Macharią, inkantował i
wyrykiwał skrzekliwe pieśni, powietrze wokół niego wirowało i szalało, kolejne
rozbłyski rozchylały na chwilę materialną powłokę pozwalając kobiecie wejrzeć w
najczystsze oblicze chaosu i buzujące w nim kształty, kumulacji wszystkich
potencji i ewentualności, pragnienia urzeczywistnienia światów i idei jakie nie
miały racji bytu w materialnym świecie... A przez to i najczystszej
nieskrępowanej nienawiści, wzgardy żywionej do uprzywilejowanego wymiaru praw i
reguł, którego sama esencja chaosu nie mogła zdzierżyć i pragnęła zaabsorbować,
unicestwić, a elementy pierwotne dołączyć do nieskończonego morza potencjałów.
Kolejna masa mazi wspięła się na tytana powoli go pochłaniając,
wgryzając się w strukturę w powolnym procesie. Dei-Phage nie mógł zatrzymać
machiny, ale jego magia mogła. Jedna z pstrych macek oplotła się wokół lewego
zestawu obrotowych dział ściągając w dół całe ramię – tytan zatrzymał się
wreszcie nie mogąc kontynuować marszu bez uszkodzenia konstrukcji. Byli w
potrzasku... Wszystko w jej rękach. Instruowana i ponaglana przez mechaniczny
głos Pax Macharii poruszyła manipulatorami.
Stare siłowniki zatrzeszczały, strupy rdzy i starej farby odpryskiwały pod
naporem gdy skrzypiący metal zdzierał warstwę za warstwą, oczywiście smar
musiał dawno temu zaschnąć bez regularnego używania. Lufa wreszcie wycelowana w
skrzydlatego demona, teraz jeszcze odrobinę ją unieść! Magistrat chwyciła za
drugi drążek i powoli, delikatnie, dbając by nie zrujnować jedynej szansy,
wymierzyła gruby cylinder wprost w pierś pomiotu. Wtedy zwinęła dłoń w pięść,
uniosła ją wysoko i z całej siły uderzyła w przycisk spustowy!
Eksplozja cisnęła Cynobią przez całą niemal komnatę! Wiotkie ciało
gruchnęło z taką mocą o kamienną ścianę, że byłby to istny cud, gdyby nic się
jej nie stało. Kopuła okrywająca kraniec nawy głównej przestała istnieć
rozerwana wybuchem działa, które nie wystrzeliło pocisku! Przynajmniej nie
zupełnie... Zamiast dobrze skoordynowanego ataku, armatę rozerwało, a w stronę
demona poszybowała ognista kula pełna szrapneli i odłamków! Gaius przeturlał
się kilka metrów w tył nim zatrzymały go przykręcone do podłogi ławy. Siostra
Talia, Caiden i Havelock także ocknęli się rozrzuceni po nawie jak szmaciane
lalki... Jedynie srebrnowłosa magistrat nie powstała by podziwiać dokonane
dzieło zniszczenia. Była najbliżej wybuchu, a teraz leżała w rogu, pod ścianą,
w rosnącej kałuży krwi równie karmazynowej co jej strojny mundur.
-Szlag by to... – rzekł łowca dobiegając do towarzyszki. Sam zapodział
gdzieś kapelusz, włosy miał lekko roztargane a wzrok zaćmiony. Utykał na jedną
nogę i gdy klęknął przy Cynobii by zbadać czy ta jeszcze żyje, poczuł okropny
ból w łydce, dopiero wtedy spostrzegając kawałek metalu wystający z
zakrwawionej dziury w cholewie prawego buta.
Obrócił nieprzytomną kobietę na plecy i przytknął palce do jej szyi,
nadal wyczuwał puls, lecz na brzuchu i rozciągłości całej lewej ręki rozerwane
eksplozją działo rozdarło jej ciało dziesiątkami małych ran.
To nie był koniec... Szalejące dookoła eksplozje skumulowanej mocy
ustały. Syk skwierczącego warpu ucichł, a Pax Macharia znów powoli unosił się i
upadał wznawiając swój marsz. W nawie powstała ogromna wyrwa, przy każdym kroku
wciąż obsuwał się jakiś element konstrukcji, łamał i zapadał. Poza kawałkiem
armaty nie zostało z niej wiele... Amunicja nie przeszła testu czasu, ale
zrobiła swoje i przedłużyła im życie, lecz na jak długo?
U powstałej wyrwy w skałę wczepiły się szpony. Przypalone ramię nad
którym wciąż unosił się dym chwyciło się górnej krawędzi, a do wnętrza zajrzał
ptasi łeb. Demon przybył rozliczyć się z tymi, którzy pokrzyżowali mu plany po
raz ostatni. Był osłabiony, jego skrzydła zredukowane do małych zwęglonych
kikutów, z każdym krokiem i najmniejszym ruchem długie odłamki metalu wbite
głęboko w jego mięso rozcinały kolejne szczeliny broczące świeżą krwią. Jedno
ze ślepi miał rozerwane, więc jak to ptak przerzucał łbem, by obejrzeć ich
sobie pod nowym kątem. Robił to z trudem, gdyż poparzona skóra i zwęglone pióra
na szyi pękały od byle najmniejszego ruchu. Wyglądał jak ofiara pożaru, która
przybyła zemścić się na odpowiedzialnych, choćby miała przejść przez morze mąk.
Sztorm chaosu skończył się, rany które odniósł pozbawiły go sił i
zdekoncentrowały, tytan kroczył dalej, lecz on nie odejdzie póki ich ciała
jeszcze toczą krew. Każdy inny śmiertelnik zamarłby w bezruchu porażony
strachem, lecz nie oni. Przeszli próbę ognia, przeżyli własną śmierć i to z
jego ręki, choć był to zaledwie trik, ból był jak najbardziej realny, równie
realny co chęć odpłacenia się demonowi. Do tego porazili go działem. Może nie
udało się osiągnąć celu zamierzonego, a rozerwana lufa rzygnęła ogniem i
odłamkami na podobieństwo przerośniętej strzelby, ale demon nie wyglądał już na
tak potężnego, był osłabiony, działał pod wpływem zgubnych emocji zarzucając
dotychczasowy spryt i pomyślunek, a oni to czuli... Nie lękali się.
Gaius strzelił ze swego Nomada wykorzystując fakt, że bestia miała
uszkodzone jedno oko. Pocisk uderzył prosto w łeb! Skruszył się kawałek dziobu,
a gorejący pocisk przeszedł dalej i wyrwał krwawy ochłap szyi wraz z postrzępionym
językiem. Dei-Phage złapał się za ranę
wolną dłonią, charknął nienawistnie i zaczął szybko kreślić w powietrzu jakiś
znak szponami! W tym samym momencie załomotał bolter sorority. Dwa pociski
ciągnące za sobą smugi gęstego dymu wwierciły się w poczerniałą pierś i
eksplodowały wygryzając kratery w mocno zranionym mięsie. Demon dał krok w
przód i ignorując ból machnął dłonią kończąc inkantacje, gdy już Caiden i
Havelock podbiegali do niego z wysoko uniesionym mieczem i buzdyganem.
Talia czuła chłód oblepiający jej skórę, dreszcze, czuła ogromną
presję, ciężar siedzący na jej barkach, zaćmiewający jej umysł. Spojrzała po
swych towarzyszach, którzy ramię w ramię z nią walczyli dzielnie z demonem gdy
nagle, jak zaklęci, zupełnie oszaleli. Łowca złapał się za głowę i wrzasnął
boleśnie, uciskał skronie, padł na kolana, a jego oczy wywinęły się ukazując
same białka. Wypuścił broń i padł na ziemię wijąc się z bólu u okładając skroń
otwartą ręką.
Havelock zatrzymał się z tępym wyrazem na twarzy. Po prostu stanął jak
wryty, a ramiona z bronią i tarczą bezładnie zawisły wzdłuż jego tułowia.
Gaiusem trzęsło i powoli się wycofywał z plecami przyklejonymi do ściany, na
jego twarzy rysował się najszczerszy wyraz paniki. Zdawało się, że Dei-Phage
złowieszczo zarechotał widząc swoje dzieło. Ból i strach śmiertelników napawał
go radością... Wtedy zauważył białowłosą wojowniczkę, która jako jedyna odparła
jego wpływ. Znowu złapał się za zranioną krwawiącą szyję i obserwował ją
zdumiony, że nie poddała się tak łatwo. Wola ludzkiej kobiety musiała być
silna, a zatem musiał ją zniszczyć w inny sposób.
Talia wydobyła miecz spowity polem siłowym, mienił się lekkim błękitem.
Leżał wygodnie w obu dłoniach wspomaganego pancerza. Krzyknęła pierwsze słowa
litanii nienawiści i rzuciła się pozbawić demona kolejnych kończyn! Choć
monstrum próbowało uskoczyć, sororita była zbyt szybka i sztych miecza zagłębił
się w jego odnóże! Pole siłowe rozrywało tkanki przedzierając się przez grubą
demoniczną skórę z łatwością.
Dei-Phage spojrzał jej prosto w oczy swym złocistym ślepiem i skierował
przeciw jej wolną rękę. Miast wnikać w jej umysł chroniony przez lojalną służbę
i odpowiedni trening obrał za cel ciało siostry. Nagle poczuła jak cały pancerz
robi się jakby ciaśniejszy, kurczy się wokół jej mięśni, ceramit i metal
trzeszczały zgniatane tajemniczą niewidzialną siłą. Ruchy stawały się coraz
wolniejsze, miała wrażenie jakby brnęła w gęstej niewidzialnej masie chcącej ją
utopić. Nacisk na tors, szyję, ramiona i uda stał się nieznośny, mięśnie wiotczały
nie mogąc pompować krwi, a siostra Talia z trudem brała kolejne wymachy. Symbol
złotej lilii na napierśniku zaczął wyginać się i pękać, gdy białowłosa coraz
ciężej oddychała i była bliska zdania sobie sprawy, że nie uda jej się zgładzić
bestii... Polegną tu wszyscy, na odludziu Barsapine, a demon zregeneruje swe
siły i odegra ceremoniał jeszcze raz. Kto wie, może opętać tytana i szerzyć
zniszczenie na całej planecie...
Wtedy o czaszkę Dei-Phagea rozbił się maleńki pocisk, zaledwie brzęknął
i targnął wielkim łbem. Ani go nie przebił, ani specjalnie nie zranił, lecz
monstrum zdekoncentrowało się i straciło kontrolę nad mocą zgniatającą żywcem
siostrę Talię. Kobieta rzuciła okiem za siebie i zauważyła, że u wyjścia z
windy stoi rozdygotany Kaltos trzymając oburącz swój prosty tani pistolet. Dym
wciąż unosił się znad lufy a na nosie pucułowatego chłopaka siedziały lekko
pogięte i potłuczone okulary. Demon na niego skierował nienawistne spojrzenie,
rozwarł szeroko dziób i już się miał nań rzucić, gdy ostrze siłowego miecza
przeszło przez kolano stwora jak dłuto przez kruchą kamienną tabliczkę! Z
urżniętej nogi demona tryskała fontanna krwi, gdy ten wywrócił się na podłogę
obracając dziesiątki ław modlitewnych w sterty szczap i drzazg! Wojowniczka w
kilku krokach wspięła się na plecy kolosa, zakręciła w dłoniach mieczem
kierując sztych prosto w dół, po czym z całej mocy wbiła go w ciało, a ten
przeszedł przez Dei-Phage’a przebijając pierś tam, gdzie powinno być serce.
Demon zaskrzeczał jeszcze przez chwilę wydając z siebie ostatnie tchnienie, nim
powoli zaczął się rozpadać...
Kawałki ciała albo spływały, albo odpadały jak wyschnięte wióry
rozwiewając się na popiół nim dotknęły podłogi. Każdą z drobin zdawał się
pochłaniać maleńki fioletowy płomień odsyłając resztki anomalii na tamten
świat.
Gdy Valentine, Skavaldi i Tharn ocknęli się z transu narzuconego przez
bestię, powietrze było ponownie czyste i chłodne, niosło ze sobą przyjemną woń
niknącego w dali morza. Po demonie została jedynie kupka popiołów i osmalonych
szmat. Kaltos opatrywał nieprzytomną koleżankę z pomocą serwoczaszki, udało mu
się ustabilizować jej stan, lecz nadal z Cynobią było źle i potrzebowała
fachowej opieki.
Nie mogli uwierzyć w to co osiągnęli, po części swym sprytem, po części
uporem, a po części szczęściem. Przeszli próbę, której nie przechodzi wielu
akolitów. Prędzej czy później każdy członek inkwizycji staje na przeciw demonów
lub innych potężnych i antycznych adwersarzy ludzkości... Oni mieli po swej
stronie tytana, z którego pomocą osłabili Dei-Phage’a... Tytana, którego marsz
prawie dobiegł końca.
Gdy na chwilę machina zamarła usłyszeli alarmowe syreny, krzyki
przerażonych uciekających ludzi. Wyglądając przez okna zauważyli gmachy i
wieżyce Kephiston Altis, a w samym centrum miasta złocistą szpicę, wieżę
Ozłoconej Katedry.
„Słyszcie mnie, dzieci Imperatora.” Zakodowany syntetyczny głos uderzył
z wewnętrznego interkomu. „Oto i Grobowiec Czarny przed wiekami z woli
DeVayne’a zbudowany. Bądźcie świadkami tego co nastąpi.”
Chwytając się zrujnowanych krawędzi nadbudowy tytana wyjrzeli na
otaczający ich krajobraz. Masywne cylindryczne stopy rozorały kilka dzielnic,
gdy ten przeszedł przez miasto zostawiając za sobą zgliszcza i kratery.
Olbrzymie reflektory zapłonęły, lampy rozgrzały się, a kolosalna machina
wojenna obróciła swój tors celując promieniami oślepiającego światła w gmach
naczelnej sakralnej budowli. Pamiętali Jurtuasa i jego wierny zastęp sług,
potężne gmachy, imponujące wnętrza. Gdy przybyli po raz pierwszy przed oblicze
katedry, zdawała się potężna i imponująca, zaś teraz, w obliczu boskiej
maszyny, wypadała niczym zabaweczka. Na placu wokół budowli zebrały się tłumy
rozganiane przez funkcjonariuszy Adeptus Arbites, ludzie pierzchali w popłochu
widząc, jak przy metalicznych zgrzytach siłowników i przekładni, tytan kieruje
w katedrę swoje kolosalne działo zamontowane na prawej kończynie.
Wycie syren alarmowych Pax Macharii zmusiło ich do zakrycia uszu,
machina dała ostatnie ostrzeżenie. Szyby w okna pobliskich budynków tytana wystrzeliły
od straszliwego hałasu. Gdy dźwięk alarmów stopniowo przygasł jego miejsce
zajęło wzrastające buczenie. Energia wzbierała zaś długą broń na kończynie
tytana zaczęły spowijać jaskrawe błękitne wyładowania. Niczym pioruny skaczące
na całej długości, stawały się coraz częstsze, a trzask wyładowań coraz
głośniejszy. Włosy jeżyły się na karkach a powietrze wypełnił zapach ozonu.
Segmenty indukcyjne plazmowego anihilatora świeciły się od wzbierającej
temperatury. Rozgrzały się do stopnia, gdzie przybrały kolor błękitu, zaś nad
nimi falowało gorące powietrze. Nawet gdyby chcieli nie mogliby zdążyć zejść na
mostek i powstrzymać Pax Macharii. Miast tego mogli jedynie patrzeć jak z
rozdzierającym powietrze energetycznym wyładowaniem z działa plazmowego wystrzelił
biało-błękitny strumień anihilując wszystko na swej drodze! Powietrze dosłownie
zagotowało się wokół działa, a ich poraził piekielny żar, musieli schować się
za ścianami by uniknąć morderczego cieplnego promieniowania.
Ozłocona Katedra przestała istnieć... Ciepło wyparowało, a zasilanie
tytana wygasło gdy ten wyssał resztki energii z reaktora. Nachylał się
delikatnie nad jeziorem roztopionego metalu, który jeszcze spływał po ulicach
Kephiston Altis rozgrzany do czerwoności i bulgotał jak wytoczona spod powierzchni
planety magma. Tam gdzie stopiona część katedry zdążyła spłynąć, odkryto
zeszklony grunt.
Jedyna rzecz która została w samym sercu pobojowiska to maleńka
kamienna konstrukcja otoczona przez zakapturzone pomniki oraz teleskop
spoglądający na daleki horyzont Barsapine.
***
Droga na dół nie była łatwa, na szczęście tytan wspomógł ich i
pokierował do odpowiedniego zejścia. Byli sami na powstałym pustkowiu, całe
Kephiston Altis zbyt sparaliżowane strachem żeby interesować się Grobowcem gdy
w pobliżu czyhał tytan.
Wstąpili do wnętrza, schodząc przez skromne wejście skryte w teraz
otwartym sarkofagu. Stali w małej ciemnej komnacie, na której żywo poruszały
się gwiazdy. Jeden okular wychodził na zewnątrz i dostarczał danych do
osobliwego systemu kogitatorów i igieł operujących po łącznie dwudziestu jeden
czarnych dyskach powoli obracających się w honorowym miejscu, w centrum
komnaty. Holozbiornik wypełniony
niebieską cieczą zabulgotał gdy przeszedł przezeń impuls energii. Projektory
pobudziły ciecz do zmiany barw i zaburzenia przepływu światła. Promienie
uderzyły w czarne ściany komnaty grobowca, a na nich rysował się zupełnie inny
obraz.
Wydawało się, że stoją we wnętrzu ładnie ozdobionej kapliczki, lekko
rozświetlanej przez płomyki tańczące na sękatych świecach. Mogli dotknąć
każdego detalu, który rozpływał się jakby był zrobiony z mglistego materiału.
Blisko dwa tuziny mężczyzn w mniszych szatach zebrało się w kręgu, a spomiędzy
nich wyszedł jeden zrzucając kaptur i pokazując twarz o ostrych rysach,
emanującą władzą i pewnością siebie. Spoglądał na nich przez wąskie szczeliny
powiek, po czym uniósł ludzką czaszkę, w którą wprawiono wszelkiego rodzaju
diamenty i rubiny.
-Bracia – zaczął zwracając się do reszty. – To już ostatnie takie
spotkanie, osiągnęliśmy konsensus i nasza organizacja, nad którą pracowaliśmy
tak długo, wreszcie może zostać uznana za ufundowaną. Niechaj nasza misja
przypomina wam jak gorzki spadł na nas obowiązek. Być może zostaniemy
okrzyknięci heretykami, być może niektórzy z nas odejdą śmiercią męczeńską, ale
za kilka wieków po osiągnięciu naszych celów, jestem pewien, że sektor Calixis
okrzyknie nas bohaterami, a wielu z was nawet świętymi. Jesteśmy Dłonią
Przeklętą, nam dane jest poruszać światem i spijać gorycz naszych decyzji...
-Wiemy jednak – kontynuował po krótkiej pauzie – jak zepsuty jest
sektor... Nie bracia, źle to ująłem... Tylko MY wiemy jak jest zepsuty. Tylko
my widzieliśmy prawdziwie grzeszne oblicze tego świata i jak niewiele ten czyni
by się zmienić. Niezależnie ile razy proponowaliśmy pomoc i szansę na
zbawienie, te zdemoralizowane istoty, które mają się za lojalne sługi
Imperatora, odrzucały naszą ofertę i pomocną dłoń! Wy wiecie... Wy wiecie
bracia, że dla takich zbawienia być nie może i dla tego, dla przyszłych pokoleń
musimy ten sektor oczyścić i wypalić z zepsucia. Długo dyskutowaliśmy w
najwyższym kręgu odnośnie adekwatnych przemian i sposobów i doszliśmy do
wniosku, że w naszej sytuacji najlepszym rozwiązaniem będzie doprowadzenie do
religijnego kataklizmu na skalę, jakiej ten świat jeszcze nie widział. W tym
pomyśle jest sposób, gdyż nikt się czegoś takiego nie spodziewa. Nikt się nie
spodziewa, bo jeszcze nikt nie planował podobnej waśni na aż tak wielką
skalę... Ale i nikt nie miał tak wspaniałego i wiernego sprawie zaplecza, moi
bracia.
-Rozniecimy w sektorze pożar, który strawi całe zepsucie – dodał gdy
jego towarzysze pokiwali głowami w porozumieniu. – Światy pełne religijnej
stagnacji zostaną oczyszczone i będą stanowić żyzny grunt dla młodego ziarna
wiary, pokoleń lojalnych kościołowi.
Z tymi słowy mężczyzna uniósł czaszkę wyżej, przechylił ją a gęsta
czerwona ciecz wypłynęła oczodołami i ściekła do otwartych ust. Gdy spił kilka
kropel podał naczynie dalej, a kolejny mężczyzna w prostym habicie uczynił to
samo.
-Jaki jest zatem nasz następny krok, panie? – spytał inny mężczyzna. –
Co ustaliliście z wyższym kręgiem? Co czynić mamy?
-Teraz przychodzi czas byśmy się rozeszli, dopełniwszy komunii
naturalnie – odrzekł lider. – Waszym zadaniem jest ciężko pracować i wspinać
się po drabinie karier, szukajcie wysoko postawionych pozycji i róbcie wszystko
by zdobyć wpływy w waszych częściach sektora. Ja zajmę się diakonatem w
Katedrze Oświecenia, moje wzejście do pozycji kardynalskiej jest pewne, stamtąd
będę doglądał waszego progresu i pomagał wam z dystansu. Pamiętajcie jednak
bracia, to ostatni raz kiedy spotykamy się w takim gronie, dla bezpieczeństwa
nigdy więcej grupa tych rozmiarów nie może się zebrać w jednym miejscu. Bracia
Albert i Kefas poinstruują was o sposobach komunikacji, symbolice po jakiej się
rozpoznamy i specjalnych gestach ustalonych przez krąg. Dzięki tym sposobom
członkowie Dłoni Przeklętej będą się w stanie rozpoznać i szukać u siebie
wzajemnej pomocy. Każdy dostanie inne wzorce i będzie się ich musiał nauczyć na
pamięć. Odnośnie rozsyłania wiadomości w sprawach najwyższej wagi, specjalny
personel...
-Bracia! – zawołał jeden z zakapturzonych mnichów, który właśnie wpadł
przez drzwi do kapliczki. – Zostaliśmy odkryci! Ktoś nagrywa nasze spotkanie!
-Co?! – Wystrzelił w gniewie lider. – Dorwać go! Złapać szpiega, on nie
może ujść z tą wiedzą! Aktywować arco-biczowników, nie dajcie mu uciec!
-Zabić go! – Zawołał kolejny z braci.
-Wyłupać mu oczy! – Dodał przywódca kongregacji i wtedy nagranie
zatrzymało się, a oni mogli dobrze przebadać ostatnią scenę.
Grymas na twarzy młodego klechdy, bolesny i złowrogi przypominał
pewnego sędziwego i wiekowego starca, którego siostra Talia i Caiden znali aż
zbyt dobrze. Arcy-Kardynał Ignatio, przełożony kościoła i najwyższy autorytet
Eklezji w sektorze. Nie mogli uwierzyć własnym oczom.
Trwali tak w absolutnej ciszy poruszeni wydarzeniem i nie dowierzając w
jak głęboką intrygę właśnie wdepnęli. Wtem komnatę Grobowca wypełnił czarny
dym, a holograficzna wizja zgasła. Dyski topiły się na ich oczach. Stary
ekwipunek nie przetrwał próby czasu na tyle długo by opowiedzieć historię
DeVayne’a komukolwiek innemu. Byli jedynymi i ostatnimi jej świadkami...
Pytanie, czy przekonają Inkwizytora, że naczelny eklezjarcha w regionie to
szaleniec chcący rozpętać religijne piekło?
-------------------------------------------------------------------------------------
To teraz pogadajmy w ramach podsumowania przygody. Black Sepulchre to świetny pomysł, który jest ciekawym twistem koncepcji nawiedzonego domu, ale niestety sam scenariusz napisany jest tak, że wychodzi z tego jeden wielki bałagan. Jak zwykle skorzystałem z prawa narratora do zmian i nieco zmieniłem wydźwięk dwóch aspektów: pierwszy, czyli księgi za którą Thrungg był ścigany. Moim zdaniem ubogacenie tego wątku pozwala coś dokleść w przyszłości, a drugi, to urozmaicenie postaci Psychicznych Aparycji.
Tutaj przychodzi największy problem, w całym scenariuszu NIKT nie opisuje dostatecznie linii czasowej by wyjaśnić kiedy co się stało. Z jednej strony dostajemy informacje, jakoby cała intryga rozegrała się kilka lat wcześniej, ale za chwilę dostajemy od modułu informacje, że zapiski i wydarzenia są jakieś mega-antyczne. Przeczytałem tą przygodę kilkanaście razy i nadal nie wiem jak czasowo wypadają wątki Zanatova. Skoro o Zanatovie mowa, moduł optymistycznie zakłada, że uczestnicy załapią z notatek Hadrii Hekate, że wszyscy jej krewni to tak na prawdę załoga Rogue Tradera. Nic z tych rzeczy. Dane, które dają nam handouty są niedostateczne i bez Narratora, który wprost w miałkiej ekspozycji miałby to wyłożyć, nikt by się nie domyślił.
Największym zaś problemem jest dość optymistyczne założenie twórców, że akolici nie wezwą nikogo na pomoc, nie dlatego, że się boją, czy coś, ale dlatego, że w podziemiach znaleźli kolosalny zmechanizowany kompleks. Mogą najzwyklej w świecie uznać, że potrzebna jest fachowa ekspertyza Mechanicus, lub też nie chcą wtryniać się w nieswoją jurysdykcję. Brakuje też odpowiedniego skalowania przygody. Na samym początku mamy informacje odnośnie tego jak podwyższyć poziom ochroniarzy we włościach Bulagora, ale to wszystko! Później postacie na 5'tej randze, które tu widzicie, przechodzą przez każdy encounter jak przez masło! Co więcej Dei-Phage jest iście kiepskim finałowym bosem. Demon ma co prawda Demoniczny Toughness Bonus x2 więc neguje aż 10 punktów obrażeń od ataku, nie ma żadnej zbroi... Ale Gaius Tharn operując bronią z charakterystyką accurate (+red dot) jednym strzałem wyciąga aż trzy kości obrażeń na ataku! Strzela z przycelowaniem a BS ma na 43, więc +10 za red dot, +10 za przycelowanie, +10 za charakterystykę accurate, +10 za bliski dystans (walka dzieje się w nawie głównej) +20 za rozmiar Dei-Phagea!!! To łącznie 103% A jemu na ataku wypadło równo 40... To oznacza, że broń z charakterystyką Accurate zadaje jedną dodatkową d10 obrażeń za każde dwa stopnie sukcesu (do maksimum 2 dodatkowych kości) A jako, że zabójca ma oczywiście Mighty Shot, zaś Nomad zadaje podstawowo 1d10+5, Gaius zerżnął mu na dzień dobry 30 punktów obrażeń! Demon znegował dziesięć! ale i tak zebrał solidne 20 z 29 punktów żywotności jakie miał w encounterze XD Zdążył ich jedynie zdziebko przestraszyć, ale oczywiście Adepta Sororita ma w dupie efekty strachu, więc wzrusza ramionami i przechodzi do krojenia tego pawiana żywcem. Musiałem trochę tą scenę ubarwić i wyłączyć kilka postaci, by Dei-Phage miał jakiekolwiek szanse!!! Tłukli go jak alfons dziwkę na Bronksie i zanim przyszła na niego kolej w inicjatywie, mega zajebisty demon był już na ujemnych punktach żywotności.
Hmmm, w sumie historia fajna, choć trochę naiwne założenia. Nie mam pojęcia czemu DeVayne nie posłał swojego nagrania wprost do inkwizycji z liścikiem o co chodzi, w końcu był inkwizytorem... tylko zamiast tego ze swoim ziomalem zbudowali dekoder, który do działania potrzebuje przez lata lampić się w gwiazdy. Cóż, rozumiem, może były za tym jakieś powody, szkoda, że moduł ich nie tłumaczy, a można byłoby z tego uknuć osobną intrygę. Następnym problemem jest fakt, że sposób w jaki moduł jest napisany często ma odpowiedzi na pytania bieżące w dalszej części. Nie chodzi mi o pytania z punktu widzenia uczestnika, ale z punktu widzenia potrzeby opisu i narratora. Co jeśli uczestnik zada niewygodne pytanie, na które odpowiedzi nie ma w dziale, MG improwizuje, a na koniec się okazuje, że dwa rodziały później jest zupełnie odwrotnie. Nie jest to wielki mankament, ale potrafi odrobinkę napsuć krwi jeśli nie ma się całego tekstu na bierząco w pamięci.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz