Motyw Muzyczny
To co przeczytacie poniżej to esencja doświadczenia z gry, z użyciem aktualnych postaci skonstruowanych według zasad z podręcznika i przeprowadzonych przez autentyczne przygody, zaadaptowane w formę opowiadania tak, by w przeciwieństwie do tylu raportów z sesji, czytało się z zaciekawieniem i zaangażowaniem.
Wszyscy występujący tu bohaterowie posiadają indywidualne karty postaci, zaś przebieg przygody poddany był wszelkim potrzebnym rzutom kości.
Deathwatch
Kill-Team
Ostateczna Sankcja
***
I
Chrzest Ognia
Kapsuła rozbiła się z łoskotem
rujnując dach i tak mocno nadszarpniętej kaplicy. Gdy opadły wrota ciężkiej
zrzutowej bryły jeszcze dymiącej od przejścia przez atmosferę, jeszcze
owiewanej smugami wyziewów z wygaszonych silników hamujących, z głębi,
odpinając się z magnetycznych uprzęży wyszło pięć odzianych w czerń postaci.
Potężne czarne pancerze Straży Śmierci gniotły pod ogromnymi butami odłamki,
pogruchotane ławy i elementy przewróconych rzeźb. Adeptus Astartes szybko
zebrali się w luźną formację, odruchowo badając pozycje i przygotowując do
potencjalnej obrony.
Jeden z braci uznawszy, że są z
dala od prześladującego ich zagrożenia, opuścił lufę masywnego boltera, a
uniósł czerwone wizjery swego hełmu ku dziurze w suficie, spoglądając na szare,
deszczowe niebo.
-Dzielny, raportujcie… - Zagrzmiał głos brata przepuszczony przez
filtr hełmu, gdy ten uaktywnił vox-łącze swej zbroi i spróbował połączyć się z okrętem,
jaki ich tu dostarczył. Głos zabarwiał ton elektroniki, jak i ciche echo, które
odbiło się po opuszczonej kaplicy by wrócić do braci upewniając ich, że
milczenie z nim związane, nie wróży otrzymania odpowiedzi.
-Bracie – do sierżanta
spoglądającego w pustkę szarego nieba podszedł inny Marines zaznaczając swą
obecność i ściągając na siebie uwagę. – Wątpię, by odpowiedzieli. Ale spełnili
swoje zadanie, my nie zwlekajmy z naszym.
Brat Durion, podobnie jak
większość drużyny uzbrojony w bolter i determinację, był jednym z niewielu
Czarnych Templariuszy na służbie w Straży i starał się o tym fakcie
przypominać, tak często jak miał po temu okazję. – Widzieliśmy jak poważna jest
sytuacja, znajdźmy ten kontakt, zanim i ją pożrą…
Konsyliarz oddziału, brat
Masambe z zakonu Salamander, wraz z Septimusem, najmłodszym Marine w zespole, z
zakonu Novamarines, wrócili z krótkiego zwiadu do najbliższych punktów
widokowych w budowli.
Astartes w białym hełmie medyka
odezwał się niskim i chrapliwym głosem, zniekształconym oczywiście wewnętrznymi
systemami zbroi.
-Zidentyfikowaliśmy tą kanonadę,
bracie Verdimie. Lokalne Siły Obrony Planetarnej odpierają atak rebeliantów.
-Jaka jest ich liczebność? –
Dowódca oddziału oderwał spojrzenie od Duriona by odebrać meldunek.
-Sześciuset SOP, rebeliantów… -
Septimus lekko wzruszył ramionami dźwigając dwa potężne naramienniki: jeden
srebrzysto-czarny, z inkrustacjami i wzorami wieszczącymi przynależność do elity
zbrojnego ramienia ludzkości w walce z infekcją obcych, nieczystych i
niewiernych, drugi niebieski, przedstawiający pojedynczą białą czaszkę otoczoną
białym kolczastym pierścieniem. – Rebeliantów blisko dwa tysiące, choć trudno
ocenić z jednego punktu widokowego.
-Sześciuset… - powtórzył Durion
stając dumnie obok sierżanta. – Moglibyśmy zrobić z nich dobry użytek. Skoro
mamy dotrzeć do władz tej planety, miejmy nadzieję bez wykrycia, weźmy oddział
dwudziestu, posłużą nam, jako dywersanci.
Durion Sauler nie był zadowolony
ze swych tymczasowych przydziałów, nie mogąc zrobić użytku ze swych wrodzonych
umiejętności i preferowanych stylów walki, tym bardziej, że filozofia, do
jakiej nawykł pod kapitanem Sigismundem ze swej kompanii przed przyłączeniem do
Straży Śmierci, diametralnie różniła się od między-zakonnej doktryny współpracy,
przedkładających inne wartości nad gorliwą wiarę Czarnych Templariuszy. Jego
biały naramiennik oznaczony pojedynczym czarnym krzyżem, jak i reszta jego
zbroi, począł moknąć od deszczu nasilającego się i ustępującego, co jakiś czas,
jakby na wtór gromu rozświetlającego niebo błyskawicą ciśniętą w szarą otchłań
zimnych chmur.
Brat Verdim z Ultramarines o niebieskim
naramienniku z pojedynczą białą literą „Ultima” podobną do odwróconej Omegi,
ponownie spojrzał na Templariusza, oceniając jego postawę za czerwonymi
wizjerami hełmu.
-Naszym obowiązkiem jest także
pomoc lojalnym Imperatorowi. – Stwierdził ruszając powoli przed siebie w stronę
wyjścia. Uniósł dłoń zaciskając ją w pięść i dodał:
-Drużyna, konsolidacja.
Wszyscy bez wyjątku zajęli
pozycje bojowe ustawiając się w formację gotową do natarcia. Tuż za czwórką
braci szedł jeszcze jeden, milczący i cichy Marine wsparcia dźwigający w obu
dłoniach potężny blok ciężkiego boltera – broni połączonej metalową szyną z
ogromnym magazynem amunicji zamontowanym na jego plecach. Jeden z naramienników
brata Reinholda był ciemno zielony z białym symbolem uskrzydlonego miecza, w
dodatku w zwyczaju swego zakonu, nosił narzucone na pancerz luźne mnisze szaty,
rozcięte tak by nie krępować ruchów.
-Nie możemy robić postojów, by
ratować każdego gwardzistę na naszej drodze, bracie Verdimie – w końcu odezwał
się Czarny Templariusz, gdy zbliżali się do wyjścia.
-Jeśli rebelianci pokonają
obrońców w tym wysuniętym przyczółku, blisko kilka tysięcy z nich będzie
krzątać się po okolicy swobodnie. Trudno mówić wtedy o dotarciu na jakiekolwiek
pozycje bez wykrycia. Jeśli im jednak pomożemy odeprzeć atak, przetrzebimy siły
wroga i zmusimy go do odwrotu, ten oddział… gwardzistów, na których nie mamy
czasu, jak zauważyłeś… bracie… zostanie tu jak kolec w boku przyszłych wrogich operacji.
Trudno o lepszą dywersję.
-Racja, bracie – dodał idący za
nimi Reinhold z zakonu Mrocznych Aniołów. – Jeśli zniszczymy ludzkie twarze
kultu i zostawimy problem u wrót jego planów, będzie musiał obnażyć swe
prawdziwe oblicze jak i oblicza swych bardziej kompetentnych agentów.
-A wtedy, jeśli gdzieś na
powierzchni tego miasta pojawi się, choć jeden genokrad lub jego permutacja,
będziemy o tym wiedzieć – dokończył Verdim rzucając srogie spojrzenie
Templariuszowi.
Lordsholm poznaczone było
bliznami wewnętrznego konfliktu, krwawej rebelii, jaka trawiła stolicę rolniczego
agro-ściwata. Resztki nieregularnych ze sto siedemnastego sił obrony
planetarnej walczyły pod chmurnym niebem o swoje przetrwanie. Młodzi żołnierze,
niektórzy w niepełnym umundurowaniu, niektórzy bladzi z brudnymi opatrunkami
znaczącymi ich ciała i postrzępione ubiory słali wiązki laserów przeciw
kanonadzie z głębi ulicy. Okopani wokół kaplicy desperacko stawiali opór nie
mając się gdzie wycofać. Ciężkie chłodzone wodą stubbery łomotały pożerając
taśmy amunicji z topniejących coraz szybciej zapasów. Przeciwko nim biegły ze
wszech stron oszalałe tłumy uzbrojone w pojedyncze karabiny, to tu, to tam
dając o sobie znać przy oddawaniu strzału.
Szaniec długości dwustu metrów usypali,
z czego się dało – skruszonych kamiennych kolumnad, worków z piaskiem, nasypów
ziemnych, świątynnych ław porąbanych na deski, teraz nadpalone i postrzępione
ostrzałem. Znalazł się także jeden transporter opancerzony, którego wypalony do
cna wrak obrócono w kolejną barykadę. Przed umocnieniami, blisko pięćdziesiąt
metrów owalnego i oczyszczonego przez ostrzał świątynnego cmentarza usłane było
setkami mniej lub bardziej rozłożonych ciał mężczyzn, kobiet, dzieci i starców.
Ich twarze, jeśli nie wygięte w agonalnym bólu, zastygły w grymasie
determinacji i szaleństwa. Cuchnący dziedziniec w swej prezencji ustępował
jedynie mrocznym sylwetkom skąpanego w deszczu i zrujnowanego Lordsholmu, jaki
straszył zdruzgotanymi pozostałościami po swych niegdyś dumnych domach i
gmachach.
Fala za falą trwało natarcie
rebeliantów, oszalałych cywili wołających bluźnierczymi sloganami w stronę
młodych chłopców upchniętych w okopach i za barykadami. Przeładowali broń
szykując się do kolejnej salwy. Byli bladzi, zmęczeni, śpiący, ledwo żywi.
Kilka chwil temu przeciwnik ściągnął na nich artylerię, która, trafiła w dach
świątyni dalej za ich plecami. Tylko tego brakowało, by kompletnie zdruzgotać
morale jednostki. Żeby zdobyć artylerię musieli zdobyć i główny garnizon, bazę
Sił Obrony Planetarnej, a to dla przeciętnego szeregowca oznaczało, że zostali
sami w bezsensownej walce.
Masa rozwścieczonych rebeliantów
była coraz bliżej, coraz bliżej wlania się w ich szeregi. Odezwały się stubbery
i karabiny laserowe. Setki czerwonych wiązek ugodziło, seriami ściągając ścianę
za ścianą mięsnych tarcz. Jeden siwy i cherlawy starzec walczący po przeciwnej
stronie uniósł karabin i wystrzelił. Był zbyt stary by nadążyć za tłumem i zbyt
słaby by precyzyjnie obsłużyć broń, a mimo wszystko czystym przypadkiem
zabłąkany pocisk wystrzelony ze starej flinty trafił jednego z obrońców prosto
w czoło. Takich strzałów co falę zdarzało się kilka, na kilkudziesięciu
nieporadnych strzelców rebelianckiego kultu, którzy padali od celnych strzałów
obrońców, garść zabłąkanych kul odejmowała towarzyszy zgubionego oddziału
uszczuplając go co kilka chwil.
Wtem ze straszliwym ogłuszającym
łoskotem zza pleców żołnierzy posypała się masa gorejących pocisków ciągnących
za sobą wstęgi dymu. Potężne bolty – bezłuskowe pociski, z czego każdy
przypominał miniaturową rakietę kalibru, jakiego nie powstydziłyby się systemy
obronne nie jednej fortyfikacji, przecięły powietrze wyjąc złowrogo i
zanurkowały w masę rozszalałych rebeliantów. Pociski przechodziły przez kilka
ciał rozrywając je w drodze, odcinając kończyny, dekapitując, by w końcu
zatopić się w ciało jakiegoś nieszczęśnika i eksplodować rozrywając go na
karmazynową chmurę ochłapów i rdzawej mgły. Jednemu z nieszczęśników pocisk
urwał dłoń w nadgarstku po prostu przelatując obok jego ręki, inny, klęczący
strzelec ugodzony w kolano nawet nie poczuł jak masywny pocisk rozwierca mu
nogę niczym klin wbity w deskę i eksploduje gdzieś koło miednicy wyrzucając
górną część ryczącego z bólu w powietrze niczym szmacianą lalkę. Eksplodujące
głowice niekiedy odłamkami zabijały dwie lub trzy kolejne ofiary zdzierając z
atakujących skórę i mięśnie.
Kilku obrońców wstrzymało ogień,
pierwej by rzucić okiem przez ramię na źródło zniszczenia. Gdy jednak zobaczyli
potężne czarne zbroje ponad dwumetrowych Astartes, wielu popadło w osłupienie.
Nie mogąc zdecydować się, czy wpaść w płacz z ulgi, czy poddać się przerażeniu,
trwali w miejscu kilka chwil obserwując narzędzia zniszczenia, jakie Straż
Śmierci ze sobą przyniosła. Ciężki bolter brata Reinholda mielił setki
rebeliantów w osnowie huku i długich płomieni, jakie co sekunda wykwitały u
krańca lufy rozświetlając ten odcinek frontu pomarańczowym światłem. Inni
bracia ze swych bolterów gromili cele bardziej niedostępne. Nielicznych
rebeliantów chowających się za murkami, na schodach prowadzących na
cmentarzysko, przy piedestale niegdyś dźwigającym posąg jednego ze świętych,
który teraz kończył się gdzieś w połowie nóg marmurowej figury. Ich pociski
precyzyjnie godziły w przeciwnika.
Szala zwycięstwa zdecydowanie
przechyliła się na korzyść obrońców wraz z pojawieniem się drużyny Marines,
lecz żołnierze wcale nie czuli się lepiej. Wielu było zbyt młodych by dobrze wiedzieć,
czym zajmuje się Straż, ale ci, którzy wiedzieli zdawali też sobie sprawę ze
starego porzekadła rozgłaszanego przede wszystkim między starszymi kolegami z
gwardii, którzy zwykli mówić: „Pięć minut do końca świata? Wezwać Straż
Śmierci.” Jeśli tak elitarna jednostka zawitała w ich progi, oznacza to, że
sytuacja jest o wiele gorsza, niż się z początku wydawało, a sami Strażnicy nie
przybyli ratować byle piechurów z mało ważnej formacji.
Ogień skoncentrował się szybko
na potężnych sylwetkach Marines. Pociski poczęły rosić Astartes postępujących
naprzód od zasłony do zasłony. Choć zdawali się być ogromni, pancerze
wspomagane zespolone z ciałami przez zestawy implantów nie krępowały ruchów.
Gdy czarny anioł śmierci szarżował do kolejnej obalonej kolumny osłaniany przez
swych braci, czuł, gdy nieliczne trafiające go pociski ześlizgują się po
płytach okrywających jego ciało nawet nie zostawiając najmniejszych zadrapań.
Brat Verdim koordynował działania rozstawiając drużynę tak, by jak najbardziej
zwiększyć rozstaw i rozproszyć ogień nieprzyjaciela. Hordy topniały w
zatrważającym tempie, ale wtem na odległej wieży po przeciwnej stronie
szerokiej ulicy, na południowy zachód od obecnych pozycji, rozległa się
powtórna kanonada. Wróg ustawił ciężkie stubbery na jednym z najwyższych pięter
ostrzeliwując okopy.
-Bracie sierżancie – konsyliarz
podjął spoglądając za siebie na masakrowanych żołnierzy. – Z tamtej pozycji zdziesiątkują
centralną część okopu.
Nawet w hałasie walki jego głos
słyszalny był przez wewnętrzny vox-kanał.
Verdim skinął głową odbierając
meldunek i przypatrując się uważnie konstrukcji wieży. Jego hełm przybliżył
widok pozwalając dowódcy na lepszą ocenę sytuacji. Wieża wyglądała na stację
industrialnej pompy transportującej promethium do pobliskich zakładów. W
narożniku budowli trwał wbity i zniszczony przemysłowy transportowiec.
Sześciokołowy wrak zagłębił się w zgruchotanej ścianie, jaka znalazła w ciężkiej
maszynie swe nowe oparcie.
-Septimusie, łap! – Sierżant
odezwał się rzucając precyzyjnie kolejny przeciwpancerny granat. Każdy z
Astartes miał w zestawie takie dwa, oraz dwa granaty odłamkowe. Verdim uznał
jednak, że dwa mogą nie starczyć. – Podłóż swoje granaty w wyrwie obok
transportowca!
Złapawszy granat Septimus
przypiął go do uprzęży przy pasie i skinąwszy głową ruszył osłaniany przez
braci, jacy postąpili zaraz za nim.
-Ogień zaporowy! – Ultramarine
ryknął gdy dopadli do zniszczonego murku okalającego dziedziniec świątynny.
Trójka braci wychynęła zza
osłony prując ogniem bolterów po oknach wieży zmuszając strzelców do schowania
się i zaprzestania ognia, gdy kilku z ich towarzyszy wypadło z budynku jak
zatłuczone owady. Brat Reinhold przywitał kolejny motłoch szykujący się do
szturmu taką dawką płomiennej śmierci, że nawet w ich szaleństwo wkradł się
strach zmuszając ich do tymczasowego odwrotu i szukania lepszej alternatywy do
natarcia.
Każdy z członków Straży Śmierci
należał do innego zakonu. Zakony ze Strażą łączy specjalna więź i poczucie
obowiązku. Każdy zakon zobowiązany był oddelegować kilku swoich braci na
określony czas wspólnej służby, po której wracali w rodzime szeregi bogaci w
doświadczenie i zasłużony szacunek. Każdy inicjowany musiał się jednak wykazać
czymś, co wyróżniałoby go od reszty Adeptus Astartes. Przekonać braci ze
Straży, że godzien jest walczyć z najgorszymi przeciwnikami ludzkości. Brat
Septimus był zdecydowanie jednym z najmłodszych członków Straży, zaledwie
dwadzieścia lat w służbie, jako pełnoprawny Astartes, a już dostąpił zaszczytu
noszenia czarnej zbroi. Był niecierpliwy i wiecznie chętny do rzucenia się w
bój bez pytania… na szczęście między jego chęciami a rzeczywistością stała
żelazna samodyscyplina i poczucie lojalności wobec towarzyszy broni. Septimus
biegł jak błyskawica, nie zwalniając nawet na sekundę. Czasami bracia myśleli,
że pomylił się z powołaniem i winien przywdziać plecak skokowy Szturmowca, lecz
jak młody Marine stwierdził: „To zbędne obciążenie tylko krępowałby jego
ruchy.”
Nim skończyli ostrzał zaporowy,
brat Septimus klęczał przy wyrwie w ścianie budowli. Zawiesił bolter przy pasie
samemu ujmując pistolet boltowy, miotający równie dewastujące pociski.
Rozglądając się co jakiś czas na boki upychał pojedynczo granaty. Jeden wcisnął
w szczelinę między kawałkiem muru, a widocznym lekko obruszonym fundamentem,
drugi ułożył zaraz obok, żeby spotęgować siłę eksplozji, trzeci ułożył między
murem a blokiem metalowej sztaby, jaka mogła stanowić część konstrukcji nośnej
jakiegoś okolicznego zawalonego już budynku.
-Ładunki na miejscu!
-Odbezpieczaj! – Sierżant
rozkazał przez vox w hełmie i od razu dodał do swych braci – ogień zaporowy!
Ponownie wyskoczyli zza osłony
anihilując kilku następnych rebeliantów, gdy Septimus odbiegał od zaminowanej
pozycji. Po sześciu sekundach zaimprowizowany ładunek eksplodował wyrzucając w
powietrze odłamki i przewracając na bok ogromny sześciokołowy wrak wybity z
oków wieży, jaka w mgnieniu oka padła płazem wzdłuż ulicy wzbijając tumany
kurzu oraz tworząc kolejną zaimprowizowaną barykadę.
Septimus skulił się na skraju
jednego budynku, na wszelki wypadek unikając odłamków. Gdy odwrócił się jego
uwagę przykuła kolejna ludzka masa szykująca się do szturmu po przeciwnej
stronie starego magazynu, do którego miał wzgląd przez starą wyrwę w ścianie.
Sensory w jego hełmie amplifikowały wszystkie odgłosy. Uniósł dłoń do swych
braci, którzy widzieli go przez długość ulicy, potem wskazał na bok swego
hełmu.
Bracia przełączyli się na
odbieranie bezpośredniego przekazu. Septimus zaczął nadawać to, co jego sensory
odbierały. W trzaskach wystrzałów i odległych huków usłyszeli ciężki głos
pewnego mężczyzny grożącego zmieszanym mieszczanom pod swą komendą.
-Ależ oni mają ze sobą Astartes!
Nie mamy szans! Poproś Ojca żeby nam pomógł! Nie damy rady!
-Milczcie! Nasze cele nie uległy
zmianie! Astartes czy nie, Ojciec chce byście wyparli stąd przeciwników
wielkiej zmiany. Wiecie, co się stanie, gdy go zawiedziecie? Wasza śmierć nie
będzie mieć znaczenia, ale jeśli podołacie, wielka zmiana nadejdzie… A wtedy? A
wtedy już nigdy nie będziecie musieli bać się śmierci, ani głodu, ani
samotności. Przygotujcie się zatem, ruszę razem z wami. Pierwsza grupa runie na
kaplicę, wy będziecie biec jak najdalej Astartes możliwe na samej krawędzi.
Ubierzcie te plecaki. Rzucicie się w ich umocnienia i mocno szarpniecie za te
linki. To wystarczy, żeby Ojciec był z was zadowolony, to wystarczy, żebyście
zasłużyli na miejsce między jego dziećmi.
-Dobre ucho, Septimusie – zaznaczył
Verdim zastanawiając się nad planem działań.
Wiedzieli, że Astartes
umiejscowili się po lewej stronie dziedzińca, będą zatem szarżować prawą,
używając swej masy jako żywej tarczy przeciwko Boltom.
-Bracie Reinholdzie, otworzycie ostrzał,
gdy tylko wybiegną, ale gdy dojdą do połowy placu, cofamy się do tamtego
zawaliska – wskazał na obalony pomnik za ich plecami. – Wy odbijecie
najbardziej w prawo i pokrzyżujecie im szyki.
Mroczny Anioł nie lubił pomysłu
poddawania już zajmowanych pozycji, ale zrozumiawszy strategiczną przewagę
planu skinął głową, na wszelki wypadek sprawdzając ile pocisków zostało w
plecaku.
-Bracie sierżancie –
podekscytowany Septimus odezwał się na vox-kanale – proszę o pozwolenie na
przechwycenie ich przywódcy.
-Nie, bracie Septimusie – Verdim
kategorycznie się sprzeciwił. – Macie zajść ich od tyłu i korzystając z luki w
defensywie spróbować zabić kilku z ładunkami wybuchowymi. Jesteście jedynym,
który będzie dobrze widzieć, kto ma plecak
a kto nie. Celny strzał powinien wysadzić zamachowca oraz kilku najbliższych
zdrajców. Brat Durion zajmie się przechwyceniem ich lidera.
Na te słowa Czarny Templariusz
skinął z uznaniem głową, a Novamarine musiał obejść się smakiem. Wedle
specjalności i preferencji swego zakonu, Templariusze lubowali się w potykaniu
z przeciwnikiem wręcz. Móc zatopić w kimś ostrze było znacznie bardziej
satysfakcjonującymi rozwiązaniem, a fakt faktem, z rozmowy przechwyconej przez
Septimusa wynikało, jakoby morale ofensywy było w strzępach, zaś tajemniczy
lider stanowił jedyną siłę, jaka jeszcze trzymała szalonych cywili w ryzach.
Durion zawiesił swój bolter i
podjął pistolet. Lewą dłoń zacisnął na rękojeści łańcuchowego miecza, gotów by
rzucić się na swego przeciwnika niczym wściekła bestia. Verdim zwrócił się do konsyliarza
odpinając od pasa granat odłamkowy, uzbrojenie Astartes było większe i
potężniejsze niż cokolwiek w arsenale zwykłych śmiertelników, nawet granaty
odłamkowe wyglądały jak bomby służące do wyburzeń.
-Mam nadzieję, że twe ramię nie
zardzewiało, bracie Masambe – sierżant pozwolił sobie na szczyptę rywalizacji w
tonie, na co konsyliarz zakonu Salamander parsknął.
-Nadzieja jest opaską na oczach
zasłaniającą obraz rzeczywistości. Niechaj ci nie przesłoni prawdziwego celu,
bracie Verdimie.
Obaj skwitowali swe uwagi niskim
gorzkim i cichym śmiechem.
Rebelianci ruszyli wybiegając z
trzech alej na raz, zlewając się w potężny gęsty tłum mniej więcej w połowie
ulicy. W szale i z obietnicą wielkiej nagrody w pamięci biegli przed siebie
strzelając do sto siedemnastego regimentu Sił Obrony Planetarnej, oraz do ich
tymczasowych sojuszników w czarnych zbrojach. Choć jeden z kolosów gromił
dziesiątki salwa po salwie, spojrzał w końcu na metalowy pas prowadzący
amunicję do broni i począł się wycofywać! Wreszcie otwarła się dla nich szansa,
czterech wojowników Straży wycofywało się przed nimi na inne pozycje. Dodało to
otuchy wszystkim atakującym. Ich lider dotknięty błogosławieństwem Ojca napawał
ich wiarą, że kolejny szturm wreszcie się uda. Rosły mężczyzna, równie wielki
jak Astartes w swych zbrojach, ledwo mieścił się w ubraniu. To de facto
rozrywało się na nienaturalnie rozrośniętej muskulaturze. Blada ciągliwa skóra
mieniła się jakby powleczona osobną szklistą warstwą. Wystawał zdecydowanie ze
swej trzody, prowadząc ją naprzód. Coś nienaturalnego było w jego czaszce,
nadal przypominała ludzką, ale, jakby lepiej zarysowaną. Roześmiał się widząc
Adeptus Astartes, o których słyszał legendy. Dzielni wojownicy Imperatora,
czempioni ludzkości uciekają przed nim i jego hołotą? Żałosne.
Wtedy za jego plecami, z końca
formacji dopadł go ogłuszający wybuch przeplatany z krzyki, a skórę zrosiła
krwista rosa osiadająca na zamachowcach. Lider jak i większość podopiecznych
obróciła głowy by zobaczyć jednego z Astartes zaczajonego w ciemnym zaułku,
szyjącego do co lepiej uzbrojonych i groźniejszych indywiduów. Zamieszanie
rozkojarzyło członków natarcia na tyle, że nieco zwolnili i rozciągnęli swe
szeregi. Wtedy piekielny ciężki bolter zaczął swą symfonię od początku. Wcale
nie był opróżniony, marines celowo wprowadził ich w błąd. Trzech uzbrojonych w
ładunki wybuchowe wyleciało w powietrze, ponieważ Dewastator z zakonu Mrocznych
Aniołów znalazł się po przeciwnej stronie dziedzińca, na który wbiegli,
korzystając oczywiście z chwili nieuwagi. Każda eksplozja była na tyle silna by
zabrać ze sobą blisko dwudziestu rebeliantów, otwierając ogromną wyrwę w ich
szeregach. Nim przywódca grupy zdążył się zorientować co się stało, przywitały
go pytające spojrzenia swych przerażonych podopiecznych. W całej kanonadzie
usłyszał dwa metalowe, ciężkie obiekty brzęczące po kamiennej posadzce
dziedzińca. Granaty eksplodując zniszczyły cały front jego formacji. Teraz
przerośnięty mężczyzna był na czele, już nieosłonięty przez swych ludzi.
Ci marines, którzy cisnęli
granatami zza osłony, teraz wyjrzeli zza niej szyjąc z bolterów po otaczających
go powstańcach, sprawiając, że lider był coraz dalej od swych umierających
falami sojuszników.
Jeden z braci szarżował na niego
niczym wściekły byk. Masa stali i wrodzonej siły, we wtór z gniewnym rykiem
zarówno jego płuc jak i miecza łańcuchowego, starła się z kultystą, który mógł
jedynie przekląć swą lekkomyślność i pychę, nim na krótką chwilę ocknął się,
uniósł swój stalowy miecz by sparować cios.
Miecz łańcuchowy Astartes był
jednak czymś, z czym zwykła stal nie mogła się równać. Ostre zęby sunące wzdłuż
broni brata Duriona zeskrobywały w potoku iskier warstwę za warstwą, aż wydarły
tyle materiału, by miecz pękł niczym zrobiony ze szkła. Impet szarży Duriona zagłębił
zęby oręża w piersi mocarnego człeka. Gdy uaktywnił łańcuch, ten wyszarpał z
wroga wszystko co stało na drodze: skórę, mięso, kawałki rozłupanych żeber,
płuco. Im bardziej napierał tym głębiej miecz postępował ze swą pracą,
rozcinając i patrosząc ofiarę żywcem, rozrzucając jego wnętrzności w krwistej
bryzie.
W końcu, widząc jak ich lider
pada przecięty w pół przez Kosmicznego Marine, rozbici rebelianci rzucili się
do odwrotu, krzycząc: „Ojciec nas opuścił! Oszukał nas!”.
-Astartes! Konsolidacja! –
Verdim rzucił przez vox do wszystkich braci, a ci zebrali się z powrotem w
jedną spójną formację, gdy pył już osiadł, a po powstańcach nie było śladu w
najbliższym rejonie. Septimus dołączył do drużyny, gdy Durion właśnie wycierał
miecz o jednego z tysięcy trupów rozwleczonych na ulicach, dziedzińcu i
cmentarzu.
-Dobra robota, bracie – Durion
spojrzał na przechodzącego obok Novamarine. – Zaoszczędziłeś nam mnóstwa
chaosu.
Septimus rozejrzał się po polu
bitwy i skoncentrował się w końcu na czarnym zębatym mieczu w dłoni
Templariusza.
-Wolałbym stać wraz z wami w
obliczu wroga, tutaj. A przynajmniej spojrzeć mu w oczy by zobaczyć co też
skłoniło tego czerwia do odrzucenia nauk Imperatora – dodał zawiedziony, lecz
bez wyrzutu, rozumiejąc, że rozsądek i dobry plan to lepszy sojusznik
Kosmicznego Marine, niż jakikolwiek inny oręż.
-Będzie jeszcze po temu okazja.
Brat Verdim zebrał w końcu
oddział i ruszył w stronę wycieńczonych obrońców. Na ich twarzach malowały się
podziw i ulga. Kilku usnęło na stanowiskach z wycieńczenia – nie słysząc
ciągłych wystrzałów mogli wreszcie odpocząć, nawet zasypiając z twarzami
opartymi o gruz i worki z piaskiem.
Przed bratem Verdimem stanął
młody kapitan i zasalutował. Mężczyzna o krótkich czarnych włosach zdawał się
nie truchleć na widok Astartes jak reszta jego ludzi, lecz pewnego rodzaju
determinacja malowała się na jego twarzy.
-Kapitan Ascote, sto siedemnasty
regiment z Lordsholm, Siły Obrony Planetarnej.
-Kapitanie – sierżant Straży
zaczął spokojnym acz groźnym tonem spoglądając nań z góry. – Czy możecie mi wytłumaczyć,
dlaczego transponder naprowadził naszą kapsułę zrzutową właśnie tutaj?
Oczekiwaliśmy lądowania w porcie.
-Panie – mężczyzna skłonił się z
szacunkiem, i gdyby nie gest brata Verdima, pewnie padłby na jedno kolano. –
Proszę wybaczyć, po prostu wykonywałem instrukcje Inkwizytor Kalistradi. Jak
widzicie sytuacja na Avalosie diametralnie się zmieniła od naszych ostatnich
raportów. To co z początku uchodziło za mały kult religijnych ekstremistów,
obnażyło prawdziwy zasięg swych macek. Miasto jest na skraju upadku. Kiedy
zaczęły się pierwsze zamieszki, powstańcy za cel obrali kadrę oficerską i
administracyjną. Poza mną i garstką ludzi ze sztabu, w pobliżu nie było nikogo
kto by mógł ogarnąć cały chaos. Resztki administratur, to co zostało ze
szlachty i odrobina wojska umocniła się w posesji Lorda Gubernatora.
-Co z Inkwizytor? – Spytał
sierżant przerywając oficerowi.
Na to kapitan Ascote opuścił
głowę i poprosił braci, by ci udali się wraz z nim do wnętrza kaplicy. Gdy
znaleźli się w jej bezpiecznych okowach, kapitan zamknął za sobą wrota.
Upewniając się, że żaden z jego żołnierzy nie przeszkodzi w rozmowie, kapitan
odwrócił się w stronę wojowników imperatora. Na ich oczach kapitana poczęły
skręcać liczne drgawki i spazmy. Słysząc gruchot kości ze zdeformowanego ciała
brat Durion ułożył dłoń na rękojeści miecza powodowany obrzydzeniem do
nienaturalnych i nieludzkich plugastw.
Fluktuacjie geometryczne poczęły
jednak ustępować, a istota przed nimi przybrała, zdawałoby się, swą prawdziwą
formę. Przed obliczem braci stała szczupła, niska i zdawać by się mogło
niepozorna kobieta, gdyby nie odzienie, ze ściśle przylegającego ciasnego
materiału, wskazujące na jej przynależność do Świątyni Zabójców Callidusa –
morderców potrafiących zmieniać kształt, ulubione narzędzia Inkwizycji.
Skinąwszy z szacunkiem głową,
kobieta przemówiła zupełnie innym głosem, niż ten przyjęty na potrzeby imitacji
kapitana:
-Panowie, dzięki niech będą
Imperatorowi, że przybywacie w czas. Wiara mej pani pokładana w Straży Śmierci
jest jak najbardziej uzasadniona. Jestem pewna, że sama powitałaby was z wielką
chęcią, gdyby nie fakt, że przeklęci obcy przetrzymują ją od kilku dni gdzieś w
mieście… przynajmniej mam taką nadzieję. Od tych kilku dni noszę przebranie
jednego z poległych dowódców Sił Obrony Planetarnej, żeby utrzymać ludzi w
ryzach i zapewnić wam jakiekolwiek miejsce lądowania, stąd też kaplica. Na imię
mi Syndalla, a przynajmniej tak wołała mnie moja pani – kobieta wydawała się
być pełną respektu dla majestatycznych Astartes, lecz z tonu wypowiedzi dość
łatwo mogli się domyślić, że jest to respekt wyuczony, a raczej wymuszony przez
kogoś, komu Syndalla ufała znacznie bardziej i darzyła o wiele większym
szacunkiem.
-Mam nadzieję – kontynuowała –
że docenicie oszczędność w formalizmach
i grzecznościach, ale naprawdę nie mamy wiele czasu. To miasto jest na skraju
upadku. Przypuszczenia z wysłanego raportu okazały się być prawdziwe. Genokrady
zainfekowały większość lokalnej ludności, a ci, którzy się im nie poddali, są
zdemoralizowani i u kresu swych sił w odizolowanych punktach, jak ten
chociażby. Co gorsza, Inkwizytor przewidywała, że pierwsza fala Tyranidzkiej
floty ma dotrzeć tu lada dzień. Naszą jedyną nadzieją jest wysłać informację
przez jedynego astropatę na tej planecie, używając szyfrów waszej organizacji i
poprosić o wsparcie. Nie jestem niestety pewna czy to wystarczy, jeśli
Lordsholme padnie przed świtem. Jeśli nie przerwiemy więzi łączącej
zainfekowanych z Ojcem Lęgu, wymęczą i wybiją wszystkich do przybycia odsieczy.
Postaram się udzielić tyle wsparcia ile mogę, lecz muszę też zapobiec
kompletnemu upadkowi SOP. Przygotowałam kilka detalicznych informacji o
regionie, na wypadek, gdybyście, Panowie moi, potrzebowali jakiejkolwiek
pomocy.
Strażnicy otoczyli kobietę
przyglądając się jej uważnie, poza Reinholdem, który jeszcze uzupełniał
amunicję z magazynu w kapsule zrzutowej. Brat Verdim, sierżant oddziału uniósł
dłonie do swego hełmu ujmując delikatnie pancernymi pięściami rękawic masywną
czaszkowatą bryłę z dwoma czerwonymi wizjerami. Te przygasły gdy ciche
syknięcie zawtórowało ściągnięciu hełmu z głowy Astartes. Spoglądał na nią
mężczyzna o wydatnej, przeciętej blizną szczęce, pociągłych i twardych rysach,
niemal biało-szarych tęczówkach. Wwiercał się w nią lodowatym spojrzeniem
zdradzającym doświadczenie i determinację. Jasnobrązowe krótkie włosy, lekko
poskręcane układały się w typową formę stron z których pochodził, składając
niejako hołd pradawnym centuriom Macragge. Nad lewą brwią sierżanta znajdował
się samotny ćwiek wprawiony w czaszkę – symbol lat służby swemu zakonowi. Nos
brata widział niejeden cios, lecz wciąż był w miarę prosty, czego nie można
powiedzieć o jego prawej skroni wraz ze strzępem ucha, jak i szyi, pokrytych
głębokimi bliznami wskazującymi na oparzenia, lub kontakt z kwasem.
-Miasto nie jest małe, szukanie
Ojca Lęgu może potrwać zbyt długo. To czas, który my możemy stracić na
niepotrzebne podchody, a on zdaje sobie sprawę z powagi sytuacji i jak bardzo
daleko sięgnąć może astropata. Wysłanie wiadomości to nasz cel priorytetowy,
tym bardziej zważywszy na fakt, że bestia będzie się starała dotrzeć do psykera
przed nami. Gdzie mamy szukać astropaty?
Syndalla skinęła głową, po czym
uniosła dłoń każąc na siebie czekać. Skierowała się ku jednej ze starych ław,
spod której wydobyła skrzynię, jaką bezzwłocznie przyniosła przed obliczę
Astartes.
-Znajdujemy się w Dystrykcie
Portica, obecnie głównym ognisku oporu przeciw rebelii. Na północ od nas jest
Dystrykt Magistria, tam znajdziecie dwór Lorda Gubernatora. Trudno go
przeoczyć, przeobrazili go w istną fortecę obsadzoną resztkami trzysta piątego
planetarnego i prywatnymi armiami ewakuowanych tam kupców i szlachty… sama nie
wiem kto ma lepsze wyposażenie – parsknęła wydobywając wreszcie ze skrzyni
zwitek dość ogólnikowych map. Posesja Gubernatora znajduje się nieopodal Domu
Echa. To ogromna wieża, bardzo dobrze strzeżona przez „wyczyszczone” straże.
Trzymają tam jedyną ocalałą astropatkę. Wątpię jednak by bez pomocy gubernatora
Thorsholta udało wam się uzyskać do niej łatwy dostęp. Jest jedyną kartą
przetargową trzymającą prywatne armie kupców i szlachty na jego dworze. Z nią
pod kluczem ma jeszcze znajomości i kontakty, na które może się powołać poza
Avalosem. Bez niej jest bezużyteczny.
-W takim razie wiemy gdzie się
udać… - Westchnął dowódca zespołu na myśl o pertraktacjach z kapryśnymi
przedstawicielami Imperialnej administracji, po czym jego spojrzenie ponownie
spoczęło na zabójczyni. – Czy Inkwizytor Kalistradi zostawiła jakieś poszlaki,
notatki, wskazówki gdzie zacząć szukać Ojca Lęgu?
Na to pytanie Syndalla wzruszyła
ramionami i przecząco pokręciła głową majtając długim czarnym warkoczem.
- Niestety, żadnych konkretów,
lecz jeśli moje mniemania mogą się wam okazać pomocne, Panowie moi,
zdecydowanie wskazałabym Dystrykt Fabrica po przeciwnej stronie zatoki. Jest
cały niemal zdominowany przez siły nieprzyjaciela i to tam wyruszyła moja pani.
Wiem, że to bardzo ogólnikowe dane i chciałabym dodać coś więcej, niestety nie
mogę.
- Czy ktoś z tamtego dystryktu
przeżył? – Wtrącił się w końcu konsyliarz obserwujący Syndallę w ciszy
zdecydowanie zafascynowany możliwościami deformacji ciała zapewnianymi przez
chemikalia ze Świątyni Callidusa.
Na to pytanie, zupełnie zaskoczona,
poczęła szperać w pamięci. Znalezienie odpowiedniej odpowiedzi nie zajęło jej
dużo czasu.
-Cóż, wiem, że wielu magnatów
tamtejszego przedsiębiorstwa zdążyło ujść na tą stronę zatoki, porzucając swe
majątki.
-Mam nadzieję, że spotkamy ich
pod kuratelą gubernatora – dodał cicho Verdim.
-Pod jego kuratelą, lub pod jego
nożem – wtrącił posępnie brat Durion – przypomnijcie, jak o kompetencjach
gubernatora i jego ludzi wyrażała się Inkwizytor we wszystkich swoich
raportach.
Strażnicy zgodnie skinęli głowami.
-Nie powinniśmy zwlekać, bracia
– rzekł Septimus już niecierpliwie spoglądając w stronę drzwi – im szybciej
wyślemy informacje o flocie i infekcji Tyranidów, tym szybciej ruszy odsiecz.
Poza tym, powinni się dowiedzieć, co się stało na orbicie.
W związku z ostatnią sugestią,
Verdim spojrzał kobiecie jeszcze raz w oczy trzymając pod ręką hełm.
-Czy jak silnym augurycznym
skanerem dysponuje to miasto?
-Niestety, nie znam się, panie,
na wiekowych konstruktach. Duchy maszyn są mi obce. Wiem natomiast, że port
kosmiczny dysponuje wieżą z augurycznym skanerem. Jak dokładnym, nie mi
osądzać.
Po chwili Verdim skinął jej
głową jakby ważąc słowa i kalibrując je do planu zarysowanego w pamięci.
Mężczyzna nałożył hełm i uszczelnił zbroję, powrotem spoglądając na środowisko
przez parę czerwonych wizjerów. Gdy skierowali się do wyjścia, sierżant
zauważył jak Syndalla padła na jedno kolano i pochyla głowę w milczeniu.
-Słucham? – Ultramarine spytał
ponownie niskim i zabarwionym elektroniką głosem, powstrzymując oddział gestem
dłoni.
-Panie, nieopodal stąd jest
baza… To fort sił lojalistów, jest po drodze do Dystryktu Magistria. Znajdują
się chyba pod największą presją z nas wszystkich, w dodatku mają magazyny,
których zdobycie…
-Wystarczy. – Uciął jej zdanie i
obrócił się ku wyjściu podążając między swymi braćmi i pod ich ciężkim
spojrzeniem.
Syndalla nie uniosła głowy, nie
otwarła ust, nie ośmieliła się błagać i nadużywać cierpliwości Adeptus
Astartes. Jej wargi drżały w niepewności co zrobić. Jej pani na pewno udzieliłaby
ej porady, ale jej brak sprawił, że ponownie poczuła się zagubiona i
osamotniona, pośród zwykłych ludzi, jacy zaczęli jej ufać i na niej polegać,
nawet jeśli przybrała fasadę kogoś innego. Postanowiła poświęcić chwilę
modlitwie za jej towarzyszy z fortu. Zamknęła oczy.
-Imperator strzeże – dobiegł ją
ciężki głos wojownika otwierającego wrota do kaplicy.
-Imperator strzeże… - powtórzyła
w ciszy.
***
II
Lordsholme w płomieniach
Rozwrzeszczane miecze łańcuchowe
goniły uciekające przed nimi gromady. Bracia Verdim i Durion zamaszystymi
ciosami zrąbywali pokłosie rebelii, od czasu do czasu oddając strzał z
pistoletu, pozwalając by bolt dokończył sprawę z uciekającym powstańcem.
Septimus eskortował brata Reinholda przez opuszczony blok. W ciasnych korytarzach
trudno było się prześliznąć potężnym sylwetkom Marines, lecz na szczęście dawny
budynek mieszkalny był już opuszczony. Brat Masambe biegł wzdłuż parteru, od
osłony do osłony od czasu do czasu odpalając serię pocisków redukujących
kolejny tłum w krwistą papkę.
-Mieliśmy dotrzeć do astropatki,
Verdimie! – Durion, wyraźnie niezadowolony z decyzji brata postanowił mu to
delikatnie wytknąć, gdy wpadł do okopu stanowiska z ciężkim stubberem. Jego
obsada próbowała co szybciej obrócić broń przeciw nowemu, groźniejszemu wrogowi
niż stłamszone Imperialne fortyfikacje pełne zastraszonych i zmęczonych
gwardzistów, lecz Astartes był szybszy. Jeden cios zerwał cztery głowy i ściął ręce
piątego nieszczęśnika, który uniósł ramiona w geście poddania. Teraz rycząc z
bólu i krwawiąc obficie ostatni ze strzelców padł na ziemię kuląc się w kałuży
błota poszerzanej przez bezustanną ulewę oraz krew bryzgającą z nowych
otwieranych trupów.
-Myślałem, że nie wzgardzisz
okazją do unurzania ostrzy w krwi zdrajców. – Ultramarine odpowiedział z
nieukrywaną lekkością, jakby trywializując zarzut. Potężny umięśniony brutal,
na którym koszula już dawno zdążyła się rozerwać, zaszarżował nań z kilofem,
mając nadzieję że przebije się przez pancerz jakby używał nadziaka. Zauważając
go Verdim pożegnał się z powalonym rebeliantem rozgniatając jego głowę butem i
z razu przyjął inną postawę przenosząc ciężar ciała na przeciwną stronę. Gdy
oszalały brutal wykonał wściekły i błyskawiczny zamach, sierżant drużyny
odsunął jedną nogę w tył i wygiął tors do tyłu unikając ciosu. Muskularny
szaleniec wbił kilof głęboko w bruk placu targowego zakopując go w ziemi. Gdy
zaś próbował go wyrwać, brat Verdim wyprowadził szybki zamach wprost na kark
jego nachylonej sylwetki, pozbywając się przeciwnika równie szybko jak każdego
innego członka motłochu.
-Marnujemy tu czas!
-Chciałeś powiedzieć, marnujemy
tu czas pomagając gwardzistom? – Towarzysz ze spokojem ripostował ciekaw do
czego doprowadzi Duriona.
-Jeśli oczekujesz, że będę
znosił twe insynuacje, to czeka cię wielki zawód, bracie. Giń zdrajco! – Dodał
przez vox-kanał rozpłatawszy czterech kolejnych rebeliantów.
-Pierwszy raz słyszę, by
Czarnemu Templariuszowi było tak spieszno do spotkania z psykerem, że woli
pominąć działania o równie korzystnych efektach. Za każdym razem, gdy rzecz o
gwardzistach, nawet tych żołnierzach obrony planetarnej, wypowiadasz się o nich
ze wstrętem. Jeśli oczekujesz, że będziemy zbyt ślepi i głusi na twe słowa by
tego nie zauważyć, to czeka cię wielki zawód, bracie.
W tym momencie kolejne potężne
eksplozje runęły na mury fortu. Wrota szczelnie zamknięte trzymały się, lecz
jedna ze ścian poddana długiemu ostrzałowi dział i licznym samobójczym atakom,
drżała w posadach poznaczona przez liczne rysy i pęknięcia, dawno opuszczona
przez regiment broniący się w bazie. Zautomatyzowane systemy nadal gromiły tyle
ile się dało, lecz z rzadka, nękane przymusem oszczędzania amunicji na
najbardziej doraźne i gęste szturmy. Salwy czerwonych wiązek sypały się z blank
na zroszony krwią plac targowy gdy tylko jakiś powstaniec podbiegł za blisko.
-Septimusie! Co z tymi
bateriami?! – sierżant rzucił przez vox.
Młody Novamarine wyprowadził
swego brata na najwyższe piętro opuszczonego bloku mieszkalnego. Przeszli
daleko za linię, zza której powstańcy wysyłali kolejne fale szturmów. Teraz
skoncentrowani na trójce Astartes wyrzynających krwawy klin w ich szeregach,
próbowali ich powalić, zalać niczym żywa fala, lecz choć mieli przewagę
liczebną, nie była to przewaga aż tak znacząca, by łatwo pozbyć się takiego
wroga. Pociski z ich karabinów co najwyżej zdzierały farbę z pancerzy, nic
więcej.
Septimus wyjrzał przez okno na
szeroką ulicę kontrolowaną przez siły rebelii. Na skrzyżowaniu ustawili trzy
działa sprowadzone widocznie z innych złupionych posterunków. Prowadzili nieporadny
ogień męcząc się z załadowaniem pocisków. Nie byli świadomi, że z narożnika na
poły zawalonego blokowiska obserwuje ich dwóch Strażników.
-Świetnie… - Reinhold zaśmiał
się gorzko, dostrajając zbliżenie systemów optycznych. – Spójrz, bracie. Za każdym
razem gdy zabierają się za przeładowanie trzymają skrzynie z amunicją dość
długo otwartą. Ja zajmę się obsadą, ale czy masz na tyle dobre oko by posłać im
niemiły upominek w nieodpowiednie miejsce i w nieodpowiednim czasie?
Septimus przyklęknął przy oknie
skinąwszy głową. Mierząc dokładnie, w milczeniu obrał cel i czekał aż jeden z
ładowniczych uchyli wieka pancernej skrzyni. Jego brat skierował ciężki bolter
na grupę operującą działami.
Czekali w milczeniu i absolutnej
ciszy słysząc co jakiś czas przeklinającego Duriona jakiego głos grzmiał na
kanale voxa.
Septimus nagle powoli odwrócił
głowę, spoglądając przez ramię w odmęt mrocznego korytarza którym tu przybyli.
Jakby zimny powiew dotknął jego karku, co w uszczelnionej środowiskowo zbroi
było czymś niemożliwym. Oczyściwszy myśli skierował spojrzenie na rebeliantów,
gdy ci ponownie wystrzelili z dział. Lufy wsparte na potężnych wozach cofnęły
się miotając pociskami i wzbijając kominy dymu.
-Septimusie! Co z tymi
bateriami?! – sierżant rzucił przez vox.
Obsługa podbiegła do skrzyń by
wydobyć pociski i Novamarine znów to poczuł, wraz z wyraźnym sykiem.
-Septimusie! Teraz! – Reinhold
ryknął czekając na strzał, ale jego brat zerwał się na równe nogi i wymierzył w
korytarz.
-Septimusie?! – Chciał go zrugać,
lecz widząc, że szansa na załatwienie sprawy jednym strzałem się oddala, podjął
decyzję, że może ogień ciężkiego boltera będzie wystarczający by zdetonować
choć niesione pociski.
Reinhold pociągnął za spust
uwalniając gniewny oręż. W kanonadzie poszatkował obstawę dwóch dział,
doprowadzając do detonacji jednego pocisku. Eksplozja ładunku pędnego nie
starczyła by wysadzić skrzynie z amunicją, ale zrobiła czystki wokół pozycji
artylerii i zdecydowanie uszkodziła przynajmniej dwa działa. Obsługa trzeciego
zbierała zmysły po ogłuszającej detonacji. Zamiast jednak skakać z powrotem do
działa ukryli się w zagłębieniu, jakimś leju po zwrotnym ostrzale z bazy.
Reinhold był wściekły, że stracili taką okazję, lecz nie zdejmował palca ze
spustu masakrując dziesiątki wrogów. Tych co gotowali się do szturmu, niedobitki
formacji tych co uciekali spod fortu wystraszeni przez braci Verdima i Duriona,
oraz tych, którzy próbowali odciągnąć działa.
-Septimusie! – Reinhold nie
widział brata, który niczym łowca opuścił go wychodząc na korytarz bez
najmniejszej próby wytłumaczenia się.
Najmłodszy z oddziału chwycił
pistolet oraz miecz łańcuchowy przeciskając się mrocznymi korytarzami. Stąpał
delikatnie jak na molocha, który wraz z masywną zbroją ważył blisko pół tony.
Podszedł do opuszczonego korytarza, do którego zajrzał błyskawicznie celując
swym pistoletem. Hełm uaktywnił noktowizję
dostrajając poziom naświetlenia
do faktycznego zasięgu widzenia. Septimus spoglądał w pustkę kończącą
się zrujnowaną klatką schodową. Obrócił się na pięcie celując w jedno z małych
robotniczych pomieszczeń mieszkalnych. Samotna cela z dwiema podwieszonymi
pryczami, przewróconą i pordzewiałą szafką, pomieszczeniem sanitarnym wgłębi.
Pod sufitem namierzył źródło ni to cichego skrzypienia ni to syku. Mały
metalowy wgięty wiatrak ruszał się pod wpływem przeciągu w pustym gmachu
szurając o stal. Septimus odetchnął z ulgą, wtedy wróciło doń, że zostawił
Reinholda w narożniku, choć miał mu pomóc. Przeklął się w myślach kierując w
stronę wystrzałów.
Wtedy znów poczuł dziwnie zimny
powiew na karku. Byli we dwóch w jednym pokoju. Jedyny zdolny do podjęcia
równoległej walki wręcz, czyli on, oddalił się za byle błahymi dźwiękami,
szukać ducha. Uświadomiwszy to sobie, ruszył biegiem dysząc ciężko. Jeszcze
nigdy tak szybko nie biegł, nie ważne, że jego naramienniki od czasu do czasu
wybijały w ścianach głębokie żleby, musiał zdążyć.
Reinhold podjął decyzję, że
skoro jego kamrat nie potrafi załatwić sprawy, on to zrobi. Szkoda, że będzie
musiał zmarnować tyle amunicji, ale mus, to mus. Zaczął koncentrować ostrzał na
ostatnim dziale. Pociski mogły przebić zbroję, nawet dość grubą, ale uszkodzić
lufę, czy też jarzmo armaty, tak, by rebelianci, już nigdy nie mogli go użyć,
to wymagało długiego skoncentrowanego ognia.
Mroczny Anioł zauważył, że obok
niego pojawił się cień spokojnie przesuwający się ku krawędzi pokoju.
-Wreszcie jesteś! Myślałem, że
podołasz zadaniu! Co z tobą, Septimusie?!
-Padnij! – usłyszał w kanale
voxa ostrzeżenie, głos jego nieobecnego
kamrata i odruchowo, obracając się, sięgając do pasa po pistolet, rzucił się na
plecy. Z mroku dosięgły go trzy potężne szpony! Dwa ze świstem potężnej łapy
zarysowały ceramit okrywający jego pancerz, trzeci wbił się głęboko przez
segmenty adamantium i plastali godząc w udo padającego brata.
Reinhold spoglądał w paszczę
bestii okrytej chitynowym pancerzem, równie potężną co i on, z licznymi
ramionami najeżonymi ostrym zestawem błyszczących, twardych szponów. Dzięki
ostrzeżeniu trafił go dopiero trzeci zamach bestii. Jej inne ramiona trafiłyby
w bok hełmu oraz w przegub ramienia gdyby nie rzucił się na ziemię. Nim jednak
zdążył wziąć namiar zauważył jak Septimus wbiega w syczące monstrum, taranując
je i z impetem przygniatając naramiennikiem do ściany. Wyciągnął tym samym
pazur z rany Reinholda.
Nadszedł zmierzch, zaś deszczowe
chmury zasłaniające niebo i tak dawno skąpały krajobraz w półmroku, co kilka
chwil łaskawie rozświetlając je burzowym wyładowaniem. We wtór takiego błysku
Septimus ciął genokrada mieczem, lecz ten ślizgając się po płytach okrywających
plecy bestii zdążył wyrżnąć jedynie odrobinę cielska. Monstrum przystąpiło do
kontrataku. Septimus uchylił się przed jednym ciosem, drugi zamach śmiertelnie
uszponionej łapy zbił płazem miecza. Pozostałe dwie łapy wystrzelił przed
siebie chcąc pochwycić bardziej giętki pancerz okrywający dolną część torsu,
ale Septimus uniósł but i kopnął monstrum z całej siły odrzucając je w tył.
Masywne łapy zakleszczyły się na ceramicznej obudowie buta zdzierając w potoku
iskier część ablacyjnej powłoki. Powstała przerwa między Marines a genokradem.
Zarówno Septimus jak i Reinhold wystrzelili ze swych pistoletów niemalże z
przyłożenia, tak bliski był dzielący ich dystans.
Pociski trafiły w gorzej
opancerzony brzuch wiecznie pochylonego monstrum – pochylonego i zgarbionego
właśnie z tego powodu. Kopniak Novamarina odsłonił jego trzewia na potencjalny
ostrzał, który urzeczywistnił się bardzo szybko. Cztery bolty otwarły w
potworze na tyle ogromną wyrwę, by jego wnętrzności wpierw runęły na ziemię, a
następnie ściągnęły za sobą resztę truchła opadającego z sił truchła
Pysk Genokrada przypominał
karykaturę ludzkiej czaszki, wynaturzonej przez tysiące permutacji zachodzących
z prędkością przy których konwencjonalna ewolucja wyglądała śmiesznie. Długa
lśniąca czerwienią czaszka wieńczyła się maleńkimi ślepiami osadzonymi tuż nad
potężną, najeżoną ostrymi zębami paszczy, z której wywlekł się długi jęzor
bestii. Uosobienie zgrozy dla tylu niewinnych – jęzor stanowił de facto potężną
igłę zaszczepiającą skażenie w każdym napotkanym gatunku, jeśli tylko Genokrad sobie
tego zażyczył. Ofiara stawała się z czasem uległa woli „ula” i przeobrażała,
coraz bardziej przypominając oryginał,
coraz bardziej przedkładając dobro Lęgu nad dobro własne.
Dla braci nie ulegało
wątpliwości, że skoro tylu powstańców bez namysłu idzie na rzeź, wkrótce
spotkają między nimi, lub gdzieś w ich pobliżu, sprawującego dozór Genokrada.
Bestia tworzyła hybrydy swego i obcego gatunku dodając do wspólnej puli
genetycznej kolejne jednostki, ciągle adaptując i poznając zwyczaje oraz sposób
myślenia opozycji.
Septimus podszedł do brata
pomagając mu wstać. Reinhold złapał jego rękawicę i pozwolił się podnieść. Jego
silna wola tłumiła ból, lecz rana nie pozwalała stać prosto. Mało brakowało
zahaczyłby kość. W ciszy dewastator skinął głową podnosząc swą potężną broń z
ziemi.
-Możesz iść?
Reinhold rozruszał nieco nogę i
stanął na niej pewnie. Choć utykał przez kilka pierwszych kroków, ruszył w
końcu pewnie, gdy Septimus urżnął łeb Genokrada i poszedł wraz z nim drogą
powrotną. Pancerz odnotowawszy uszkodzenie ciała zaszczepił bratu mieszankę
narkotyków bojowych. Krwawienie ustało dość szybko, a ból został punktowo
zneutralizowany.
-Mogłeś mnie uprzedzić,
Septimusie. Następnym razem zamelduj.
Novamarine z mieczem w jednej
dłoni i z trofeum w drugiej ubezpieczał plecy brata w ciszy.
-Wybacz… miałem przeczucie.
-Tym razem, było dobre, ale
wolałbym wiedzieć, gdy odchodzisz zapolować na jakąś bestię.
-Postaram się zapamiętać,
bracie.
Kiedy Marines zebrali się na
opuszczonym placu targowym zaściełanym trupami setek zabitych tego dnia, deszcz
siąpił na tyle mocno, że zmywał krew z czarnych pancerzy równie szybko co gasił
wszelkie pożary powstałe podczas ostrzału. Trójka wojowników spoglądała na
głowę potwora.
-Jesteście weteranem wielu bitw
z tyranidami, bracie Verdimie – stwierdził najmłodszy w zespole okazując
zakrwawiony ochłap. – Czego możemy się spodziewać?
Sierżant uniósł trofeum i począł
badać je w ciszy. Masywne palce zbroi uniosły wargi paszczy odsłaniając wciąż
różowe dziąsła lecz poznaczone ciemno-granatowymi żyłkami.
-Tak zaawansowane stadium
mutacji, a mimo wszystko odrzuty tkanki wokół zębów – stwierdził ze spokojem. –
Rozwój tego Genokrada sztucznie przyspieszono.
-Jest to w ogóle możliwe? –
Durion z obrzydzeniem spoglądał na łeb przeklinając w myślach wroga, z którym
musi się zmierzyć.
Brat konsyliarz skończył łatać
towarzysza. Przekręcił jeden pierścień na długim stalowym cylindrze
przykładając go do dziury w pancerzu, a z urządzenia wystrzeliła szara pieniąca
się maź jaka szybko wypełniła ubytek i zaschła, twarda jak kamień.
-Kto wie do jakich mutacji
doszedł ten Lęg – Masambe wtrącił wstając od siedzącego Reinholda. – Pierwsze
spotkania z tymi przeklętymi menos, miały charakter walki z bezmyślnymi
bestiami. Na przestrzeni kilku stuleci ewoluowali w tyle eksperymentalnych
form, że i to możliwe.
-Niektórzy Ojcowie Lęgu potrafią
akcelerować rozwój swych podopiecznych, gdy uznają, że to konieczne. Dzieje się
tak, gdy czują się zagrożeni i potrzebują silnych żołnierzy, lub gdy dostają
rozkaz do wzmożonego działania…
Na te słowa wszyscy zamilkli.
Nawet Durion stroniący od parszywych obcych podczas swej służby zetknął się z
różnymi pogłoskami, to tu, to tam zasięgając języka. Wiedział, że wszystkie
organizmy ula tyranidzkiego łączy silna, telepatyczna więź. W ten sposób
kontrolują swe Lęgi, oraz całe chmary, zdawałoby się, bezmózgich stworów.
-Genokrady zmiękczają obronę
świata przed przybyciem inwazji. Robią to świetnie, jak widać. Miejmy nadzieję,
że Lęg przyspieszył rozwój tej hybrydy w odpowiedzi na naszą obecność, lub
działania Inkwizytor, bo jeśli flota ul jest w zasięgu projekcji jaźni, to
żadne posiłki nie dotrą w czas.
W tym momencie do Marines
podeszło kilku żołnierzy broniącego się regimentu, salutując i czekając aż
Strażnicy zwrócą na nich uwagę.
-Poruczniku? Czy mury
wytrzymają? – Jeden z braci skierował ku nim spojrzenie, a żołnierze
natychmiast skłonili się nisko oddając szacunek.
-Mury nie wytrzymałyby długo
więcej, mój panie, ale już ślę ludzi by zaczęli łatać uszczerbki… Dziękujemy,
że przybyliście, nie wiemy jak długo starczyłoby nam sił odpierać te szturmy.
Dowódca straży podszedł bliżej
rzucając czaszkę Genokrada na ziemię i rozdeptując ją masywnym butem.
-Jak wygląda sytuacja?
-Siły rebeliantów są w pełnym
odwrocie, panie – młody porucznik odetchnął z ulgą widocznie zadowolony z
widoku Straży. – Zabrali swe oddziały także z portu oraz spod murów Dystryktu
Magistria.
-Zupełnie jakby się nas
przestraszyli – rzekł Templariusz stając obok sierżanta. – Port jest nieopodal,
po drodze. A poznawszy twą… chęć pomocy wszystkim obrońcom tej skały, pewnie
doszli do wniosku, że i tam ruszymy.
Porucznik SOP przysłuchiwał się
pancernym tytanom, nie chcąc wikłać w żadne z ich waśni, lecz czekał aż
oficjalnie pozwolą mu odejść.
Brat Reinhold podszedł lekko
utykając. Ciężki bolter w jego dłoniach przeraził dwójkę oficerów bardziej niż
jakikolwiek szturm rebelii.
-Tak czy inaczej, osiągnęliśmy
ciekawe zwycięstwo, bracie Durionie. Wróg w odwrocie, przestraszony, musi się
przegrupować i przemyśleć kolejne opcje, dając zarówno nam jak i obrońcom wolne
przejście. Stracili dziś tyle ludzi ile straciliby w tydzień wyrządzając
ogromne straty. Ich plany się sypią, a my możemy wykorzystać każdą lukę.
-Panie… - wtrącił porucznik. –
Uratowaliście nam życie, ocaliliście sto siedemnasty spod kaplicy, a swymi
czynami też i innych obrońców w tym dystrykcie. Jeśli jest coś co możemy dla
was zrobić, proszę, to będzie dla nas wielki zaszczyt wspomóc wybranych
Imperatora.
-Poruczniku, dobrze się
spisujecie – pochwalił go Ultramarine. – Będę jednak wkrótce potrzebował waszej
asysty. Jakim transportem dysponujecie?
-Sześć Chimer, ale… - porucznik
odpowiedział będąc odrobinę zmieszanym. Przecież chimery dobre były dla
gwardzistów, którzy bez problemu mogliby się doń załadować. Astartes nie
przeszedłby nawet przez właz.
-Mam na myśli transport
powietrzny.
-Cóż… Jest jedna Walkiria, ale
pułkownik rozkazał nam trzymać ją na wypadek potrzeby ewakuacji gubernatora.
-Rozumiem, że pułkownika tu nie
ma, inaczej by się z nami osobiście zobaczył.
-Dowodzi z dworu Lorda
Gubernatora…
-Chowa się przy namiestniku
zamiast być ze swymi ludźmi… - wtrącił Durion. – Typowe.
Verdim uniósł hełm spoglądając
na ogromny fort ze szkieletową obstawą rozciągniętą na murach. Z tych blank
powinien spoglądać przynajmniej tysiąc karabinów laserowych i innego ciężkiego
sprzętu, a zamiast tego fort zamieniono w wielki magazyn z garstką w postaci
dwóch plutonów zmęczonych żołnierzy.
-Zamiast ofiarować usługi swych
ludzi, pozwólcie im wypocząć i nakarmcie ich solidnie. Zasłużyli sobie. Jeśli
zaś chcecie pomóc to będę potrzebował waszej Walkirii na podróż poza miasto.
-Poza miasto, panie?
-Macie na Avalosie świeży wrak
Imperialnego okrętu. Mam nadzieję się po nim rozejrzeć tak szybko, jak go
namierzę.
Port odbiegał daleko od
standardów widzianych na innych Imperialnych światach. Był jednak jedynym oknem
na zewnątrz Avalosu i jedynym miejscem skąd zbierano dobra, w tym żywność
zasilającą Krucjatę Achilusa, oraz zwożono dobra pozaświatowe. Ogromne cysterny
z promethium za potężnym murem miały na sobie ślady przebić i ostrzału,
wieszcząc, że pewnie są już puste, skoro port jeszcze stoi a nie eksplodował.
Kilka platform lądowniczych, składnych pomieścić masywne transportowce
orbitalne, zostało zawalone w pierwszych dniach walk. Poskręcane szkielety
wsporników zawaliły się na część magazynów żywności i potężnych przemysłowych
chłodni miażdżąc je przy okazji. Kilka platform wciąż operacyjnych zdatnych
było pobierać zasoby z orbity, a przede wszystkim wspomóc przy wyładowywaniu
mas dostaw. Gdyby posiłki miały dotrzeć, obecność portu zdecydowanie pomogłaby
w zasileniu, odbudowie i ufortyfikowaniu Lordsholmu. Olbrzymie mury otaczające
port także nosiły na sobie ślady ostrzału i walk. Teraz, gdy nastąpiła noc,
obrońcy wreszcie mogli się porządnie wyspać wolni od ciągłych szturmów jakie
dawno temu ustały na wieść o nadciągającej Straży Śmierci. Astartes właśnie
opuścili wysoką wieżę kontroli lotów obserwowani z podziwem przez kryjących się
pod dachami żołdaków.
Bogaci w nowe informacje bracia
zastanawiali się nad rozkazami lidera zespołu wychodząc poza mury i kierując
się na dwór gubernatora. Zawarto za nimi pancerne wrota. Jeszcze przez
najbliższe kilka metrów towarzyszyły im promienie szperaczy bijące po
opuszczonych okolicznych budynkach, jakby szukając śladów zasadzek i kryjących
się w nich obserwatorów.
Dzielny dotarł do powierzchni w dwóch raczej równych kawałkach.
Albo reaktor nie wybuchł, albo kapitan rozkazał wystrzelić rdzeń przewidując
katastrofę okrętu, gdy na kadłubie zakleszczyły się masywne szczęki
tyranidzkiego krakena. Problem polegał na tym, że wrak spadł dość daleko, ponad
tysiąc kilometrów na wschód, uderzając w nieprzystępny spowity lodem górski
masyw.
-Zamierzamy i tam ruszyć z misją
ratunkową, bracie Verdimie?
-Jeśli będzie to konieczne… -
sierżant odpowiedział Templariuszowi ze spokojem.
-Po powrocie napomnę Wielkiego
Mistrza by podczas odpraw zrobił miejsce na wolne wnioski i pomoc biednym i
pokrzywdzonym – dodał Durion kpiącym tonem.
-Odnoszę wrażenie, że brat
Durion dokładnie wie jak rozprawić się z naszym problemem. – Verdim rzucił
luźną myśl do całej drużyny. – Może powinniśmy go wysłuchać?
Bracia nie zajmowali miejsca w
konflikcie, lecz cicho obserwowali, poniekąd dzieląc obawy Czarnego
Templariusza. Wykazywali po prostu o drobinę więcej taktu.
-Muszę przyznać, bracie
sierżancie – podjął w końcu Septimus – prawdopodobieństwo przetrwania
kogokolwiek na pokładzie Dzielnego
jest znikoma… Mamy o wiele ważniejsze zadania, a samą akcją ratunkową mogą się
przecież zająć gwardziści i ich drużyny techniczne.
-Mam proste wytłumaczenie –
Templariusz zaczął żywiej jakby doszedł wreszcie do skrywanej w głębi prawdy. –
Nasz brat chce zaprezentować się jak najlepiej po powrocie, pokazać ile
osiągnął. Ultramarine, który nie tylko wykona zadanie, ale i ocali pół planety
przed samą sobą. Czyż nie?
Na te słowa jednak brat Verdim
nie odpowiedział. W ciszy maszerował przed siebie pod ciężkimi spojrzeniami
członków drużyny.
Przejście do dworu
gubernatorskiego było niemiłym obowiązkiem bogatym w formalizmy, jakie w
obecnej sytuacji graniczyły z paranoją. Szlachta starała się zachować wszelkie
pozory posiadania władzy. Kontrole, potwierdzenia, sypanie kodami przez stacje
voxowe, oficjalne powitania pospiesznie spędzonych żołnierzy ustawionych w dwa
szeregi z bronią na ramieniu, odprawiających musztrowe triki jakby to miało
wywrzeć wrażenie na Astartes. W rzeczywistości jedynie bardziej ich to
drażniło. Trzeba było jednak przyznać, że szlachta coś sygnalizowała swym
zachowaniem i wydawanymi rozkazami – desperację w obliczu agentów Imperium. Tak
bardzo bali się, że nic nie znaczą i że Straż Śmierci może napomknąć o ich
bezużyteczności w raportach, że byli skłonni zrobić wszystko, byle odsunąć od
siebie podobne podejrzenia.
Cały dystrykt był dobrze
chroniony. Usadowiony nad wysokimi klifami zatoki, oddzielał się od reszty
miasta szerokimi kanałami i potężnymi murami. Szturmowanie tych umocnień było o
wiele łatwiejsze i nie wymagało aż takiej obsady jaką widzieli na murach. Tutaj
żołnierze aż tłoczyli się przeszkadzając sobie w strzelaniu, lub gnuśniejąc w
barakach bez szansy na otwarcie ognia do nikogo.
Piętno powstania odcisnęło się
nawet na wielkich ogrodach, teraz rozjechanych przez transportowce i
zadeptanych przez koczujących piechurów, choć tam, gdzie nie zostały naruszone,
wciąż widać było ładne altany, kolumnady oraz rzeźby.
Bracia skierowali się do
największego gmachu, ufortyfikowanego dziesiątkami bezsensownych szańców nie
broniących gubernatora przed nikim konkretnym, chyba, że przed jego własnym
poczuciem strachu. SOP celowało z okopów
w spokojne trawniki, małe owocowe drzewka i parkowe ławeczki. Cała masa uzbrojenia
mokła tu spokojnie w deszczu, gdy w Dystrykcie Portica brakowało amunicji.
Czteropiętrowy gmach umiejscowiony nad samym klifem spoglądał z góry na całe
miasto oraz pozostałą część stolicy po przeciwnej stronie zatoki. Szaro-białe
ściany pięły się kaskadami płaskorzeźb i istnego przepychu. Wielkich okien
zwieńczonych ostrymi łukami, strzegły gargulce siedzące na smukłych kolumnach
połączonych z dachem.
Gdy weszli do głównego atrium,
właśnie zakończyła się wystawna wieczerza. Dostojnie wystrojeni goście
odstępowali od stołów czy to by zająć się dalej dyskusją, czy to by podjąć
roznoszone trunki, lecz większość po prostu szukała wymówki by zejść z drogi
olbrzymim Astartes we w miarę godny i nonszalancki sposób, nie wskazujący na
to, że boją się tego co implikują ich czarne zbroje. Po środku szerokiego stołu
na samym niemal końcu siedział ociężały, pucułowaty mężczyzna w wytwornym
czarno niebieskim surducie. Jego rękawy zdobiły złote wzory, równie wymyślne co
złote epolety oraz szamerunek na piersi. Peruka z białych loków poruszyła się
gdy zmarszczył czoło i odkaszlnął falbany zdobnej koszuli jakie wystawały z
rękawa okalając dłonie. Szybko uniósł kielich z winem i z trudem powstał ku
zgrozie młodej szczupłej kobiety siedzącej u jego boku.
Uśmiechając się szeroko, niski,
krępy mężczyzna począł przemawiać do zebranych.
-Witajcie, najdzielniejsi słudzy
Imperatora, zaszczycacie nas swą obecnością. Cieszę się, że me prośby o pomoc
zostały wysłuchane, a dobrzy przyjaciele z innych światów poruszyli niebo i
ziemię, by zesłać nam właśnie was! Jak obiecałem, przyjaciele – tutaj skierował
się do obserwujących go z zaciekawieniem, sproszonych na ucztę kupców i
magnatów. – Jak wasz stary druh i skromny gospodarz obiecał… przybywa pomoc i
to nie byle gwardia.
Marines byli oburzeni postawą
gubernatora, lecz Verdim widząc wyraz jego błagalnej twarzy powstrzymał przede
wszystkim Duriona przed odpowiedzeniem na forum publicznym jaka jest ich
prawdziwa rola na Avalosie.
Sierżant wystąpił przed szereg
spoglądając w dół na namiestnika planety. Oprócz niego powstał także mężczyzna
w stroju pułkownika, siedzący przy tym samym stole, kilka miejsc dalej. Jego
sierżant zignorował.
-Lordzie Gubernatorze Thorsholt,
proszę o rozmowę na osobności. – Verdim zwrócił się w miarę dyplomatycznie,
widząc jak bardzo wdzięczny jest gospodarz balu.
-Oczywiście, panie… - Rzekł, po
czym zwrócił się do reszty gości. – Wybaczcie mi proszę, ale mamy z dostojnymi
braćmi sprawy najwyższej wagi do przedyskutowania. Niegrzecznie byłoby kazać im
czekać. – Z tymi słowami skłonił się zebranym i chwyciwszy laskę pokuśtykał w
stronę oddzielnej komnaty.
Bracia znikli za masywnymi
drzwiami i tylko młody Septimus został strzegąc wejścia, by nikt ciekawski nie
podsłuchiwał. I tak słyszał całą rozmowę przez vox-kanał. Pozory były bardzo
ważne i Marines, choć oczekiwali większego szacunku rozumieli dlaczego
utrzymanie pozoru władzy było tak bardzo ważne. Kto wie jak bardzo zdruzgotano by
morale dystryktu, gdyby poczęli rugać go w jego własnym domu.
-Większość obrońców tej części
miasta to prywatne armie najemników jakie cudem udało się zespolić w jednolitą
formację. Każda jest jednak na liście płac innego włodarza. – Gubernator znowu
kaszlnął człapiąc do fotela i zasiadając za olbrzymim stołem gabinetu. –
Wybaczcie, lecz robię co mogę, nawet jeśli kosztem przymilania się tym pawiom…
Szczególnie hrabia Tillebis, ten to ma tupet… prosił mnie o wywarcie presji na
admiralicji, tylko dlatego, że przy jednej rozmowie napomknąłem, jak piłem
Maccabeański amasec z kuzynem kapitana Gremmheima.
-Gubernatorze, jeśli chce pan
naprawić błędy swego zachowania, proszę zaprzestać raczenia nas pustosłowiem i
stać się bardziej użytecznym – Verdim zrugał namiestnika, a ten aż głośno
przełknął ze strachu ślinę i skinął głową.
-Oczywiście, już przestaje –
skinął głową, po czym wyjrzał przez oszkloną ścianę na spowitą mrokiem mroczną
zatokę oraz obrastające ją miasto. Skąpane w ciemności nie wykazywało śladu
życia. Po przeciwnej stronie w Dystrykcie Fabrica i przyległych doń osiedlach
robotniczych winny się palić tysiące świateł wskazujących na toczące się tam
życie lub pracę. Nie świeciło się nic.
-Jak mogę pomóc?
Septimus stał na straży, w
milczeniu znosił tysiące ciekawskich spojrzeń. Przez całe swoje życie widzieli
Kosmicznego Marine co najwyżej na sakralnych wizerunkach lub ilustracjach z
trzecich źródeł, słysząc częściej o ich dokonaniach i czynach, niż widząc ich
na oczy. Cóż mieliby robić na spokojnym agrarnym świecie? Gdy jednak Astartes
próbował odpowiedzieć spojrzeniem, goście odwracali głowy udając zajętych
własnymi sprawami. Tylko jedna młoda dama w ogóle nie patrzyła na pancernego
kolosa. Obok niej do niedawna siedział gubernator. Mogła być jego córką, lub
żoną biorąc pod uwagę fakt, że podobieństwo między nimi było żadne. W kremowej
sukni siedziała w miejscu bardzo czymś zaabsorbowana. Miała otwarte lekko usta
i uwydatniony strojem dekolt. Spoglądała w górę. Szeroko otwarte oczy
wskazywały na strach. Jej piersi unosiły się i opadały gdy siedziała tak w
bezruchu, ciężko oddychając. Była blada. Septimus uniósł głowę spoglądając na
sklepienie długiego atrium, na którym z szumem rozbijały się krople deszczu z gęsto
skołtunionych chmur barwy osmalonej stali. Na co się spoglądała? Czyżby bała
się burzy?
Septimus znowu to poczuł, chłód
dotykający jego skóry. Uniósł z powrotem głowę szukając źródła zaaferowania
młodej szlachcianki. Grajkowie wznowili po dłuższej przerwie i salę zalała
łagodna, kojąca zmysły muzyka, której jednak Astartes się nie poddał. Był
czujny.
Wydawało mu się, że tam wysoko
coś zauważył. Jakiś kształt przesuwający się zaraz na krawędzi oszklonego
dachu, jakby spoglądając do środka.
Skupił wizję na zadaszeniu.
Oglądając zbliżony obraz zobaczył jak przez chwilkę w ciemności błysnęły dwa
żółto-czerwone punkciki.
Septimus uniósł broń, a wszyscy
na sali zastygli w bezruchu i absolutnej ciszy zaskoczeni jego reakcją. Kilku
mężczyzn w wymyślnych strojach wraz ze swymi małżonkami wreszcie dostrzegli
szlachciankę przy stole i jej spojrzenie. Połączyli to z gestem Strażnika i
wszyscy oczekując olśnienia powtórzyli za nimi.
-Kontakt z waszą astropatką
będzie nam potrzebny do wezwania posiłków. Szyfry Straży nadadzą wiadomości
najwyższy priorytet.
Gubernator zmieszał się, był
przestraszony, ale nie wypadało nie usłuchać prośby. Bracia mieli czas na
rozmowę i ocenę jego charakteru. Mimo pierwszych wrażeń nie okazał się
niekompetentnym, ni złym człowiekiem, po prostu zagubionym w sytuacji robiącym
co może z użyciem sztuczek, które znał. Zarządzał planetą zaopatrzającą
Imperium w żywność, był kupcem i negocjatorem, który szermierki uczył się co
najwyżej w dzieciństwie. Mimo wszystko zorganizował obronę na tyle ile się
dało. Co prawda niektóre z dyrektyw wydawały się przesadzone, nie można było
odmówić mu że zapobiegł panice między ostatnimi ludźmi jacy mogli ufundować
obronę na dłuższe miesiące.
-Dom Echa strzeżony jest przez
wyczyszczonych… są bezwzględnie oddani sprawie opiekunów astropatki. Sama
komnata jest silnie zabezpieczona i bez mojego wyraźnego rozkazu nie otworzą
jej nawet przed Astartes.
Spojrzenie w zimne czerwone
wizjery czarnych hełmów oraz wymowne milczenie wskazało, że bracia nie są
zadowoleni z takiego raportu, więc gubernator dodał szybko:
-Dlatego udam się tam z wami
bezzwłocznie i rozkażę wykonywać wasze polecenia.
-Sierżancie – zabrzmiał głos
Septimusa w głośniku. – Jesteśmy obserwowani.
Verdim uniósł dłoń nakazując
gubernatorowi by czekał na dalsze instrukcje, lecz przede wszystkim się nie
odzywał. Dotknął palcem boku hełmu, ustawiając odpowiedni kanał ogólny,
wyciszając za razem głośniki zewnętrzne.
-Co zauważyłeś, Septimusie?
-Nie jestem pewien. Coś
przyglądało nam się z dachu. Nim uaktywniłem wizję cieplną cokolwiek to było,
ukryło się.
-Reinholdzie, obstaw atrium.
Bracie konsyliarzu, przeprowadź ewakuację cywili.
Obaj bracia skinęli głowami po
czym skierowali się w stronę drzwi. Verdim znów odbezpieczył głośnik po czym
spokojnie spytał gubernatora, który na widok Astartes szykujących uzbrojenie
począł szybciej oddychać i drżeć ze strachu.
-Co się…
-Jak wyglądają zabezpieczenia
waszego dworu od strony klifu? – Sierżant spytał ostro.
-Klifu? Przecież nikt by się…
-Septimusie to Genokrady! –
Verdim przerwał wypowiedź pewien z jaką taktyką mają do czynienia. –
Reinholdzie uważaj na boczne korytarze od strony najbliższej klifu! Septimusie,
dach to dywersja! Nie cofajcie ludzi do podziemnych schronów! Bracie Masambe,
wyprowadźcie wszystkich biegiem na dziedziniec!
Kiedy wszyscy w popłochu,
oburzeni całym zajściem zostali przepędzeni na deszcz znaleźli się wreszcie pod
opieką gwardzistów, którzy poczęli prowadzić ich ku placowi musztrowemu. Tak
zarządził konsyliarz. Plac był nieopodal, był dobrze oświetlony oraz pełen
najlepiej wyposażonych i wypoczętych przedstawicieli SOP, choć tak mogli się
przydać.
Reinhold w tym czasie podszedł
do jednego z korytarzy, pchnąwszy drzwi nogą zajrzał do środka zauważając jak
hol, którym uwijała się obsługa jest poznaczony smugami krwi. Z jednego z
bocznych pomieszczeń wystawała ręka kobiety, prawdopodobnie służki sądząc po
zakrwawionym ubiorze. Podeszli naprawdę blisko, a oni nawet ich nie usłyszeli.
Bracia wprowadzili gubernatora z
powrotem do przestrzennego atrium, ustanawiając wokół niego kordon obronny. Lęg
wcale nie wycofał się, zmienił po prostu swoje podejście. Wszyscy spodziewali
się, że rebelianci są w odwrocie. Wyśmienity czas by na odpoczywających
obrońców rzucić swych elitarnych zabójców mających namierzyć i zabić wszystkich
przy władzy. Mogliby zadekować się gdzieś z gubernatorem, lecz w ciasnych
pomieszczeniach straciliby przewagę dystansu i swobody ruchu.
-Bracia, każdy ma swój odcinek
do obrony, choćby kusiło wzbrońcie się od rzucania we dwóch na jednego wroga.
Jeśli mają przewagę, to właśnie na to liczą.
Wszyscy skinęli głowami.
Namiestnik stanowczo protestował. Nie chciał być przynętą, lecz nie rozumiał
sposobu myślenia swego prześladowcy. Jedyny sposób by naprawdę zabezpieczyć się
przed polującym Genokradem, to zmusić go do walki na własnych warunkach i
zabić. Zamykanie się w schronie tylko odwleka nieuniknione.
Czekanie było nieznośne,
obserwowali każde drzwi, każde okno, każdy cień w komnacie.
Septimus był ponownie pierwszym,
który zauważył bestię skuloną i przyczepioną szponami do jednej z kolumnie.
Posłał tam serię, lecz tylko jeden pocisk trafił Genokrada. Ześliznął się po
pancernych płytach jego grzbietu i rozerwał płaskorzeźbę cherubina trzymającego
stronę ze świętej księgi. Wstrząs był na tyle znaczny, by strącić bestię.
Genokrad runął na posadzkę z sykiem i ruszył w stronę Novamarina. Durion
rozgrzał miecz łańcuchowy, który powarkiwał groźnie na jałowym biegu. Aż go
świerzbiło, by zaszarżować na bestię.
Gdy jeden z Genokradów został
zdemaskowany, wkrótce pojawiła się reszta. Verdim dokładnie przewidział ich
plan, atakując pojedynczo, zostałyby pojedynczo zmasakrowane. Ale była ich aż
ósemka. Mając przewagę prawie dwóch do jednego, spróbowały swych sił. Bolter
Reinholda z łoskotem obrócił w krwawą papkę jednego z nich ale nie zdążył
przenieść ognia na drugą bestię, jaka błyskawicznie skracała dystans skacząc
ogromnymi susami z lewa do prawa.
Naramiennik sierżanta został
przeorany przez potężny cios bestii, jaka skacząc po kolumnach spróbowała nań
spaść. Błyskawicznie odpowiedział ciosem, lecz drugie monstrum zahaczyło o jego
rękawice pomagając zbić zamach mieczem.
Septimus wystrzelił kolejną
serię. Pociski rozpadały się na pancerzu Genokrada, lecz jeden szczęśliwie
wpadł w otwartą paszczę bestii rozsadzając jej głowę. Wtedy jedna płyta
posadzki wystrzeliła w powietrze gnana szponami na długiej łapie. Monstrum
pochwyciło ramię Septimusa próbując go powalić na podłogę. W żelaznym uścisku i
zaciskających się szponach Marine sięga po miecz wolną dłonią.
Gubernator padł na ziemię
krzycząc ze strachu, bojąc się, by żadna z bestii go nie dosięgła, lub nie
przewróciła nań ciężkiego Astartes w zbroi. Konsyliarz klęczał obok niego
strzelając bolterem po ścianach jakimi biegł jeden z Genokradów. Stwór miał tak
mocne i przyczepne kończyny, że wbijał się w kamienne płaszczyzny jakby były
zrobione w z drewna.
Durion zaparł się mieczem
kontrując szarżę dwóch Genokradów, które próbowały go przepchnąć i złamać formację.
Kiedy się zatrzymał z razu zdzielił pięścią jednego potwora, cios był tak
silny, że pogruchotał jego zęby. Bestia postąpiła krok w tył ogłuszona, lecz
jej kompan wbił szpony w bok Marina. Ceramiczna powłoka zaabsorbowała większość
uderzenia, lecz Templariuszem i tak potężnie wstrząsało.
Reinhold przestał strzelać,
zamiast tego odchylił się nieco w tył biorąc potężny zamach bolterem. Gdy
tyranidzki Genokrad już prawie wbił w niego szpony, Astartes zamachnął się
blokiem ciężkiego oręża. Stwór padł na plecy odrzucony masą jaka spotkała się z
jego płaskim czołem. Reinhold skierował lufę w dół i pociągnął za spust
patrosząc bestię, która obudzona eksplodującymi Boltami poczęła charczeć krwią.
Verdim był w potrzasku, dwa
Genokrady swym impetem sprowadziły go prawie do parteru. Klęcząc wyprowadził
cios zaraz nad podłogą, urzynając jednemu nogi i zasłaniając się przed ciosem
jaki nadszedł z góry. Pewnym ruchem przystawił tyranidowi pistolet boltowy do
brzucha i pociągnął za spust wbijając serię dwóch pocisków w podbrzusze bestii.
Bolty utknęły w ciele nie mogąc opuścić organizmu przez ten sam mocny pancerz
pleców, który chronił bestie w pierwszych chwilach walki. Kiedy eksplodowały,
górny tors Genokrada podskoczył i padł metr za podrygującymi kikutami nóg wbitych
w podłogę.
Bestia ściągała Septimusa i ten
był bliski chwycenia za miecz, lecz za sprawą przebłysku myśli dopadł
odłamkowego granatu i odczekawszy dwie sekundy zrzucił w dziurę w podłodze.
Chwyt natychmiast ustąpił, lecz Genokrad był zbyt wolny i nie zdążył ni
pochwycić granatu, ni ewakuować się z ciasnego szybu. Wybuch wyrzucił z otworu
odłamki i strzępy mięsa.
Konsyliarz w końcu trafił swego
przeciwnika, przedziurawiając go aż czterema pociskami. Pędzący Genokrad wpadł
na niego, lecz osunął się już martwy.
Durion oburącz chwycił ramię
napastnika i padłszy z nim na ziemię w furii począł wyrywać jego stawy.
Krzyczał przyszpiliwszy butem plecy kłapiącego paszczą Genokrada i w końcu
wyrwał jego uszponioną kończynę.
-Zdychaj ścierwo! – Zatłukł
monstrum jego własnym łapskiem wbijając ostre jak brzytwa szpony w bok czaszki.
Verdim dobił beznogiego
drapieżnika i rozejrzał się po atrium.
-Astartes! Konsolidacja! -
Rozkazał, a bracia odbudowali formację zajmując swoje miejsca na wypadek
kolejnego szturmu. Podjęli boltery, sprawdzili stan amunicji, a na koniec
podali raport o stanie zdrowia i uszkodzeniach.
-Czysto, sierżancie – Septimus
zaświadczył.
-Nasz namiestnik prawie zszedł
na zawał – konsyliarz nachylił się nad nieprzytomnym gubernatorem.
-Niekompetentny i słaby –
skomentował Templariusz – jak wszyscy na tym przeklętym globie.
-Możecie go ocucić? Musimy
dotrzeć do astropatki nim i na nią Lęg naśle swe psy gończe.
Marine zakonu Salamander
wzruszył ramionami. Skierował narthecium zamontowane na prawym ramieniu ku
klatce piersiowej otyłego mężczyzny, z którego łysiejącej głowy zsunęła się
wymyślna peruka. Ogromna iglica tknęła skóry zaraz pod szyją uśpionego, po czym
elektryczny impuls wstrząsnął nim do stopnia, gdzie ten niemal wstał na równe
nogi.
Otoczyły ich wojska. Gubernator
był tak przerażony tym, co się stało, że rozkazał zapieczętować swój dwór i
znaleźć sobie kwaterę w jakimś bunkrze. Oczywiście Astartes nie dali mu odejść
póki nie załatwił im wejścia do Domu Echa. Pytając się jak jeszcze może zabezpieczyć
swe życie, brat Verdim doradził mu, że jedyne skuteczne remedia wymagają czynu
i odwagi. Pierwsze to walka z tyranidzką infekcją aż wyrżnie się każdą bestię i
spali każde truchło. Drugie, prostsze, wymaga wzięcia pistoletu, przyłożenia
sobie lufy do skroni i pociągnięcia za spust. To jedyne sposoby rozwiązania
swoich problemów z tyranidami… innych nie ma. Korzystając z okazji bracia
wymienili kilka słów z żołnierzami i ich dowódcami. Jak przewidziała Syndalla
potwierdzili, iż to w Dystrykcie Fabrica po raz pierwszy zaczęto dostrzegać
tajemniczy kult. Stamtąd też ruszyła pierwsza ofensywa na jeden z głównych
mostów prowadzących na drugą stronę zatoki.
Potężna gotycka wieża, przed
którą teraz stali, wsparta była na wiekowych dźwigarach wbitych w bok klifu. Na
owalnych drzwiach do wieży widniały symbol pieczęci sankcji Adeptus Astra
Telepathica, świadczący, że urzęduje tu wyszkolony astropata. Durion przycichł
gdy tylko zbliżyli się do tego miejsca i widocznie starał się iść z tyłu. Jako
Templariusz gardził psykerami i tym co reprezentowali: potencjalną zdradę,
słabość, kuszenie, wszystkie rzeczy, które z racji przekonań uznawał za
atrybuty słabości i bezbożności.
Straż przyboczna astropatki
ustawiła na parterze istną fortecę. Byli świetnie uzbrojeni jak na standard tej
planety. Każdy z ogolonych na łyso mężczyzn miał dopasowaną karapasową zbroję
wykonaną na zamówienie. Poznaczeni tatuażami spoglądali na potężnych Astartes
bez żadnych emocji. Ci którzy zdecydowali się na niemal niewolniczą służbę w
Czystej Gwardii oddawali Imperium ogromny dar, za który oczywiście Imperium
hojnie nagradzało ich rodziny. Czyszczono ich pamięć hipnozą, telepatią i bólem
wymazując wszystkie wspomnienia i programując na lenną służbę nowym władcom.
Nie mogli niczego zdradzić, nie mieli czego powiedzieć na torturach bo bez
rozkazu nic nie zapamiętali. W zamian ich rodziny dostawały przywileje, dzieci
szansę na uczęszczanie do Scholi Progenium, oraz cieszyły się powszechnym
szacunkiem głoszonym z ambony Eklezji.
Wstąpili na schody prowadzące w
górę przestrzennej wieży. Na każdym piętrze mijali ich mężczyźni i kobiety o
wygolonych głowach, zakapturzeni, niektórzy zgarbieni, odziani w aurę
nienaturalności. Czarny Templariusz w ciszy modlił się trzymając dłoń ułożoną
na Imperialnej aquili, trudno było powiedzieć czy bardziej walczy z chęcią
opuszczenia budynku, czy z chęcią oczyszczenia go z tych plugastw.
W ostatniej komnacie, na szczycie wieży
siedziała młoda dziewczyna pochylając się nad prostym kamiennym stolikiem.
Wiodła dłońmi po dużych kartach Imperialnego Tarota celując w ścianę białymi
oczami. Była bardzo blada, chuda, ledwo mogła dźwignąć naczynko z wodą w
kierunku ust. Zakapturzone postacie bez pytania spełniały jej zachcianki
uwijając się w kompletnej ciszy po całej komnacie. Moc w niej drzemiąca oraz
długie szkolenie wpłynęły na jej umysł jak i ciało. Łysa głowa zaledwie
nastoletniej dziewczyny wędrowała w lekkich skłonach nad talią kart, gdy ta
zamyślała się nad sensami i obrazami.
Adeptus Astartes weszli do jej
siedziby wypełniając szybko swą obecnością cały plan zainteresowania.
Dziewczyna skierowała ku nim głowę, powoli przekręcając się na siedzisku.
Skryta pod powłóczystą szatą na kolanach miała ułożonego wystruganego psa –
zabawkę, która nie wyglądała jakby sporządził ją fachowiec, czy rzemieślnik.
-Spokojnie, Durionie Saulerze… -
przemówiła ledwo słyszalnym głosikiem, drżącym i słabym – Moi przyjaciele nic
ci nie zrobią.
Nie spoglądała bezpośrednio na
żadnego z nich. Jej całkowicie białe oczy wbite były w pustkę jednej ze ścian.
Chudymi palcami pogłaskała drewnianą figurkę.
-Astropatko…
-Elsharna, bracie sierżancie… -
przerwała Verdimowi. – proszę, tak rzadko mam okazję porozmawiać z kimś, kto
bez może lęku zwrócić się do mnie imieniem… Lubię jego brzmienie w cudzych ustach.
-Elsharno. Czy możesz nam pomóc?
Zapadła niezręczna cisza podczas
której psykerka patrzyła się długo w sufit przekręcając głowę. W końcu uniosła
figurkę psa i przytuliła ją do policzka bujając się powoli w przód i w tył.
-Sami sobie pomożecie, ja mogę
tylko powiedzieć wam kiedy.
-Chcieliśmy byś nadała
wiadomość.
-Do fortu Erioch? Czy to
naprawdę tak ważne, bracie Verdimie? Czy odsiecz dla Avalosu jest tak istotna?
– pytała go głosem pełnym rezygnacji, a może znanych odpowiedzi. - Mam poprosić
ich o szybki statek dla twej misji? Jeden już straciłeś, potrzebujesz drugiego.
Ale statek nie ma znaczenia, tylko to co w nim.
-Proszę, nadaj naszą wiadomość.
To wszystko.
-Nie lubisz być bohaterem,
Verdimie Agrippo. Tłamsi cię gorycz przewidywalnej reputacji twego zakonu...
Ale musisz nim być, prawda? Koniec końców i tak nim zostaniesz, i koniec
końców, to właśnie tak bardzo cię boli.
-Elsharno – Reinhold z Mrocznych
Aniołów wystąpił przed szereg skinąwszy jej głową z szacunkiem. – Szukamy Ojca
Lęgu, czy możesz nam pomóc w jego lokalizacji?
-Tak naprawdę szukasz
odpowiedzi, czy uda się wam go zabić, czy nie. Wiesz, że to widzę i wiesz, że
widzę o wiele więcej. Wszystkie z waszych wyborów… nie mogę wam powiedzieć
czegoś co wpłynęłoby na waszą rzeczywistość, ale mogę wam powiedzieć co się
stanie jeśli zawiedziecie.
-To oczywiste, planeta upadnie –
Durion zdenerwowany dorzucił swą wypowiedź do rozmowy, by ją jak najszybciej
skończyć i wynieść się z tego przeklętego miejsca.
-Ewentualnie… ale jakie to
poniesie za sobą konsekwencje dla milionów dzieci Imperatora i dla przyszłości
tej krucjaty.
-Jeden Lęg nie może wprowadzić
aż takich zmian… - zaoponował Templariusz.
-Rzucenie jednego kamyczka na
rumowisko skalne może wywołać lawinę głazów kilometry niżej – odpowiedziała po
chwili namysłu. – Wystarczy, że zginie jedna przypadkowa osoba za dużo, a
łańcuch zdarzeń jaki za sobą pociągnie będzie katastrofalny… Cienie zbierają
się coraz gęstsze. Czerń jaką rzucają jest z każdym dniem coraz trudniej
odegnać. Widzę rury, stal i ceglane mury, czuję ciepło, zapach spalin i olejów.
W wilgoci i mroku pod wielkimi czarami gdzie niewidzialne powietrze płonie
widzę jak go tam szukacie, a on na was spogląda skryty pod cieniem synów…
Marines spoglądali po sobie
próbując zinterpretować słowa dziewczyny.
Opuścili Dom Echa w milczeniu i
zadumie, uzyskawszy wiele odpowiedzi. Niekiedy były tak enigmatyczne, że
zrodziły więcej pytań. Wiadomość została wysłana, teraz tylko czekać aż fort
Erioch przyśle kolejny statek, szybszy i lepiej przygotowany – na to
przynajmniej liczył sierżant. Żeby przejść do dystryktu po przeciwnej stronie
zatoki musieli odbić Promethiowy Most – główny łącznik, niegdyś używany do
dystrybucji paliwa między dwiema częściami miasta. Niestety dystrykt portowy
był za razem sercem zorganizowanego buntu, do którego pobici rebelianci cofnęli
się komasując swoje liczby na umocnionych pozycjach. Astartes mogli wziąć na
siebie grupę za grupą, dziesiątkując tak tysiące w równo podzielonych porcjach,
ale nie gdy te tysiące zwalą się na nich ze wszystkich stron na raz.
-Kapitanie Ascote – sierżant
wywołał Syndallę przez jej przybraną osobowość.
-Sto siedemnasty, Ascote,
słucham? – odpowiedziała nie dłużej niż po kilku chwilach trzasków i szczęków
na voxie.
-Ufamy, że znaleźliśmy faktyczne
legowisko Ojca Lęgu, będziemy jednak potrzebować waszej pomocy w przeprawie.
Kiedyś ją oferowaliście, to teraz mam nadzieję, że spełnicie swój obowiązek
wobec Imperatora. Ruszamy w stronę Rynku Szmat w Dystrykcie Calistria. Jeśli
daliście odpocząć swym ludziom, to przypomnijcie im, że stal kuć trzeba póki
gorąca.
-Tak jest, panie, zmobilizuję
tylu ludzi ilu tylko zdołam.
Sierżant w podobny sposób
połączył się z każdą imperialną placówką zyskując dwa oddziały z fortu, jeden z
portu kosmicznego, oraz zaledwie jeden oddelegowany z dworu gubernatora. Choć
tamci mogli poświęcić najwięcej, paranoja tym bardziej pobudzona atakiem
Genokradów, sprawiła, że namiestnik był wielce niechętny uszczuplaniu swego
kordonu ochronnego. Dopiero gdy brat wytłumaczył jaki udział ma Ojciec Lęgu w
kierowaniu czynami podległych mu monstrów, lord gubernator zgodził się
oddelegować niecały pluton.
W końcu dotarli na stare
skrzyżowanie, mogąc zza rogu warsztatu maszynowego spojrzeć na plac przed nimi.
Rebelianci poganiani przez przerośnięte, wynaturzone humanoidalne istoty
patrolowali perymetr starego rynku, z którego niegdyś korzystała portowa
biedota Lorsholmu. Liderzy przypominali ludzi… jeszcze, choć na plecach
niektórych wyrosły dodatkowe kończyny. U niektórych nabrały pełnych rozmiarów,
u innych przypominały zaledwie małe delikatne kikuty. Okopali się tu i strzegli
wstępu na most. Dobrze obsadzili stację pompowania promethium, prawie z każdego
okna wystawała lufa ciężkiego stubbera, sam budynek był także solidnie
zbudowany – w końcu, w przypadku awarii musiał być gotowy zaabsorbować energię
eksplozji tysięcy litrów paliwa.
-Trochę czasu minie zanim
Syndalla sprowadzi tu ludzi – stwierdził Masambe.
-Moglibyśmy spróbować ich trochę
zmiękczyć – zaproponował Septimus.
-Nie – sierżant zaoponował
pomysłowi – poczekamy aż przybędzie SOP, razem uderzymy ze wszystkich stron.
Teraz postawilibyśmy ich wszystkich w stan gotowości i efekt zaskoczenia
stracony dla naszego wsparcia. Straty byłyby równie duże po obu stronach, a
wtedy jesteśmy w punkcie wyjścia gdzie rebelianci znowu mają przewagę liczebną.
-I co z tego, bracie?! – Durion
znowu głośno westchnął. – Zasoby Imperium są po to by ich używać! A oni są
zasobem Imperium! I to nie nawet pełnoprawną Gwardią Imperialną, a zaledwie
niedoszkolonymi, nieregularnymi Siłami Obrony Planetarnej! Kogo obchodzi ilu z
nich zginie?! Mają związać wroga walką i pozwolić nam przejść przez most, byśmy
mogli wreszcie uciąć łeb Lęgu! To jest nasza misja i nasz obowiązek!
Brat Verdim w ciszy obserwował
ruch na placu nie odpowiadając na zaczepkę.
-Jesteś miękki, Verdimie… - z
ohydą dodał Templariusz zajmując z powrotem miejsce w szeregu.
Sierżant trwał w ciszy znosząc
spojrzenia swoich kompanów. Wyczekiwali odpowiedzi, licząc że dumny Ultramarine
się wybroni, że odpowie jakąś ciętą ripostą, lecz nic nie mówił jakby w ciszy
przyznając Durionowi rację.
Astartes pokierowali siłami tak
jak zaplanował sierżant. Oddziały z fortu przyprowadziły ze sobą Chimery
wspomagając atak pancernym transportem i ciężkim wsparciem ogniowym. W ruinach
miasta starły się dwie główne siły. Pierwsze salwy karabinów laserowych padły
dosłownie zewsząd, zalewając grona obrońców, które przechadzały się po okopach
oraz obok nich. Przez godzinę sytuacja wyglądała jednak nieciekawie, jako, że z
każdą wytłuczoną setką, ogromnym stalowym mostem przybiegały posiłki wezwane
zza zatoki. Do czasu aż bracia nie zdecydowali się ruszyć w kluczowym momencie,
bitwa była w impasie. Nim dobiegł kolejny kontyngent, Reinhold zdołał wspiąć
się na dach odległego budynku niegdysiejszego robotniczego hotelu przewodząc
drużynie wsparcia ciągnącej po schodach chłodzone wodą stubbery. Doczekali się
momentu, gdy obrońców zostało naprawdę nie wielu, ale już miała dotrzeć kolejna
grupa z mostu. Wtedy z góry posypała się na nich istna kanonada masakrując
posiłki zanim te zdążyły dotrzeć na miejsce. Powstała wyrwa gdy przyciśnięto
ich na jednym odcinku. Bracia ze Straży wbiegli do okopu wycinając rebeliantów,
którzy nie mogli się zdecydować czy walczyć z Astartes, czy z SOP po przeciwnej
stronie placu. Septimus i Masambe wdarli się od tyłu do wnętrza placówki
pompującej promethium. Tam rozpętało się istne piekło gdy lojaliści ruszyli
wyczyścić i zabezpieczyć teren. W kolejnej godzinie to już oni kontrolowali tą
stronę mostu zyskując potężnie umocniony przyczółek.
Nie mogło być ani chwili
wytchnienia dla zdrajców, dlatego bracia złożywszy formację ruszyli przez długi
i szeroki przemysłowy most na przeciwległy brzeg, licząc, że dotrą do końca nim
powstańcy ustanowią tam jakąkolwiek obronę. W ten sposób przyłożą nóż do szyi
Lęgu.
Przebiegli osiemset metrów bez
najmniejszego zmęczenia, szturmując między zasłonami z zostawionych na moście
zrujnowanych pojazdów. Co jakiś czas wymieniali się ogniem z powstańcami,
jakich posłano by ich powstrzymać, lecz pomysł okazał się fatalny.
Skoncentrowani na moście w ciasne kolumny stanowili jeszcze lepszy cel, w
którym boltery dokonały okrutnej rzezi. Astartes mogliby podziękować Lęgowi za
strategię, która oszczędzała zużycie amunicji, przez tak diametralne
zwiększenie skuteczności ich ognia. Rebelianci zaprzestali jednak po trzech
falach, zorientowawszy się, że ponownie grają na regułach sprzyjających
Astartes.
-Bracia! Szybciej! – Septimus
nagle krzyknął zorientowawszy się, że wroga nie należy tak szybko krytykować za
bezrozumność. – Minują końcówkę mostu!
To była jedyna szansa! Nie po to
tak daleko zaszli by teraz się wycofywać. Astartes – genetycznie modyfikowani
elitarni wojownicy mieli wachlarz opcji na podorędziu, w tym i możliwości,
które wielu słusznie wydałyby się nadludzkie. Zerwali się do szaleńczego biegu.
Wróg użył swych hord by ich spowolnić i zatrzymać! By kupić sobie czas na
podłożenie ładunków. Gdyby nie bystry wzrok Septimusa pewnie by tego nie
zauważyli w czas. Młody Marine wystrzelił, próbując zerwać druty, które
powstańcy odwlekali do pobliskiego budynku. Niestety, cel był zbyt wąski i
cienki, i nazbyt podrygiwał szarpany przez techników, by móc weń celnie trafić.
Septimus w końcu wbiegł na
przeciwny brzeg, szukając pospiesznie drani z detonatorem, lecz gdy wypadł za
róg, nazbyt spiesząc w euforii, nawałnica ognia poszarpała czarny napierśnik. Sama
ilość niemal zdarła zeń dwa kilo powłoki ablacyjnej, nim Novamarine cofnął się
za narożnik z którego przybiegł. Konsyliarz znalazł się zaraz przy nim, to samo
dewastator, brat Reinhold, ale sierżant wraz z Durionem nadal spieszyli gnając
co sił. Walcząc na moście stosowali standardowy manewr natarcia, kilku braci
ostrzeliwuje wroga, pozwalając reszcie dobiec do osłony, następnie ci
zamieniają się rolami.
Wybuch wyrzucił kawały metali w
powietrze w pomarańczowym kołtunie płomieni. Fala uderzeniowa cisnęła
Reinholdem przez całą ulicę. Mroczny Anioł padł nieprzytomny w gruzy ściany
spalinowej elektrowni, jaka zgasła przed tygodniami. Nie poruszał się, ani nie
dawał znaku życia. Septimus i Masambe przyciśnięci do zawalonej stacji
pompowania promethium, mniejszej niż po stronie kontrolowanej przez SOP,
spoglądali to na powalonego brata dewastatora, to na zerwany most za plecami,
na którym nie było widać ani sierżanta, ani Templariusza.
-Reinholdzie! Bracie Reinholdzie!
– nawoływali, lecz nie odpowiadał.
-Bracie sierżancie! – Konsyliarz
ryknął w pusty eter, lecz wróciła doń jedynie statyczna cisza.
-Co teraz? – Septimus wyjrzał za
róg i po chwili cofnął hełm, gdy ulicą posypała się ściana ołowiu. – Są dobrze
przygotowani… Zebrali chyba cały ciężki sprzęt jaki mają.
Konsyliarz spoglądał w kierunku
nieprzytomnego brata.
-Musimy się stąd wycofać –
Septimus kontynuował. – Prawdopodobnie planują zajść nas z drugiej strony, to
logiczne posunięcie.
-Osłaniaj mnie!
-Bracie konsyliarzu!
-Osłaniaj, Septimusie!
Novamarine przeklął głośno swój
los i ruszył biegiem do powalonej ciężarówki. Trafiło go kilka pocisków, lecz
większości na szczęście uniknął. Gdy biegł, lufy ruszyły za nim, więc drużynowy
medyk dostał kilkusekundowe okno na dobiegnięcie do dewastatora, nim powstańcy
skorygują ustawienia swej broni i wezmą go na cel.
Brat przyklęknął przy
Reinholdzie unikając wściekłego ostrzału. Badając, odkrył, że długi na metr i
gruby na cal pręt zbrojeniowy przebił się przez zbroję i zanurzył w piersi
Reinholda dziurawiąc górne płuco. Aparatura wskazywała, że Mroczny Anioł wciąż
żyje, po prostu jest w bardzo złym stanie i bez pomocy, może umrzeć.
-Trzymaj się, bracie… - Masambe
szarpnął Reinholdem zrywając go z wielkiego zakrwawionego pręta i przewracając
na plecy. Piłą diamentową w zestawie narthecium zaczął wycinać porcję pancerza
by mieć lepszy dostęp do rany.
Reinhold kaszlnął i złapał
konsyliarza za naramiennik czując przeszywający ból. Chemiczny aplikator
uaktywnił się wprowadzając do krwioobiegu Astartes środki łagodzące cierpienie
i wspomagające krzepnięcie krwi. Jego ciężki bolter leżał na gruzowisku ciągnąc
za metalową szynę amunicji.
-Nie wiem jak długo tu
wytrzymam, bracie konsyliarzu! Nie dają mi szansy oddania strzału, a ciężarówka
rozpada się na moich oczach!
-Jeszcze trochę Septimusie!
Utrzymaj ich tam jeszcze kilka chwil!
Durion otrząsnął się po straszliwym
upadku. Zepchnął z siebie ciężką stalową belkę. To cud, że przeżył wylądowawszy
na kamieniach. Gdyby nie pancerz oraz gęsta masa zastygłych industrialnych
odpadów pompowanych z przemysłowej części miasta, pewnie zginąłby. Powstał
patrząc w górę wzmocnionego ferrokrytem klifu. Szara ściana była zbyt gładka i
zbyt wysoka by ryzykować wspinaczkę, tym bardziej, że pięła się niemal pionowo.
Templariusz dostrzegł także
sierżanta, który właśnie wyszedł z wody spokojnej zatoki. Deszcz ustał więc
chemiczne substancje osadziły się na czarnym pancerzu kolorując rdzawymi
smugami.
-Sytuacja? – Spytał sierżant.
-Jestem sprawny, uszkodzenia
powierzchowne.
Obaj rozglądali się wzdłuż
ściany klifu ciągnącej się kilometrami w jedną i drugą stronę.
-Ascote – wezwał przez radio –
wybuch strącił nas na brzeg zatoki, potrzebujemy pokierowania do najbliższego
wejścia na poziom miasta.
-Odebrałem, panie – odpowiedział
głos kapitana, gdy Verdim zmienił pospiesznie kanał.
-Septimus, Masambe, Reinhold,
czy mnie słyszycie?
Dochodziły ich odgłosy
wystrzałów i sądzili, że to bracia walczą z rebeliantami, ale woleli się
upewnić. Po kilku długich i niepewnych sekundach pełnych przerywanych trzasków
zakłóceń w eterze, odpowiedział konsyliarz.
-Reinhold jest nieprzytomny,
właśnie go łatam. Septimus zapewnia nam dywersję, nie wiem jak długo da radę.
-Przydałaby się wasza pomoc,
bracie Sierżancie.
-Jesteśmy w drodze, będziemy się
kierować na wasze sygnały.
Syndalla w końcu pokierowała
marines w stronę kanału ściekowego niecałe sto metrów dalej, więc bracia tam
właśnie pospieszyli, mając nadzieje że będzie na tyle szeroki by pomieścić ich
w zbrojach. Durion był cały ten czas bardzo zdenerwowany całą sytuacją, tym, że
jego bracia mogli zginąć, a on nie był wraz z nimi w walce.
-Wezwij Walkirię, Verdimie,
zabierze nas tam o wiele szybciej, poza tym, może ostrzelać rebeliantów z
powietrza, kupi naszym więcej czasu!
Sierżant milczał gdy znaleźli
wejście do kanału ściekowego.
-Nie możemy ryzykować, by
została zestrzelona…
-Bo co, sierżancie? Nie będziesz
mógł ruszyć z misją ratunkową do tego przeklętego wraku?!
-Nasi bracia nie mają czasu na
moje utarczki z tobą – rzucił mu przez ramię wspinając się do szerokiej rury
spływowej.
Durion w gniewie doń dołączył i
chwycił sierżanta za naramiennik odwracając ku sobie.
-Dokładnie! Nie mają czasu, a ty
odmawiasz szybkiej reakcji, bo nie chcesz by zestrzelono jedną Walkirię?!
Jesteś słaby, Verdimie! Jesteś słabym ogniwem narażającym nas i powodzenie tej
misji! Kalasz obowiązki jakie ci powierzono!
Wreszcie sierżant przeklął
rycząc głośno i odepchnął od siebie Templariusza, a ten aż przewrócił się na
dno rury i gdyby nie fakt, że przeszli nią kilka kroków, znów mógłby wypaść na
skaliste wybrzeże.
-Nie będzie żadnej odsieczy! –
Wyrzucił z siebie Ultramarine. – Nie przybędzie żadna flota liberacyjna! Mistrz
Mordigael powierzył mi kanister z patogenem, który mieliśmy rozpylić z Dzielnego
w górnej atmosferze! Avalos jest spisany na straty… Mieliśmy ocenić, czy da się
tu cokolwiek zrobić i jak daleko jest flota ul. W przypadku beznadziejnej
sytuacji, dostałem rozkaz zaszczepić tej planecie „wirusa”.
Verdim odetchnął złapawszy kilka
głębszych oddechów, a Durion patrzył się na niego w milczeniu. Sierżant mógł
przysiąc, że za tym czarnym hełmem brat spina brwi w grymasie zagubienia.
-Patogen jest eksperymentalną
wersją tego, który uzyskaliśmy z Krypty Omega… Ukrywa się we wszystkim co żywe
i jest nie do znalezienia, rozprzestrzenia się z błyskawiczną prędkością i
łatwo ogarnąłby cały glob. Jest jak tykająca bomba, po dwóch miesiącach
uaktywnia się i zabija wszystko z czym miał kontakt, bez wyjątku jak potężny i
odporny to organizm… Marszałek Wojny przedstawił swój plan działań Wielkiemu
Mistrzowi, flota Tyranidów miała dopaść Avalos, skonsumować całą planetę i
zaabsorbować tyle trucizny ile się dało… Do innych najbliższych Imperialnych
planet w tym sektorze, jest jednak od dwóch do trzech miesięcy drogi, czyli
tyle dokładnie ile potrzeba, by zaczął się pomór w sercu bestii… I to właśnie
wtedy, gdy flota wroga będzie masowo obumierać w konwulsjach, ma ruszyć
kontrofensywa naszych sił i dobić to co zostanie… Ale ci ludzie, mieszkańcy tej
planety, nawet jeśli się wybronią przez najbliższe dwa miesiące i tak umrą w
męczarniach…
Verdim opuścił głowę wsłuchując
się w trzaski w eterze i kanonadę nad ich pozycją.
-Potrzebuję ich Walkirii by
dotrzeć do Dzielnego i odnaleźć
kanister, albo wszystko stracone. I nie zawaham się dla tego celu poświęcić
tych kilku setek gwardzistów, czy to któregokolwiek z braci, czy w końcu siebie,
ale póki nie przybędzie inny statek zdolny rozpylić chorobę, miasto musi zostać
utrzymane, bo inaczej plan trafi szlag... Pokonanie floty ula i miliardów ofiar
jakie może sprowadzić jest najważniejszym celem tej wyprawy, więc zamknij się i
ruszaj, chyba, że masz coś jeszcze do powiedzenia o moim poczuciu obowiązku!
Durion nie odpowiedział. Nie
wiedział jak, bowiem informacje uderzyły weń z siłą ładunku plazmy. Stało się
jasne czemu sierżant interesował się przetrwaniem miasta i jego obrońców. Czego
jednak nie zrozumiał, to jaki był powód nie wtajemniczenia reszty zespołu w
detale misji Verdima. Odpowiedzi mogły być różne, od minimalizacji szansy na
wpadnięcie informacji w ręce wroga, po brak zaufania do nowo inicjowanych w
Straży Śmierci. Tak czy inaczej zniszczenie fregaty wiązało się z koniecznością
improwizacji – w jej świetle rozkazy brata sierżanta nabrały zupełnie innego
kształtu. Nie miało znaczenia ilu uratują, skoro patogen i tak doprowadzi do
śmierci wszystkich. Wyższe władze skazały świat agrarny na zagładę, a Verdim
miał do niej doprowadzić, poświęcając przy tym wszystkich jego mieszkańców,
lojalnych czy zdrajców.
***
III We krwi i cieniach
Pod dyktandem swego
monstrualnego wodza nie przerywali ognia. Od czasu do czasu dziecko z wiadrem
przeszło obok stanowisk polewając syczące lufy karabinów. Nic to, że mogły ulec
wypaczeniu i odkształceniu, to nie było ważne. Kazano strzelać i to właśnie
robili. Jedna z wymizerowanych kobiet w ubłoconym starym stroju zagryzła wargę
w determinacji tak mocno, że po jej twarzy pociekła krew. Jej otwarte szeroko
przekrwione i pożółkłe oczy skupiły się na czarnym pancerzu jaki od czasu do czasu
gdzieś przebłysnął między wydartymi potężnymi dziurami poszycia ciężarówki.
Wrak dosłownie rozrywany na strzępy błyskał iskrami gdy kolejna seria pocisków
przeszła po jego poszyciu. Może poza miejscem ulokowania bloku silnika i
najgrubszymi elementami konstrukcji, cały pojazd poznaczył się dziurami, przez
które dosłownie, można było przejrzeć na drugą stronę.
-Nie pozwólcie mu uciec! –
Ryknął mięsisty brutal drapiąc się po płytkach chityny jakie poczęły wyrastać
na jego szyi i policzkach. – Dwóch wysadziliśmy w powietrze! Jednym miotnęło
jak szmacianą lalką! Zostało ich tylko dwóch! Ojciec będzie z was dumny,
dzieci!
Na piętrze i parterze starej
przyzakładowej robotniczej jadłodajni zrobili sobie istny bunkier. W każdym z
okien albo upchnięto dziesięciu strzelców ze zwykłymi stubbowymi karabinami,
albo po cztery ciężkie jeden obok drugiego. Z głębi także strzelcy szyli do
Astartes sfrustrowani, że nie mogą mu wyrządzić poważniejszych szkód.
Wtem przerośnięty lider usłyszał
pobrzękiwanie metalu. W całym hałasie trudno było namierzyć dźwięk. Gdy jednak
rozejrzał się po niegdyś sali jadalnej, spostrzegł, że jakiś cylindryczny
obiekt o ponacinanej obudowie kręci się po podłodze obijając o skrzynki z
amunicją. Drugi podobny potoczył się z sąsiedniego korytarza w kierunku
strzelców osadzonych przy oknach. Istota rozdziawiła paszczę by wściekle
zaryczeć.
Septimus musiał zabić ich kilku,
szczególnie kaemistów, jeśli marzył o odwrocie w bezpieczniejsze miejsce.
Policzył do trzech i wychynął zza zasłony kierując bolter na okna jadłodajni,
gdy okrutna eksplozja wyrzuciła przez okna odłamki szkła, pył i resztki
rozszarpanych ludzi.
Wybuch był tak silny, że
wzruszył i strzelcami z piętra, w których Novamarine oddał prędko kilka
strzałów. Rozległ się furkot miecza łańcuchowego, za chwilę dołączyły doń
krzyki przerażenia i paniki. Nie widział niczego przez pylną zasłonę, ale
domyślał się kto to i w sercu podziękował Imperatorowi, że tak szybko udało im
się przybyć. Wykończył kolejną garstkę napastników z piętra a reszta rzuciła
się do ucieczki.
Zakrwawione pancerze Duriona i
Verdima wyłoniły się wreszcie z budowli.
-Seirżancie – młody wojownik
skinął głową.
-Dobrze cię widzieć, gdzie jest
Reinhold?
-Tędy…
Septimus poprowadził ich do
miejsca gdzie konsyliarz, ułożywszy brata niemal na płasko, zajmował się jego
ranami. Narthecium wypełniało oczyszczoną dziurę w piersi szybko wiążącą gliną
medyczną.
Reinhold zakasłał ciesząc się na
widok braci.
-No, no, dwa razy w ciągu
jednego dnia… Leżysz sobie i odpoczywasz, a my w tym czasie poszliśmy sobie
pozwiedzać kanały. Czarująca gotycka architektura, żałuj…
Zaśmiał się na komentarz
sierżanta, wyciągając cylinder z cementem łatającym i wręczył go konsyliarzowi.
-Nie omieszkam się zapisać… - Stęknął
z bólu próbując usiąść.
-Na kolejną wycieczkę –
dokończył w końcu zdanie.
-Możesz kontynuować? – Verdim
spytał, a brat jedynie skinął mu głową, gdy cement wypełnił dziurę w pancerzu.
Dystrykt Fabrica przypominał
dżunglę. Nie odbiegał wcale modą od reszty miasta pełnej ruin i opuszczonych
domostw, jednakże industrialna zabudowa pięła się metrami w górę i wszerz
opuszczonych ulic. Towarzyszyło im także dziwne przeczucie, jakby byli
osamotnieni i opuszczeni, jakby tą część miasta zarezerwował sobie o wiele
groźniejszy drapieżnik odsyłając swój miot na inną stronę. Byli obserwowani,
ale nie oczami, nie wlekły się za nimi Genokrady, w przeciwnym wypadku,
Septimus pewnie by już jednego wypatrzył. Czuli prezencję, bardzo potężną,
która i ich czuła, wzbraniając swe dzieci przed ruszeniem za Astartes. Trzymała
ich w odwodzie, nie chciała także zdradzać poszlak ani trasy do własnej
kryjówki.
Bracia przeszedłszy kolejną
przecznicę poczęli się irytować.
-Kiedy psykerka opowiadała o
jego legowisku, skojarzyło mi się z jakąś rafinerią – konsyliarz ciężko
westchnął rozglądając się po okolicy pełnej rur, kominów i ceglanych gmachów. –
Problem w tym, że tu co drugi zakład wygląda jak rafineria.
-A najgorsze, że dajemy mu
więcej czasu na przygotowanie się – dodał Septimus.
-Może się przygotowywać ile chce
– Durion wtrącił po chwili – to i tak mu nie pomoże. Na pewno się nas boi. I
słusznie, bo jeśli w jego robaczym móżdżku tyranidzi zakodowali, czym jest
Straż Śmierci, to winien podkulić ogon i poprosić o łaskawą i szybką śmierć.
Kolejna godzina minęła im na
przepatrywaniu ulic w poszukiwaniu poszlak. Spróbowali skontaktować się z
Syndallą oczekując, że może pamiętała nazwę ulicy, na którą kierowała się jej
mistrzyni. Zabójczyni Świątyni Callidusa niestety była tak samo zagubiona jak i
oni.
Wtem Spetimus zatrzymał się
spoglądając na jeden szyld nad wejściem do zakładu, który właśnie minęli.
Marines zatrzymali się by najpierw spojrzeć na niego, a potem na ogromny napis:
„Zakłady Przetwórstwa Promethium Sollar i Synowie”.
-Astropatka powiedziała… a on na
was spogląda skryty pod cieniem synów. – Przypomniał ponownie zaskakując swych
braci.
Wszyscy z początku sądzili, że
Ojciec Lęgu będzie się po prostu skrywał oddzielony kordonem swych Genokradów i
tam powinni go szukać.
-Jakby się tak nad tym
zastanowić – wtrącił Reinhold. – Psykerzy mówią zagadkami, a to poszlaka dobra
jak każda inna.
Verdim podszedł do drzwi zakładu
przywołując swą drużynę do zajęcia pozycji. Razem zajrzeli do środka ostrożnie
uchylając ciężkie stalowe wrota.
-Zdecydowanie tu za czysto –
stwierdził Templariusz. – Żadnych śmieci, żadnych ciał, nawet śladów po
pazurach na podłodze i ścianach.
Weszli za sierżantem do wnętrza
rozglądając się po zamkniętej fabryce tylko nieznacznie nadszarpniętej śladami
walk toczącymi się niegdyś na zewnątrz zakładu. Zupełnie jakby pracownicy
wynieśli się i zamknęli za sobą wszystko na kłódkę.
-Racja, bracie Durionie,
zdecydowanie tu za czysto – skomentował Ultramarine i gdyby mógł wyeksponowałby
podły uśmiech rysujący się pod hełmem. – W tym rzecz. To miejsce nie wygląda
jakby przeszedł tędy choćby jeden genokrad.
Szybko podchwycili rozumowanie
sierżanta. Tym dziwniej, skąd na drzwiach frontowych do tak dobrze zachowanego
zakładu brak jakichkolwiek zabezpieczeń. Verdim walczył z bestiami nie raz,
Ultramarines zaskarbili sobie wiele szacunku ostatnimi laty odpierając liczne
ataki tyranidów. Mieli doświadczenie i znali wroga na wylot. Wielu ludzi robiło
ten błąd, że uznawało je za głupie wściekłe bestie, nie lepsze od przeciętnych
drapieżników, a prawda była z goła inna. Tyranidzi wykazywali się sprytem i
pomysłowością. Uwielbiali wprowadzać w błąd i zmylać przeciwnika, rozdzielać i
godzić wtedy, gdy najmniej się ich spodziewano. Dlatego sierżant wiedział na co
należy uważać. W żadnym wypadku nie rozdzielać się, nie schodzić z widoku
innych braci, a poza tym ustawił chemiczny detektor w hełmie na wyłapywanie
mieszanki substancji charakterystycznej dla gniazd Lęgu. Tyranidzi stanowili
połączenie wielu ewolucyjnych pomysłów. Pożerając światy adaptowali nowe,
ciekawe rozwiązania, sięgając od świata insektów, gadów, płazów ryb i ssaków,
po świat roślin i mikrobów. Niczym mrówki, Lęg wyznaczał sobie zapachowe
ścieżki ostrzegając się o niebezpieczeństwach jakie można spotkać w danym rejonie.
Z drugiej strony dobrze wiedziały, że sprytniejsze gatunki mogą odróżnić ich
feromony, dlatego wykształciły ciekawy organ badający substancje zawarte w
środowisku stwora by dostosować adekwatny skład chemiczny do powszechnych
wonności i jedynie odrobinę ubarwiając o mało znaczne akcenty. Jednej natomiast
substancji gruczoł genokrada nie potrafił rozróżnić – żelaza zawartego w rdzy
od tego we krwi, często replikując i mieszając oba zapachy zupełnym
przypadkiem. Dlatego sierżant kazał kogitatorowi obliczyć i wyświetlić na
wizjerach ścieżki zapachowe z tych dwóch substancji i nagle cały zakład, czysty
jak łza, zaszedł pajęczyną i plątaniną zapachowych wstęg.
Przeprowadził ich przez zakład
do ogromnej rury odpływowej gdzie z okolicznych kotłów zlewano oleje i mazuty.
Tutaj krzyżowały się wszystkie wstęgi i schodziły w jedną grubą linię.
-Przygotujcie się, bracia.
Widoki nie są… apetyczne – z taką przestrogą zeszli głębiej badając absolutne
ciemności przez noktowizję w hełmach.
Podróż zdawała się nie mieć końca.
Kręta rura, w której musieli się co jakiś czas schylać i iść jeden za drugim
prowadziła ich do centralnej rozlewni głęboko pod miastem. Mijali odbicia do
innych kanałów, być może z innych zakładów. Atmosfera zgęstniała, temperatura
powietrza była bliska niemal trzydziestu stopniom, a omiatające ich co jakiś
czas mgliste obłoki zwiastowały, że jest także bardzo wilgotne. Sensory zaczęły
ostrzegać o dużym zagęszczeniu toksyn i gazów jakie bez filtracji mogłyby
okazać się halucynogenne i trujące. Wilgoć i wysoka temperatura skutecznie
oślepiały wyposażonych w gogle termiczne. Konwencjonalny wzrok pozwalał wejrzeć
co najwyżej na najbliższe dziesięć, może piętnaście metrów. Ze sklepienia rury
począł skapywać gęsty przezroczysty śluz, przypominający jakby ślinę, a
czerwona galaretowata maź rozrastała się po ścianach małymi żyłkami zlewając z
rdzawym osadem. Niektóre z gród tej okropnej substancji pulsowały miarowo jakby
wyczuwając zbliżających się Astartes.
W końcu ich buty zaczęły łamać i
gruchotać zatopione w tej mazi i śluzie ludzkie resztki. Piszczele, żebra,
czaszki – gęstniały z każdym krokiem. Ślady zadrapań po zębach były aż nadto
widoczne. Z kolejnymi krokami brat Verdim ostrzegł ich przed dużym spadkiem i
sam zeskoczył na dno ogromnego zbiornika, w którym dosłownie unosiła się gęsta
beżowa chmura smrodu. Ultramarine nie zwracał uwagi na to co miał pod stopami,
przyzwyczaił się po jednej z wojen, ale Durion z obrzydzeniem przestępował z
nogi na nogę odkrywając że wylądował na stercie trupów składających się pod
presją półtonowego wojownika. Niedojedzone sylwetki rozkładały się wraz z
poszarpanymi strzępami ubrań.
-Imperator Strzeże – rzekł cicho
zaciskając pięść na rękojeści miecza łańcuchowego.
Wszyscy zeskoczyli w końcu do
mrocznej i dusznej pieczary, rozumiejąc gdzie podziała się druga połowa
mieszkańców miasta.
Astartes słyszeli jak po komorze
rozlewa się charkot stworzenia znacznie większego od nich. Sam słuch wystarczył
do takiej oceny. Nagle spojrzeli odruchowo za siebie, w rurę którą tu przyszli,
bowiem z niej właśnie wylał się straszliwy ryk kilku, a może kilkunastu
genokradów. Dudnienie łap było coraz głośniejsze i stało się jasne, że Ojciec
Lęgu chciał mieć ich w potrzasku, zmuszając do walki na dwa fronty.
-Bracia, amunicja hellfire –
rzekł Verdim, a pospiesznie przeładowali magazynki w pistoletach, prócz
konsyliarza, który zdecydował pozostać z bolterem oraz dewastatora, który z
racji pełnionej roli i ciężkiego sprzętu, już miał w taśmie i zamku najbardziej
niszczycielskie pociski z możliwych.
Masambe ukląkł przy obudowie
rury pod ścianą przygotowując się na pojawienie najgorszego. Reinhold wycelował
w rurę gotów powalić co tylko wyskoczy. Obok niego stanął Septimus strzegąc
dewastatora przed szarżą. Verdim i Durion gotowi zaczęli wspinać się na wielką
hałdę kości i odpadów, chcąc zdemaskować ukrytego stwora.
-Mam nadzieję, że dobrze rzucasz
– Verdim spojrzał na Templariusza, a ten zaśmiał się na tą samą oczywistą myśl.
-Żartujesz? Byłem najlepszy w
kompanii.
-Dobrze, tylko się nie pomyl w
obliczeniach.
Zdawali sobie sprawę, że są
obserwowani a jedyne miejsce gdzie Ojciec Lęgu mógł się ukryć, była albo sama
hałda, albo strop komory gdzie para była najgęstsza. Chcieli zatem upozorować,
że będą ciskać granatami w rurę, z której nadbiegały plugawe dzieci bestii.
Obaj marines chwycili za granaty. Verdim wziął swój ostatni odłamkowy, a Durion
krak-granat, ten sam model, którym wcześniej tego dnia zniszczyli budowlę.
Wzięli zamachy, ale tylko Templariusz po kryjomu dał się wyśliznąć łyżce, która
wpadła między truchła.
Minęło kilka sekund a Reinhold
począł strzelać do pierwszych wyłaniających się genokradów powalając je jednego
za drugim. Verdim cisnął swój granat, ale Durion zamarkował rzut po czym
obrócił się i posłał ładunek pionowo pod sklepienie!
Przeciwpancerny granat rozerwał
się z ogłuszającym echem spotęgowanym kształtem komory! Długa rura
odprowadzająca gazy procesowe w kotle zerwała się spadając w sam środek sterty
czaszek wraz z wielkim ryczącym kształtem doń doczepionym. Astartes rzucili się
na boki gdy potężnie zraniony stwór zerwał się na równe nogi i zaryczał nad
stratą jednego ze swych czterech ramion! Bracia, wstając, ocenili rozmiar
wroga. Istota przewyższała ich niemal o połowę, co wiązało się i z zasięgiem
rażenia okrutnych szponów. Wyglądał jak genokrad, który dojrzewał przez
stulecia, który uszczelnił wszystkie swe słabe punkty płytkami w dziwacznych
kształtach. Wyglądał jakby drugi szkielet narósł na zewnątrz jego ciała. Plecy
naznaczały długie wyrostki kręgowe, a przód torsu plątanina zachodzących na
siebie długich żeber. Nad pyskiem miał ostry chitynowy róg o nadłamanym końcu.
Wydawał się być ślepy, nie widzieli jego oczu, lub były po prostu zamknięte,
lecz Ojciec Lęgu zdawał się dobrze wiedzieć gdzie kryją się Astartes. Pysk
przysunął do urwanego kikuta wystającego z pleców i dwa razy głęboko zaciągnął
się powietrzem smakując zapach własnej krwi.
-Na Imperatora… - konsyliarz
szepnął gdy to przeciw niemu skierował się potwór.
Bestia ruszyła szarżując! Jej
łapska wyrzucały w powietrze trupy i sterty kości sypiąc nimi w brata Verdima i
Duriona, którzy pospieszyli za nim. Pociski pistoletów nie robiły wielkiego
wrażenia, wyłupując co najwyżej małe bruzdy i gdzie niegdzie krusząc pancerz.
Po kilku szybkich krokach, potężny genokrad rzucił się w przód dając susy
przednimi i tylnimi łapami.
Masambe zwlekał tak długo jak to
możliwe strzelając po jego łbie, lecz ten opuścił ku niemu chitynową okrywę, po
której bolty ześlizgiwały się rykoszetami.
Marines zakonu Salamander w
końcu odturlał się w bok ustępując bestii, która z impetem wbiła długi ostry
róg w ścianę zbiornika, wybijając w nim półmetrowy otwór, barkiem miażdżąc
obudowę pompy przy której Masambe krył się do niedawna.
Septimus nie mógł zwlekać, a
Reinhold dobrze sobie radził, dlatego podbiegł do konsyliarza i zasłonił go
swoim mieczem pozwalając bratu odbiec.
Ojciec Lęgu siłował się ze
stalową pułapką znosząc ciosy pistoletów boltowych na swych plecach, ale w
końcu rycząc wyciągnął łeb kosztem złamania kolca. Obrócił się w stronę Septimusa
i ku niemu skierował swój gniew.
Młody Marine ledwo dokonał
odskoku, ślizgając się na ludzkich resztkach o mały włos się nie przewrócił.
Wziął jednak zamach i wbił ostrza miecza łańcuchowego w ramię potwora, który
zawył gdy kolce wytargnęły z niego mięśnie i krew. Niestety nie zauważył
drugiej łapy, jaka podążała zaraz za pierwszą – uzbrojona w jeden długi i
zakrzywiony niczym kosa szpon uderzyła
Septimusa w bok, targając jego ciałem. Na zbroi powstało rozcięcie przebijające
się do skóry Astartes. Novamarine zawył rażony bólem, gdy kontynuując
zamaszysty cios Ojciec Lęgu wrzucił go w głąb rury, z której przybyli, w sam
środek grupy kilku pozostałych genokradów, których Reinhold nie zdążył jeszcze
wykończyć. Właśnie ku dewastatorowi nachylił wtedy pysk szczerząc zęby, jakby
śmiejąc się z faktu, że musi teraz zaprzestać ognia, którym niszczył jego Lęg.
Reinhold patrzył jak Septimus
wpada w pułapkę! Zdjął palec ze spustu bojąc się, że może go przebić boltem i
zabić!
Wtedy Verdim zaszarżował
wbijając oburącz miecz łańcuchowy w luźne bloki pancerza. Walcząc tyle razy z
tyranidami poznał ich słabe strony na tyle by wiedzieć gdzie precyzyjnie
godzić. Miecz wsunął się między żebrowate pręgi chroniące podbrzusze! Nie
wszedł zbyt głęboko, stwór zaczął się wyszarpywać, ale wtedy Durion z wyskoku,
rycząc dziko uczepił się jego szponiastej łapy i ściągnął go w dół, pomagając
poszerzyć ranę zadawaną przez sierżanta! W końcu i Templariusz się poddał
odlatując w tył targnięty łapskiem! Ojciec Lęgu wyprostował się, wysuwając z
pułapki, lecz Ultramarine zdążył obrócić miecz i wykorzystać siłę stwora do
rozpiłowania kilku żeber. W Jego trzewiach powstała ogromna krwawiąca rana!
Verdim stanął naprzeciw bestii rzucając jej wyzwanie!
Reinhold patrzył na młodego
brata po czym uderzył w mocowanie uprzęży plecaka z amunicją! Kaseton odpadł, a
Mroczny Anioł dobył jedynie bojowego noża i wspiął się, ruszając w głąb rury!
Nie był specjalistą w walce wręcz, lecz zrobi co będzie mógł by ratować brata…
Wpadł między cztery genokrady bezlitośnie okładające broniącego się mieczem
Septimusa. Biedak leżał na plecach wijąc mieczem przed swą twarzą, lecz gdy
próbował stwora przeciąć, ten odskakiwał, a inny przybliżał się by zadać mu
kolejną ranę. Cały jego pancerz ledwo się trzymał, głębokie bruzdy były
wszędzie, w tym przebiegały przez hełm! Na krawędziach niektórych zadrapań
widać było ślady krwi.
Reinhold wbił się ramieniem w
jednego genokrada i zepchnął ich z brata niczym taran, broniąc przed kolejnym
ciosem, tak jak wcześniej Septimus uratował mu życie. Nóż wbił prosto w szyję
stwora, drugą ręką łapiąc jego żuchwę i ciągnąc z całej siły wyrwał jej kawał
pyska!
Septimus odpełzł na plecach
kilka metrów, spróbował wstać, lecz w lewej nodze pancerza wysiadły
serwomotory. Ociężały i ledwo przytomny podjął pistolet jaki padł w gęstą maź i
wystrzelił kilka razy. Pociski hellfire mieniły się czerwienią a gdy
eksplodowały, wypalały w przeciwniku jeszcze większą dziurę. Gorejąca powłoka
bolta wtapiała się w chitynę jak w masło a odłamki rozpalały się do stopnia
gdzie ulegały stopieniu. Ciało genokrada od wnętrza rozszarpywał ciekły, niemal
wrzący metal!
Przez odniesione ciosy pancerz
Septimusa utracił swą szczelność i szkodliwe opary zaczęły wypełniać jego
płuca. Oddawszy jeszcze kilka strzałów, usiadł i spróbował zebrać siły.
W tym czasie na krawędź rury
wdrapał się konsyliarz spiesząc do poszkodowanego.
-Pomóż Reinholdowi… -
półprzytomny Marine sapnął przez vox-kanał.
Miał rację, zabierać się za
łatanie nie miało sensu tak długo jak wróg w pobliżu. Medyk uniósł bolter i
widząc jak dwa pozostałe genokrady przewróciły w końcu Reinholda posłał w nich
serię. Dewastator dźgał przygniatające go monstrum nożem. Dzięki swej sile i
wspomaganiu pancerza wbijał ostrze po samą rękojeść, rozłupując chitynę niczym
kamień rozłupywany dłutem.
Verdim zastawił się przed ciosem ogromnej kosy wieńczącej jedno z ramion
Ojca Lęgu. Zęby miecza łańcuchowego starły się z substancją twardą niczym
ferrokryt! Olbrzym napierał, a Space Marine wbił pięty w podłogę ślizgając się
na ubitych w pulpę ciałach! Wściekłym atakiem ruszyło przeciwne ramię mierzące
w głowę Astartes, lecz sierżant odchylił się i szpony jedynie zadrapały
powierzchnię.
W tym momencie Templariusz
natarł mierząc w napiętą nogę olbrzyma. Dwoma zamachami rozciął łydkę, zerwał
ścięgna i zmusił gada do opadnięcia na kolano. Ten wykonał olbrzymi zamach w
odpowiedzi i grzmotnął Duriona grzbietem szponiastej łapy by przepędzić go
niczym wielką muchę. Templariusz odskoczył i ciął mieczem zrąbując jego palce i
pozbawiając stwora broni na jednej z kończyn!
Verdim dostrzegł szansę widząc
jak bestia skierowała swą uwagę na Duriona! Spróbował szczęścia i wtoczył się
pod zwaliste cielsko zbierając swój ostatni granat z pasa – przeciwpancerny
krak-granat. Sunąc po kościach i resztkach, nurzając swój pancerz w plugastwie
usiłował wcisnąć ładunek w dziurę, którą niedawno wyciął w podbrzuszu tyranida.
Udało mu się wbić rękę niemal po sam łokieć! Wydobył dłoń wraz z zawleczką i
wyturlał się spod Ojca Lęgu, który próbował zdeptać Marina.
Verdim odbiegł podejmując miecz
z pistoletem! Oczekiwał rychłego wybuchu lecz ten nie nastąpił choć minęło
kilka sekund…
-Łyżka granatu musiała się
zaklinować w jego trzewiach! – Przeklął głośno.
-Co? – Durion spytał nie
rozumiejąc.
-Wbiłem mu we flaki ostatniego
kraka… Ale łyżka utkwiła! Strzelaj w jego brzuch!
-Jesteś za blisko!
-Strzelaj! – sierżant ponaglił
gdy Ojciec Lęgu widocznie zrewidował swoje opcje i używając pozostałych
sprawnych kończyn zaczął się wspinać w górę zbiornika zanurzając pazury w metalowej
ścianie.
-Nie widzę rany! – Rzucił Durion
oddając kilka salw. Pociski hellfire wbijały się w nogi kolosa i wyrywały istne
kratery w jego ciele, lecz tyranid brnął w górę.
Tak długo jak przeżyje, ucieknie
i zaszyje gdzieś na odludziu, będzie się mógł zregenerować, a wtedy wszystko od
początku! Mimo okaleczeń bestia wspinała się długimi susami pokonując
dziesiątki metrów. Verdim spróbował ustrzelić jego łapsko, lecz był za daleko i
zbyt szybko się ruszał.
Jego łeb walnął z impetem w
szczyt zbiornika unosząc wielką klapę włazu! Ujrzeli pochmurne niebo, a kołtuny
pary uniosły się mogąc wreszcie wylecieć na zimne powietrze.
-Ucieknie nam! – Durion strzelał
już na oślep, mając tylko nadzieję że trafi!
Zacisnął palec na spuście…
resztkami sił, krztusząc się od gryzących oparów skierował broń wprost na cel.
Ciężki bolter odezwał się, ponownie pożerając resztkę amunicji z leżącego obok
kasetonu! Nawałnica olbrzymich pocisków runęła na stwora dokładnie spod niego
wchodząc w jego flaki, szatkując brzuch tak samo jak i ścianę zbiornika. Nagle
Ojciec Lęgu zaryczał i zmienił się w chmurę ochłapów, krwi, spadających na
ziemię szczątków! Wszechobecna mgła zaczęła wylatywać przez powstały otwór,
odsłaniając Septimusa, który zdążył doczłapać się do pozostawionej broni
dewastatora, i resztkami sił skierował ją na uciekającą bestię słysząc
nawoływania sierżanta.
-Konsyliarzu! – Bracia Verdim i
Durion podbiegli do Septimusa osłaniając go przed strzępami spadającego truchła.
– Szybko!
Brat Masambe stanął wraz z
Reinholdem u krawędzi rury którą tu przybyli.
-Musimy go stąd zabrać, jak
najszybciej, nie mogę się tu nim zająć, potrzeba czystego pomieszczenia. Zbyt
duże ryzyko infekcji, Imperator wie jakimi okropnościami! – Wysunął ku nim ręce
– Podajcie go… Durionie, pomóż mi go nieść!
Reinhold zebrał swą broń, lecz
amunicji prawie w niej nie było. Na dwie serie może starczy, lecz na pewno nie
więcej.
-Idźmy z tego przeklętego
miejsca – Verdim stwierdził rozglądając się po setkach zmasakrowanych ciał.
Już miał ruszyć za braćmi, gdy
coś przykuło jego uwagę. Gdy wilgotne powietrze uszło w przeciągu, wyciągając
ze sobą mgłę, zauważył, że pod jedną ze ścian pobłyskuje do niego kawałek
złotej płyty. Zaciekawiony podszedł by sprawdzić co to i ku swemu rozgoryczeniu
odkrył czarno-złoty pancerz. Ciało obgryzione z mięsa wciąż zaciskało dłoń
cudem nienaruszonej ręki na złotej inkwizytorskiej rozecie. Verdim delikatnie
wydobył symbol urzędu z uchwytu martwej kobiety.
Klęcząc, w milczeniu, nakreślił znak
aquili.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz