wtorek, 25 czerwca 2013

Warhammer 40000: Deathwatch: Kill-team cz.1

Motyw Muzyczny
To co przeczytacie poniżej to esencja doświadczenia z gry, z użyciem aktualnych postaci skonstruowanych według zasad z podręcznika i przeprowadzonych przez autentyczne przygody, zaadaptowane w formę opowiadania tak, by w przeciwieństwie do tylu raportów z sesji, czytało się z zaciekawieniem i zaangażowaniem.
Wszyscy występujący tu bohaterowie posiadają indywidualne karty postaci, zaś przebieg przygody poddany był wszelkim potrzebnym rzutom kości.








Deathwatch
Kill-Team

Ostateczna Sankcja


***
I Chrzest Ognia
Kapsuła rozbiła się z łoskotem rujnując dach i tak mocno nadszarpniętej kaplicy. Gdy opadły wrota ciężkiej zrzutowej bryły jeszcze dymiącej od przejścia przez atmosferę, jeszcze owiewanej smugami wyziewów z wygaszonych silników hamujących, z głębi, odpinając się z magnetycznych uprzęży wyszło pięć odzianych w czerń postaci. Potężne czarne pancerze Straży Śmierci gniotły pod ogromnymi butami odłamki, pogruchotane ławy i elementy przewróconych rzeźb. Adeptus Astartes szybko zebrali się w luźną formację, odruchowo badając pozycje i przygotowując do potencjalnej obrony.
Jeden z braci uznawszy, że są z dala od prześladującego ich zagrożenia, opuścił lufę masywnego boltera, a uniósł czerwone wizjery swego hełmu ku dziurze w suficie, spoglądając na szare, deszczowe niebo.
-Dzielny, raportujcie… - Zagrzmiał głos brata przepuszczony przez filtr hełmu, gdy ten uaktywnił vox-łącze swej zbroi i spróbował połączyć się z okrętem, jaki ich tu dostarczył. Głos zabarwiał ton elektroniki, jak i ciche echo, które odbiło się po opuszczonej kaplicy by wrócić do braci upewniając ich, że milczenie z nim związane, nie wróży otrzymania odpowiedzi.
-Bracie – do sierżanta spoglądającego w pustkę szarego nieba podszedł inny Marines zaznaczając swą obecność i ściągając na siebie uwagę. – Wątpię, by odpowiedzieli. Ale spełnili swoje zadanie, my nie zwlekajmy z naszym.
Brat Durion, podobnie jak większość drużyny uzbrojony w bolter i determinację, był jednym z niewielu Czarnych Templariuszy na służbie w Straży i starał się o tym fakcie przypominać, tak często jak miał po temu okazję. – Widzieliśmy jak poważna jest sytuacja, znajdźmy ten kontakt, zanim i ją pożrą…
Konsyliarz oddziału, brat Masambe z zakonu Salamander, wraz z Septimusem, najmłodszym Marine w zespole, z zakonu Novamarines, wrócili z krótkiego zwiadu do najbliższych punktów widokowych w budowli.
Astartes w białym hełmie medyka odezwał się niskim i chrapliwym głosem, zniekształconym oczywiście wewnętrznymi systemami zbroi.
-Zidentyfikowaliśmy tą kanonadę, bracie Verdimie. Lokalne Siły Obrony Planetarnej odpierają atak rebeliantów.
-Jaka jest ich liczebność? – Dowódca oddziału oderwał spojrzenie od Duriona by odebrać meldunek.
-Sześciuset SOP, rebeliantów… - Septimus lekko wzruszył ramionami dźwigając dwa potężne naramienniki: jeden srebrzysto-czarny, z inkrustacjami i wzorami wieszczącymi przynależność do elity zbrojnego ramienia ludzkości w walce z infekcją obcych, nieczystych i niewiernych, drugi niebieski, przedstawiający pojedynczą białą czaszkę otoczoną białym kolczastym pierścieniem. – Rebeliantów blisko dwa tysiące, choć trudno ocenić z jednego punktu widokowego.
-Sześciuset… - powtórzył Durion stając dumnie obok sierżanta. – Moglibyśmy zrobić z nich dobry użytek. Skoro mamy dotrzeć do władz tej planety, miejmy nadzieję bez wykrycia, weźmy oddział dwudziestu, posłużą nam, jako dywersanci.
Durion Sauler nie był zadowolony ze swych tymczasowych przydziałów, nie mogąc zrobić użytku ze swych wrodzonych umiejętności i preferowanych stylów walki, tym bardziej, że filozofia, do jakiej nawykł pod kapitanem Sigismundem ze swej kompanii przed przyłączeniem do Straży Śmierci, diametralnie różniła się od między-zakonnej doktryny współpracy, przedkładających inne wartości nad gorliwą wiarę Czarnych Templariuszy. Jego biały naramiennik oznaczony pojedynczym czarnym krzyżem, jak i reszta jego zbroi, począł moknąć od deszczu nasilającego się i ustępującego, co jakiś czas, jakby na wtór gromu rozświetlającego niebo błyskawicą ciśniętą w szarą otchłań zimnych chmur.
Brat Verdim z Ultramarines o niebieskim naramienniku z pojedynczą białą literą „Ultima” podobną do odwróconej Omegi, ponownie spojrzał na Templariusza, oceniając jego postawę za czerwonymi wizjerami hełmu.
-Naszym obowiązkiem jest także pomoc lojalnym Imperatorowi. – Stwierdził ruszając powoli przed siebie w stronę wyjścia. Uniósł dłoń zaciskając ją w pięść i dodał:
-Drużyna, konsolidacja.
Wszyscy bez wyjątku zajęli pozycje bojowe ustawiając się w formację gotową do natarcia. Tuż za czwórką braci szedł jeszcze jeden, milczący i cichy Marine wsparcia dźwigający w obu dłoniach potężny blok ciężkiego boltera – broni połączonej metalową szyną z ogromnym magazynem amunicji zamontowanym na jego plecach. Jeden z naramienników brata Reinholda był ciemno zielony z białym symbolem uskrzydlonego miecza, w dodatku w zwyczaju swego zakonu, nosił narzucone na pancerz luźne mnisze szaty, rozcięte tak by nie krępować ruchów.
-Nie możemy robić postojów, by ratować każdego gwardzistę na naszej drodze, bracie Verdimie – w końcu odezwał się Czarny Templariusz, gdy zbliżali się do wyjścia.
-Jeśli rebelianci pokonają obrońców w tym wysuniętym przyczółku, blisko kilka tysięcy z nich będzie krzątać się po okolicy swobodnie. Trudno mówić wtedy o dotarciu na jakiekolwiek pozycje bez wykrycia. Jeśli im jednak pomożemy odeprzeć atak, przetrzebimy siły wroga i zmusimy go do odwrotu, ten oddział… gwardzistów, na których nie mamy czasu, jak zauważyłeś… bracie… zostanie tu jak kolec w boku przyszłych wrogich operacji. Trudno o lepszą dywersję.
-Racja, bracie – dodał idący za nimi Reinhold z zakonu Mrocznych Aniołów. – Jeśli zniszczymy ludzkie twarze kultu i zostawimy problem u wrót jego planów, będzie musiał obnażyć swe prawdziwe oblicze jak i oblicza swych bardziej kompetentnych agentów.
-A wtedy, jeśli gdzieś na powierzchni tego miasta pojawi się, choć jeden genokrad lub jego permutacja, będziemy o tym wiedzieć – dokończył Verdim rzucając srogie spojrzenie Templariuszowi.

Lordsholm poznaczone było bliznami wewnętrznego konfliktu, krwawej rebelii, jaka trawiła stolicę rolniczego agro-ściwata. Resztki nieregularnych ze sto siedemnastego sił obrony planetarnej walczyły pod chmurnym niebem o swoje przetrwanie. Młodzi żołnierze, niektórzy w niepełnym umundurowaniu, niektórzy bladzi z brudnymi opatrunkami znaczącymi ich ciała i postrzępione ubiory słali wiązki laserów przeciw kanonadzie z głębi ulicy. Okopani wokół kaplicy desperacko stawiali opór nie mając się gdzie wycofać. Ciężkie chłodzone wodą stubbery łomotały pożerając taśmy amunicji z topniejących coraz szybciej zapasów. Przeciwko nim biegły ze wszech stron oszalałe tłumy uzbrojone w pojedyncze karabiny, to tu, to tam dając o sobie znać przy oddawaniu strzału.
Szaniec długości dwustu metrów usypali, z czego się dało – skruszonych kamiennych kolumnad, worków z piaskiem, nasypów ziemnych, świątynnych ław porąbanych na deski, teraz nadpalone i postrzępione ostrzałem. Znalazł się także jeden transporter opancerzony, którego wypalony do cna wrak obrócono w kolejną barykadę. Przed umocnieniami, blisko pięćdziesiąt metrów owalnego i oczyszczonego przez ostrzał świątynnego cmentarza usłane było setkami mniej lub bardziej rozłożonych ciał mężczyzn, kobiet, dzieci i starców. Ich twarze, jeśli nie wygięte w agonalnym bólu, zastygły w grymasie determinacji i szaleństwa. Cuchnący dziedziniec w swej prezencji ustępował jedynie mrocznym sylwetkom skąpanego w deszczu i zrujnowanego Lordsholmu, jaki straszył zdruzgotanymi pozostałościami po swych niegdyś dumnych domach i gmachach.
Fala za falą trwało natarcie rebeliantów, oszalałych cywili wołających bluźnierczymi sloganami w stronę młodych chłopców upchniętych w okopach i za barykadami. Przeładowali broń szykując się do kolejnej salwy. Byli bladzi, zmęczeni, śpiący, ledwo żywi. Kilka chwil temu przeciwnik ściągnął na nich artylerię, która, trafiła w dach świątyni dalej za ich plecami. Tylko tego brakowało, by kompletnie zdruzgotać morale jednostki. Żeby zdobyć artylerię musieli zdobyć i główny garnizon, bazę Sił Obrony Planetarnej, a to dla przeciętnego szeregowca oznaczało, że zostali sami w bezsensownej walce.
Masa rozwścieczonych rebeliantów była coraz bliżej, coraz bliżej wlania się w ich szeregi. Odezwały się stubbery i karabiny laserowe. Setki czerwonych wiązek ugodziło, seriami ściągając ścianę za ścianą mięsnych tarcz. Jeden siwy i cherlawy starzec walczący po przeciwnej stronie uniósł karabin i wystrzelił. Był zbyt stary by nadążyć za tłumem i zbyt słaby by precyzyjnie obsłużyć broń, a mimo wszystko czystym przypadkiem zabłąkany pocisk wystrzelony ze starej flinty trafił jednego z obrońców prosto w czoło. Takich strzałów co falę zdarzało się kilka, na kilkudziesięciu nieporadnych strzelców rebelianckiego kultu, którzy padali od celnych strzałów obrońców, garść zabłąkanych kul odejmowała towarzyszy zgubionego oddziału uszczuplając go co kilka chwil.
Wtem ze straszliwym ogłuszającym łoskotem zza pleców żołnierzy posypała się masa gorejących pocisków ciągnących za sobą wstęgi dymu. Potężne bolty – bezłuskowe pociski, z czego każdy przypominał miniaturową rakietę kalibru, jakiego nie powstydziłyby się systemy obronne nie jednej fortyfikacji, przecięły powietrze wyjąc złowrogo i zanurkowały w masę rozszalałych rebeliantów. Pociski przechodziły przez kilka ciał rozrywając je w drodze, odcinając kończyny, dekapitując, by w końcu zatopić się w ciało jakiegoś nieszczęśnika i eksplodować rozrywając go na karmazynową chmurę ochłapów i rdzawej mgły. Jednemu z nieszczęśników pocisk urwał dłoń w nadgarstku po prostu przelatując obok jego ręki, inny, klęczący strzelec ugodzony w kolano nawet nie poczuł jak masywny pocisk rozwierca mu nogę niczym klin wbity w deskę i eksploduje gdzieś koło miednicy wyrzucając górną część ryczącego z bólu w powietrze niczym szmacianą lalkę. Eksplodujące głowice niekiedy odłamkami zabijały dwie lub trzy kolejne ofiary zdzierając z atakujących skórę i mięśnie.
Kilku obrońców wstrzymało ogień, pierwej by rzucić okiem przez ramię na źródło zniszczenia. Gdy jednak zobaczyli potężne czarne zbroje ponad dwumetrowych Astartes, wielu popadło w osłupienie. Nie mogąc zdecydować się, czy wpaść w płacz z ulgi, czy poddać się przerażeniu, trwali w miejscu kilka chwil obserwując narzędzia zniszczenia, jakie Straż Śmierci ze sobą przyniosła. Ciężki bolter brata Reinholda mielił setki rebeliantów w osnowie huku i długich płomieni, jakie co sekunda wykwitały u krańca lufy rozświetlając ten odcinek frontu pomarańczowym światłem. Inni bracia ze swych bolterów gromili cele bardziej niedostępne. Nielicznych rebeliantów chowających się za murkami, na schodach prowadzących na cmentarzysko, przy piedestale niegdyś dźwigającym posąg jednego ze świętych, który teraz kończył się gdzieś w połowie nóg marmurowej figury. Ich pociski precyzyjnie godziły w przeciwnika.
Szala zwycięstwa zdecydowanie przechyliła się na korzyść obrońców wraz z pojawieniem się drużyny Marines, lecz żołnierze wcale nie czuli się lepiej. Wielu było zbyt młodych by dobrze wiedzieć, czym zajmuje się Straż, ale ci, którzy wiedzieli zdawali też sobie sprawę ze starego porzekadła rozgłaszanego przede wszystkim między starszymi kolegami z gwardii, którzy zwykli mówić: „Pięć minut do końca świata? Wezwać Straż Śmierci.” Jeśli tak elitarna jednostka zawitała w ich progi, oznacza to, że sytuacja jest o wiele gorsza, niż się z początku wydawało, a sami Strażnicy nie przybyli ratować byle piechurów z mało ważnej formacji.

Ogień skoncentrował się szybko na potężnych sylwetkach Marines. Pociski poczęły rosić Astartes postępujących naprzód od zasłony do zasłony. Choć zdawali się być ogromni, pancerze wspomagane zespolone z ciałami przez zestawy implantów nie krępowały ruchów. Gdy czarny anioł śmierci szarżował do kolejnej obalonej kolumny osłaniany przez swych braci, czuł, gdy nieliczne trafiające go pociski ześlizgują się po płytach okrywających jego ciało nawet nie zostawiając najmniejszych zadrapań. Brat Verdim koordynował działania rozstawiając drużynę tak, by jak najbardziej zwiększyć rozstaw i rozproszyć ogień nieprzyjaciela. Hordy topniały w zatrważającym tempie, ale wtem na odległej wieży po przeciwnej stronie szerokiej ulicy, na południowy zachód od obecnych pozycji, rozległa się powtórna kanonada. Wróg ustawił ciężkie stubbery na jednym z najwyższych pięter ostrzeliwując okopy.
-Bracie sierżancie – konsyliarz podjął spoglądając za siebie na masakrowanych żołnierzy. – Z tamtej pozycji zdziesiątkują centralną część okopu.
Nawet w hałasie walki jego głos słyszalny był przez wewnętrzny vox-kanał.
Verdim skinął głową odbierając meldunek i przypatrując się uważnie konstrukcji wieży. Jego hełm przybliżył widok pozwalając dowódcy na lepszą ocenę sytuacji. Wieża wyglądała na stację industrialnej pompy transportującej promethium do pobliskich zakładów. W narożniku budowli trwał wbity i zniszczony przemysłowy transportowiec. Sześciokołowy wrak zagłębił się w zgruchotanej ścianie, jaka znalazła w ciężkiej maszynie swe nowe oparcie.
-Septimusie, łap! – Sierżant odezwał się rzucając precyzyjnie kolejny przeciwpancerny granat. Każdy z Astartes miał w zestawie takie dwa, oraz dwa granaty odłamkowe. Verdim uznał jednak, że dwa mogą nie starczyć. – Podłóż swoje granaty w wyrwie obok transportowca!
Złapawszy granat Septimus przypiął go do uprzęży przy pasie i skinąwszy głową ruszył osłaniany przez braci, jacy postąpili zaraz za nim.
-Ogień zaporowy! – Ultramarine ryknął gdy dopadli do zniszczonego murku okalającego dziedziniec świątynny.
Trójka braci wychynęła zza osłony prując ogniem bolterów po oknach wieży zmuszając strzelców do schowania się i zaprzestania ognia, gdy kilku z ich towarzyszy wypadło z budynku jak zatłuczone owady. Brat Reinhold przywitał kolejny motłoch szykujący się do szturmu taką dawką płomiennej śmierci, że nawet w ich szaleństwo wkradł się strach zmuszając ich do tymczasowego odwrotu i szukania lepszej alternatywy do natarcia.
Każdy z członków Straży Śmierci należał do innego zakonu. Zakony ze Strażą łączy specjalna więź i poczucie obowiązku. Każdy zakon zobowiązany był oddelegować kilku swoich braci na określony czas wspólnej służby, po której wracali w rodzime szeregi bogaci w doświadczenie i zasłużony szacunek. Każdy inicjowany musiał się jednak wykazać czymś, co wyróżniałoby go od reszty Adeptus Astartes. Przekonać braci ze Straży, że godzien jest walczyć z najgorszymi przeciwnikami ludzkości. Brat Septimus był zdecydowanie jednym z najmłodszych członków Straży, zaledwie dwadzieścia lat w służbie, jako pełnoprawny Astartes, a już dostąpił zaszczytu noszenia czarnej zbroi. Był niecierpliwy i wiecznie chętny do rzucenia się w bój bez pytania… na szczęście między jego chęciami a rzeczywistością stała żelazna samodyscyplina i poczucie lojalności wobec towarzyszy broni. Septimus biegł jak błyskawica, nie zwalniając nawet na sekundę. Czasami bracia myśleli, że pomylił się z powołaniem i winien przywdziać plecak skokowy Szturmowca, lecz jak młody Marine stwierdził: „To zbędne obciążenie tylko krępowałby jego ruchy.”
Nim skończyli ostrzał zaporowy, brat Septimus klęczał przy wyrwie w ścianie budowli. Zawiesił bolter przy pasie samemu ujmując pistolet boltowy, miotający równie dewastujące pociski. Rozglądając się co jakiś czas na boki upychał pojedynczo granaty. Jeden wcisnął w szczelinę między kawałkiem muru, a widocznym lekko obruszonym fundamentem, drugi ułożył zaraz obok, żeby spotęgować siłę eksplozji, trzeci ułożył między murem a blokiem metalowej sztaby, jaka mogła stanowić część konstrukcji nośnej jakiegoś okolicznego zawalonego już budynku.
-Ładunki na miejscu!
-Odbezpieczaj! – Sierżant rozkazał przez vox w hełmie i od razu dodał do swych braci – ogień zaporowy!
Ponownie wyskoczyli zza osłony anihilując kilku następnych rebeliantów, gdy Septimus odbiegał od zaminowanej pozycji. Po sześciu sekundach zaimprowizowany ładunek eksplodował wyrzucając w powietrze odłamki i przewracając na bok ogromny sześciokołowy wrak wybity z oków wieży, jaka w mgnieniu oka padła płazem wzdłuż ulicy wzbijając tumany kurzu oraz tworząc kolejną zaimprowizowaną barykadę.
Septimus skulił się na skraju jednego budynku, na wszelki wypadek unikając odłamków. Gdy odwrócił się jego uwagę przykuła kolejna ludzka masa szykująca się do szturmu po przeciwnej stronie starego magazynu, do którego miał wzgląd przez starą wyrwę w ścianie. Sensory w jego hełmie amplifikowały wszystkie odgłosy. Uniósł dłoń do swych braci, którzy widzieli go przez długość ulicy, potem wskazał na bok swego hełmu.
Bracia przełączyli się na odbieranie bezpośredniego przekazu. Septimus zaczął nadawać to, co jego sensory odbierały. W trzaskach wystrzałów i odległych huków usłyszeli ciężki głos pewnego mężczyzny grożącego zmieszanym mieszczanom pod swą komendą.
-Ależ oni mają ze sobą Astartes! Nie mamy szans! Poproś Ojca żeby nam pomógł! Nie damy rady!
-Milczcie! Nasze cele nie uległy zmianie! Astartes czy nie, Ojciec chce byście wyparli stąd przeciwników wielkiej zmiany. Wiecie, co się stanie, gdy go zawiedziecie? Wasza śmierć nie będzie mieć znaczenia, ale jeśli podołacie, wielka zmiana nadejdzie… A wtedy? A wtedy już nigdy nie będziecie musieli bać się śmierci, ani głodu, ani samotności. Przygotujcie się zatem, ruszę razem z wami. Pierwsza grupa runie na kaplicę, wy będziecie biec jak najdalej Astartes możliwe na samej krawędzi. Ubierzcie te plecaki. Rzucicie się w ich umocnienia i mocno szarpniecie za te linki. To wystarczy, żeby Ojciec był z was zadowolony, to wystarczy, żebyście zasłużyli na miejsce między jego dziećmi.
-Dobre ucho, Septimusie – zaznaczył Verdim zastanawiając się nad planem działań.
Wiedzieli, że Astartes umiejscowili się po lewej stronie dziedzińca, będą zatem szarżować prawą, używając swej masy jako żywej tarczy przeciwko Boltom.
-Bracie Reinholdzie, otworzycie ostrzał, gdy tylko wybiegną, ale gdy dojdą do połowy placu, cofamy się do tamtego zawaliska – wskazał na obalony pomnik za ich plecami. – Wy odbijecie najbardziej w prawo i pokrzyżujecie im szyki.
Mroczny Anioł nie lubił pomysłu poddawania już zajmowanych pozycji, ale zrozumiawszy strategiczną przewagę planu skinął głową, na wszelki wypadek sprawdzając ile pocisków zostało w plecaku.
-Bracie sierżancie – podekscytowany Septimus odezwał się na vox-kanale – proszę o pozwolenie na przechwycenie ich przywódcy.
-Nie, bracie Septimusie – Verdim kategorycznie się sprzeciwił. – Macie zajść ich od tyłu i korzystając z luki w defensywie spróbować zabić kilku z ładunkami wybuchowymi. Jesteście jedynym, który będzie dobrze widzieć, kto ma  plecak a kto nie. Celny strzał powinien wysadzić zamachowca oraz kilku najbliższych zdrajców. Brat Durion zajmie się przechwyceniem ich lidera.
Na te słowa Czarny Templariusz skinął z uznaniem głową, a Novamarine musiał obejść się smakiem. Wedle specjalności i preferencji swego zakonu, Templariusze lubowali się w potykaniu z przeciwnikiem wręcz. Móc zatopić w kimś ostrze było znacznie bardziej satysfakcjonującymi rozwiązaniem, a fakt faktem, z rozmowy przechwyconej przez Septimusa wynikało, jakoby morale ofensywy było w strzępach, zaś tajemniczy lider stanowił jedyną siłę, jaka jeszcze trzymała szalonych cywili w ryzach.
Durion zawiesił swój bolter i podjął pistolet. Lewą dłoń zacisnął na rękojeści łańcuchowego miecza, gotów by rzucić się na swego przeciwnika niczym wściekła bestia. Verdim zwrócił się do konsyliarza odpinając od pasa granat odłamkowy, uzbrojenie Astartes było większe i potężniejsze niż cokolwiek w arsenale zwykłych śmiertelników, nawet granaty odłamkowe wyglądały jak bomby służące do wyburzeń.
-Mam nadzieję, że twe ramię nie zardzewiało, bracie Masambe – sierżant pozwolił sobie na szczyptę rywalizacji w tonie, na co konsyliarz zakonu Salamander parsknął.
-Nadzieja jest opaską na oczach zasłaniającą obraz rzeczywistości. Niechaj ci nie przesłoni prawdziwego celu, bracie Verdimie.
Obaj skwitowali swe uwagi niskim gorzkim i cichym śmiechem.

Rebelianci ruszyli wybiegając z trzech alej na raz, zlewając się w potężny gęsty tłum mniej więcej w połowie ulicy. W szale i z obietnicą wielkiej nagrody w pamięci biegli przed siebie strzelając do sto siedemnastego regimentu Sił Obrony Planetarnej, oraz do ich tymczasowych sojuszników w czarnych zbrojach. Choć jeden z kolosów gromił dziesiątki salwa po salwie, spojrzał w końcu na metalowy pas prowadzący amunicję do broni i począł się wycofywać! Wreszcie otwarła się dla nich szansa, czterech wojowników Straży wycofywało się przed nimi na inne pozycje. Dodało to otuchy wszystkim atakującym. Ich lider dotknięty błogosławieństwem Ojca napawał ich wiarą, że kolejny szturm wreszcie się uda. Rosły mężczyzna, równie wielki jak Astartes w swych zbrojach, ledwo mieścił się w ubraniu. To de facto rozrywało się na nienaturalnie rozrośniętej muskulaturze. Blada ciągliwa skóra mieniła się jakby powleczona osobną szklistą warstwą. Wystawał zdecydowanie ze swej trzody, prowadząc ją naprzód. Coś nienaturalnego było w jego czaszce, nadal przypominała ludzką, ale, jakby lepiej zarysowaną. Roześmiał się widząc Adeptus Astartes, o których słyszał legendy. Dzielni wojownicy Imperatora, czempioni ludzkości uciekają przed nim i jego hołotą? Żałosne.
Wtedy za jego plecami, z końca formacji dopadł go ogłuszający wybuch przeplatany z krzyki, a skórę zrosiła krwista rosa osiadająca na zamachowcach. Lider jak i większość podopiecznych obróciła głowy by zobaczyć jednego z Astartes zaczajonego w ciemnym zaułku, szyjącego do co lepiej uzbrojonych i groźniejszych indywiduów. Zamieszanie rozkojarzyło członków natarcia na tyle, że nieco zwolnili i rozciągnęli swe szeregi. Wtedy piekielny ciężki bolter zaczął swą symfonię od początku. Wcale nie był opróżniony, marines celowo wprowadził ich w błąd. Trzech uzbrojonych w ładunki wybuchowe wyleciało w powietrze, ponieważ Dewastator z zakonu Mrocznych Aniołów znalazł się po przeciwnej stronie dziedzińca, na który wbiegli, korzystając oczywiście z chwili nieuwagi. Każda eksplozja była na tyle silna by zabrać ze sobą blisko dwudziestu rebeliantów, otwierając ogromną wyrwę w ich szeregach. Nim przywódca grupy zdążył się zorientować co się stało, przywitały go pytające spojrzenia swych przerażonych podopiecznych. W całej kanonadzie usłyszał dwa metalowe, ciężkie obiekty brzęczące po kamiennej posadzce dziedzińca. Granaty eksplodując zniszczyły cały front jego formacji. Teraz przerośnięty mężczyzna był na czele, już nieosłonięty przez swych ludzi.
Ci marines, którzy cisnęli granatami zza osłony, teraz wyjrzeli zza niej szyjąc z bolterów po otaczających go powstańcach, sprawiając, że lider był coraz dalej od swych umierających falami sojuszników.
Jeden z braci szarżował na niego niczym wściekły byk. Masa stali i wrodzonej siły, we wtór z gniewnym rykiem zarówno jego płuc jak i miecza łańcuchowego, starła się z kultystą, który mógł jedynie przekląć swą lekkomyślność i pychę, nim na krótką chwilę ocknął się, uniósł swój stalowy miecz by sparować cios.
Miecz łańcuchowy Astartes był jednak czymś, z czym zwykła stal nie mogła się równać. Ostre zęby sunące wzdłuż broni brata Duriona zeskrobywały w potoku iskier warstwę za warstwą, aż wydarły tyle materiału, by miecz pękł niczym zrobiony ze szkła. Impet szarży Duriona zagłębił zęby oręża w piersi mocarnego człeka. Gdy uaktywnił łańcuch, ten wyszarpał z wroga wszystko co stało na drodze: skórę, mięso, kawałki rozłupanych żeber, płuco. Im bardziej napierał tym głębiej miecz postępował ze swą pracą, rozcinając i patrosząc ofiarę żywcem, rozrzucając jego wnętrzności w krwistej bryzie.
W końcu, widząc jak ich lider pada przecięty w pół przez Kosmicznego Marine, rozbici rebelianci rzucili się do odwrotu, krzycząc: „Ojciec nas opuścił! Oszukał nas!”.

-Astartes! Konsolidacja! – Verdim rzucił przez vox do wszystkich braci, a ci zebrali się z powrotem w jedną spójną formację, gdy pył już osiadł, a po powstańcach nie było śladu w najbliższym rejonie. Septimus dołączył do drużyny, gdy Durion właśnie wycierał miecz o jednego z tysięcy trupów rozwleczonych na ulicach, dziedzińcu i cmentarzu.
-Dobra robota, bracie – Durion spojrzał na przechodzącego obok Novamarine. – Zaoszczędziłeś nam mnóstwa chaosu.
Septimus rozejrzał się po polu bitwy i skoncentrował się w końcu na czarnym zębatym mieczu w dłoni Templariusza.
-Wolałbym stać wraz z wami w obliczu wroga, tutaj. A przynajmniej spojrzeć mu w oczy by zobaczyć co też skłoniło tego czerwia do odrzucenia nauk Imperatora – dodał zawiedziony, lecz bez wyrzutu, rozumiejąc, że rozsądek i dobry plan to lepszy sojusznik Kosmicznego Marine, niż jakikolwiek inny oręż.
-Będzie jeszcze po temu okazja.
Brat Verdim zebrał w końcu oddział i ruszył w stronę wycieńczonych obrońców. Na ich twarzach malowały się podziw i ulga. Kilku usnęło na stanowiskach z wycieńczenia – nie słysząc ciągłych wystrzałów mogli wreszcie odpocząć, nawet zasypiając z twarzami opartymi o gruz i worki z piaskiem.
Przed bratem Verdimem stanął młody kapitan i zasalutował. Mężczyzna o krótkich czarnych włosach zdawał się nie truchleć na widok Astartes jak reszta jego ludzi, lecz pewnego rodzaju determinacja malowała się na jego twarzy.
-Kapitan Ascote, sto siedemnasty regiment z Lordsholm, Siły Obrony Planetarnej.
-Kapitanie – sierżant Straży zaczął spokojnym acz groźnym tonem spoglądając nań z góry. – Czy możecie mi wytłumaczyć, dlaczego transponder naprowadził naszą kapsułę zrzutową właśnie tutaj? Oczekiwaliśmy lądowania w porcie.
-Panie – mężczyzna skłonił się z szacunkiem, i gdyby nie gest brata Verdima, pewnie padłby na jedno kolano. – Proszę wybaczyć, po prostu wykonywałem instrukcje Inkwizytor Kalistradi. Jak widzicie sytuacja na Avalosie diametralnie się zmieniła od naszych ostatnich raportów. To co z początku uchodziło za mały kult religijnych ekstremistów, obnażyło prawdziwy zasięg swych macek. Miasto jest na skraju upadku. Kiedy zaczęły się pierwsze zamieszki, powstańcy za cel obrali kadrę oficerską i administracyjną. Poza mną i garstką ludzi ze sztabu, w pobliżu nie było nikogo kto by mógł ogarnąć cały chaos. Resztki administratur, to co zostało ze szlachty i odrobina wojska umocniła się w posesji Lorda Gubernatora.
-Co z Inkwizytor? – Spytał sierżant przerywając oficerowi.
Na to kapitan Ascote opuścił głowę i poprosił braci, by ci udali się wraz z nim do wnętrza kaplicy. Gdy znaleźli się w jej bezpiecznych okowach, kapitan zamknął za sobą wrota. Upewniając się, że żaden z jego żołnierzy nie przeszkodzi w rozmowie, kapitan odwrócił się w stronę wojowników imperatora. Na ich oczach kapitana poczęły skręcać liczne drgawki i spazmy. Słysząc gruchot kości ze zdeformowanego ciała brat Durion ułożył dłoń na rękojeści miecza powodowany obrzydzeniem do nienaturalnych i nieludzkich plugastw.
Fluktuacjie geometryczne poczęły jednak ustępować, a istota przed nimi przybrała, zdawałoby się, swą prawdziwą formę. Przed obliczem braci stała szczupła, niska i zdawać by się mogło niepozorna kobieta, gdyby nie odzienie, ze ściśle przylegającego ciasnego materiału, wskazujące na jej przynależność do Świątyni Zabójców Callidusa – morderców potrafiących zmieniać kształt, ulubione narzędzia Inkwizycji.
Skinąwszy z szacunkiem głową, kobieta przemówiła zupełnie innym głosem, niż ten przyjęty na potrzeby imitacji kapitana:
-Panowie, dzięki niech będą Imperatorowi, że przybywacie w czas. Wiara mej pani pokładana w Straży Śmierci jest jak najbardziej uzasadniona. Jestem pewna, że sama powitałaby was z wielką chęcią, gdyby nie fakt, że przeklęci obcy przetrzymują ją od kilku dni gdzieś w mieście… przynajmniej mam taką nadzieję. Od tych kilku dni noszę przebranie jednego z poległych dowódców Sił Obrony Planetarnej, żeby utrzymać ludzi w ryzach i zapewnić wam jakiekolwiek miejsce lądowania, stąd też kaplica. Na imię mi Syndalla, a przynajmniej tak wołała mnie moja pani – kobieta wydawała się być pełną respektu dla majestatycznych Astartes, lecz z tonu wypowiedzi dość łatwo mogli się domyślić, że jest to respekt wyuczony, a raczej wymuszony przez kogoś, komu Syndalla ufała znacznie bardziej i darzyła o wiele większym szacunkiem.
-Mam nadzieję – kontynuowała – że  docenicie oszczędność w formalizmach i grzecznościach, ale naprawdę nie mamy wiele czasu. To miasto jest na skraju upadku. Przypuszczenia z wysłanego raportu okazały się być prawdziwe. Genokrady zainfekowały większość lokalnej ludności, a ci, którzy się im nie poddali, są zdemoralizowani i u kresu swych sił w odizolowanych punktach, jak ten chociażby. Co gorsza, Inkwizytor przewidywała, że pierwsza fala Tyranidzkiej floty ma dotrzeć tu lada dzień. Naszą jedyną nadzieją jest wysłać informację przez jedynego astropatę na tej planecie, używając szyfrów waszej organizacji i poprosić o wsparcie. Nie jestem niestety pewna czy to wystarczy, jeśli Lordsholme padnie przed świtem. Jeśli nie przerwiemy więzi łączącej zainfekowanych z Ojcem Lęgu, wymęczą i wybiją wszystkich do przybycia odsieczy. Postaram się udzielić tyle wsparcia ile mogę, lecz muszę też zapobiec kompletnemu upadkowi SOP. Przygotowałam kilka detalicznych informacji o regionie, na wypadek, gdybyście, Panowie moi, potrzebowali jakiejkolwiek pomocy.
Strażnicy otoczyli kobietę przyglądając się jej uważnie, poza Reinholdem, który jeszcze uzupełniał amunicję z magazynu w kapsule zrzutowej. Brat Verdim, sierżant oddziału uniósł dłonie do swego hełmu ujmując delikatnie pancernymi pięściami rękawic masywną czaszkowatą bryłę z dwoma czerwonymi wizjerami. Te przygasły gdy ciche syknięcie zawtórowało ściągnięciu hełmu z głowy Astartes. Spoglądał na nią mężczyzna o wydatnej, przeciętej blizną szczęce, pociągłych i twardych rysach, niemal biało-szarych tęczówkach. Wwiercał się w nią lodowatym spojrzeniem zdradzającym doświadczenie i determinację. Jasnobrązowe krótkie włosy, lekko poskręcane układały się w typową formę stron z których pochodził, składając niejako hołd pradawnym centuriom Macragge. Nad lewą brwią sierżanta znajdował się samotny ćwiek wprawiony w czaszkę – symbol lat służby swemu zakonowi. Nos brata widział niejeden cios, lecz wciąż był w miarę prosty, czego nie można powiedzieć o jego prawej skroni wraz ze strzępem ucha, jak i szyi, pokrytych głębokimi bliznami wskazującymi na oparzenia, lub kontakt z kwasem.
-Miasto nie jest małe, szukanie Ojca Lęgu może potrwać zbyt długo. To czas, który my możemy stracić na niepotrzebne podchody, a on zdaje sobie sprawę z powagi sytuacji i jak bardzo daleko sięgnąć może astropata. Wysłanie wiadomości to nasz cel priorytetowy, tym bardziej zważywszy na fakt, że bestia będzie się starała dotrzeć do psykera przed nami. Gdzie mamy szukać astropaty?
Syndalla skinęła głową, po czym uniosła dłoń każąc na siebie czekać. Skierowała się ku jednej ze starych ław, spod której wydobyła skrzynię, jaką bezzwłocznie przyniosła przed obliczę Astartes.
-Znajdujemy się w Dystrykcie Portica, obecnie głównym ognisku oporu przeciw rebelii. Na północ od nas jest Dystrykt Magistria, tam znajdziecie dwór Lorda Gubernatora. Trudno go przeoczyć, przeobrazili go w istną fortecę obsadzoną resztkami trzysta piątego planetarnego i prywatnymi armiami ewakuowanych tam kupców i szlachty… sama nie wiem kto ma lepsze wyposażenie – parsknęła wydobywając wreszcie ze skrzyni zwitek dość ogólnikowych map. Posesja Gubernatora znajduje się nieopodal Domu Echa. To ogromna wieża, bardzo dobrze strzeżona przez „wyczyszczone” straże. Trzymają tam jedyną ocalałą astropatkę. Wątpię jednak by bez pomocy gubernatora Thorsholta udało wam się uzyskać do niej łatwy dostęp. Jest jedyną kartą przetargową trzymającą prywatne armie kupców i szlachty na jego dworze. Z nią pod kluczem ma jeszcze znajomości i kontakty, na które może się powołać poza Avalosem. Bez niej jest bezużyteczny.
-W takim razie wiemy gdzie się udać… - Westchnął dowódca zespołu na myśl o pertraktacjach z kapryśnymi przedstawicielami Imperialnej administracji, po czym jego spojrzenie ponownie spoczęło na zabójczyni. – Czy Inkwizytor Kalistradi zostawiła jakieś poszlaki, notatki, wskazówki gdzie zacząć szukać Ojca Lęgu?
Na to pytanie Syndalla wzruszyła ramionami i przecząco pokręciła głową majtając długim czarnym warkoczem.
- Niestety, żadnych konkretów, lecz jeśli moje mniemania mogą się wam okazać pomocne, Panowie moi, zdecydowanie wskazałabym Dystrykt Fabrica po przeciwnej stronie zatoki. Jest cały niemal zdominowany przez siły nieprzyjaciela i to tam wyruszyła moja pani. Wiem, że to bardzo ogólnikowe dane i chciałabym dodać coś więcej, niestety nie mogę.
- Czy ktoś z tamtego dystryktu przeżył? – Wtrącił się w końcu konsyliarz obserwujący Syndallę w ciszy zdecydowanie zafascynowany możliwościami deformacji ciała zapewnianymi przez chemikalia ze Świątyni Callidusa.
Na to pytanie, zupełnie zaskoczona, poczęła szperać w pamięci. Znalezienie odpowiedniej odpowiedzi nie zajęło jej dużo czasu.
-Cóż, wiem, że wielu magnatów tamtejszego przedsiębiorstwa zdążyło ujść na tą stronę zatoki, porzucając swe majątki.
-Mam nadzieję, że spotkamy ich pod kuratelą gubernatora – dodał cicho Verdim.
-Pod jego kuratelą, lub pod jego nożem – wtrącił posępnie brat Durion – przypomnijcie, jak o kompetencjach gubernatora i jego ludzi wyrażała się Inkwizytor we wszystkich swoich raportach.
Strażnicy zgodnie skinęli głowami.
-Nie powinniśmy zwlekać, bracia – rzekł Septimus już niecierpliwie spoglądając w stronę drzwi – im szybciej wyślemy informacje o flocie i infekcji Tyranidów, tym szybciej ruszy odsiecz. Poza tym, powinni się dowiedzieć, co się stało na orbicie.
W związku z ostatnią sugestią, Verdim spojrzał kobiecie jeszcze raz w oczy trzymając pod ręką hełm.
-Czy jak silnym augurycznym skanerem dysponuje to miasto?
-Niestety, nie znam się, panie, na wiekowych konstruktach. Duchy maszyn są mi obce. Wiem natomiast, że port kosmiczny dysponuje wieżą z augurycznym skanerem. Jak dokładnym, nie mi osądzać.
Po chwili Verdim skinął jej głową jakby ważąc słowa i kalibrując je do planu zarysowanego w pamięci. Mężczyzna nałożył hełm i uszczelnił zbroję, powrotem spoglądając na środowisko przez parę czerwonych wizjerów. Gdy skierowali się do wyjścia, sierżant zauważył jak Syndalla padła na jedno kolano i pochyla głowę w milczeniu.
-Słucham? – Ultramarine spytał ponownie niskim i zabarwionym elektroniką głosem, powstrzymując oddział gestem dłoni.
-Panie, nieopodal stąd jest baza… To fort sił lojalistów, jest po drodze do Dystryktu Magistria. Znajdują się chyba pod największą presją z nas wszystkich, w dodatku mają magazyny, których zdobycie…
-Wystarczy. – Uciął jej zdanie i obrócił się ku wyjściu podążając między swymi braćmi i pod ich ciężkim spojrzeniem.
Syndalla nie uniosła głowy, nie otwarła ust, nie ośmieliła się błagać i nadużywać cierpliwości Adeptus Astartes. Jej wargi drżały w niepewności co zrobić. Jej pani na pewno udzieliłaby ej porady, ale jej brak sprawił, że ponownie poczuła się zagubiona i osamotniona, pośród zwykłych ludzi, jacy zaczęli jej ufać i na niej polegać, nawet jeśli przybrała fasadę kogoś innego. Postanowiła poświęcić chwilę modlitwie za jej towarzyszy z fortu. Zamknęła oczy.
-Imperator strzeże – dobiegł ją ciężki głos wojownika otwierającego wrota do kaplicy.
-Imperator strzeże… - powtórzyła w ciszy.


***
II Lordsholme w płomieniach
Rozwrzeszczane miecze łańcuchowe goniły uciekające przed nimi gromady. Bracia Verdim i Durion zamaszystymi ciosami zrąbywali pokłosie rebelii, od czasu do czasu oddając strzał z pistoletu, pozwalając by bolt dokończył sprawę z uciekającym powstańcem. Septimus eskortował brata Reinholda przez opuszczony blok. W ciasnych korytarzach trudno było się prześliznąć potężnym sylwetkom Marines, lecz na szczęście dawny budynek mieszkalny był już opuszczony. Brat Masambe biegł wzdłuż parteru, od osłony do osłony od czasu do czasu odpalając serię pocisków redukujących kolejny tłum w krwistą papkę.
-Mieliśmy dotrzeć do astropatki, Verdimie! – Durion, wyraźnie niezadowolony z decyzji brata postanowił mu to delikatnie wytknąć, gdy wpadł do okopu stanowiska z ciężkim stubberem. Jego obsada próbowała co szybciej obrócić broń przeciw nowemu, groźniejszemu wrogowi niż stłamszone Imperialne fortyfikacje pełne zastraszonych i zmęczonych gwardzistów, lecz Astartes był szybszy. Jeden cios zerwał cztery głowy i ściął ręce piątego nieszczęśnika, który uniósł ramiona w geście poddania. Teraz rycząc z bólu i krwawiąc obficie ostatni ze strzelców padł na ziemię kuląc się w kałuży błota poszerzanej przez bezustanną ulewę oraz krew bryzgającą z nowych otwieranych trupów.
-Myślałem, że nie wzgardzisz okazją do unurzania ostrzy w krwi zdrajców. – Ultramarine odpowiedział z nieukrywaną lekkością, jakby trywializując zarzut. Potężny umięśniony brutal, na którym koszula już dawno zdążyła się rozerwać, zaszarżował nań z kilofem, mając nadzieję że przebije się przez pancerz jakby używał nadziaka. Zauważając go Verdim pożegnał się z powalonym rebeliantem rozgniatając jego głowę butem i z razu przyjął inną postawę przenosząc ciężar ciała na przeciwną stronę. Gdy oszalały brutal wykonał wściekły i błyskawiczny zamach, sierżant drużyny odsunął jedną nogę w tył i wygiął tors do tyłu unikając ciosu. Muskularny szaleniec wbił kilof głęboko w bruk placu targowego zakopując go w ziemi. Gdy zaś próbował go wyrwać, brat Verdim wyprowadził szybki zamach wprost na kark jego nachylonej sylwetki, pozbywając się przeciwnika równie szybko jak każdego innego członka motłochu.
-Marnujemy tu czas!
-Chciałeś powiedzieć, marnujemy tu czas pomagając gwardzistom? – Towarzysz ze spokojem ripostował ciekaw do czego doprowadzi Duriona.
-Jeśli oczekujesz, że będę znosił twe insynuacje, to czeka cię wielki zawód, bracie. Giń zdrajco! – Dodał przez vox-kanał rozpłatawszy czterech kolejnych rebeliantów.
-Pierwszy raz słyszę, by Czarnemu Templariuszowi było tak spieszno do spotkania z psykerem, że woli pominąć działania o równie korzystnych efektach. Za każdym razem, gdy rzecz o gwardzistach, nawet tych żołnierzach obrony planetarnej, wypowiadasz się o nich ze wstrętem. Jeśli oczekujesz, że będziemy zbyt ślepi i głusi na twe słowa by tego nie zauważyć, to czeka cię wielki zawód, bracie.
W tym momencie kolejne potężne eksplozje runęły na mury fortu. Wrota szczelnie zamknięte trzymały się, lecz jedna ze ścian poddana długiemu ostrzałowi dział i licznym samobójczym atakom, drżała w posadach poznaczona przez liczne rysy i pęknięcia, dawno opuszczona przez regiment broniący się w bazie. Zautomatyzowane systemy nadal gromiły tyle ile się dało, lecz z rzadka, nękane przymusem oszczędzania amunicji na najbardziej doraźne i gęste szturmy. Salwy czerwonych wiązek sypały się z blank na zroszony krwią plac targowy gdy tylko jakiś powstaniec podbiegł za blisko.
-Septimusie! Co z tymi bateriami?! – sierżant rzucił przez vox.

Młody Novamarine wyprowadził swego brata na najwyższe piętro opuszczonego bloku mieszkalnego. Przeszli daleko za linię, zza której powstańcy wysyłali kolejne fale szturmów. Teraz skoncentrowani na trójce Astartes wyrzynających krwawy klin w ich szeregach, próbowali ich powalić, zalać niczym żywa fala, lecz choć mieli przewagę liczebną, nie była to przewaga aż tak znacząca, by łatwo pozbyć się takiego wroga. Pociski z ich karabinów co najwyżej zdzierały farbę z pancerzy, nic więcej.
Septimus wyjrzał przez okno na szeroką ulicę kontrolowaną przez siły rebelii. Na skrzyżowaniu ustawili trzy działa sprowadzone widocznie z innych złupionych posterunków. Prowadzili nieporadny ogień męcząc się z załadowaniem pocisków. Nie byli świadomi, że z narożnika na poły zawalonego blokowiska obserwuje ich dwóch Strażników.
-Świetnie… - Reinhold zaśmiał się gorzko, dostrajając zbliżenie systemów optycznych. – Spójrz, bracie. Za każdym razem gdy zabierają się za przeładowanie trzymają skrzynie z amunicją dość długo otwartą. Ja zajmę się obsadą, ale czy masz na tyle dobre oko by posłać im niemiły upominek w nieodpowiednie miejsce i w nieodpowiednim czasie?
Septimus przyklęknął przy oknie skinąwszy głową. Mierząc dokładnie, w milczeniu obrał cel i czekał aż jeden z ładowniczych uchyli wieka pancernej skrzyni. Jego brat skierował ciężki bolter na grupę operującą działami.
Czekali w milczeniu i absolutnej ciszy słysząc co jakiś czas przeklinającego Duriona jakiego głos grzmiał na kanale voxa.
Septimus nagle powoli odwrócił głowę, spoglądając przez ramię w odmęt mrocznego korytarza którym tu przybyli. Jakby zimny powiew dotknął jego karku, co w uszczelnionej środowiskowo zbroi było czymś niemożliwym. Oczyściwszy myśli skierował spojrzenie na rebeliantów, gdy ci ponownie wystrzelili z dział. Lufy wsparte na potężnych wozach cofnęły się miotając pociskami i wzbijając kominy dymu.
-Septimusie! Co z tymi bateriami?! – sierżant rzucił przez vox.
Obsługa podbiegła do skrzyń by wydobyć pociski i Novamarine znów to poczuł, wraz z wyraźnym sykiem.
-Septimusie! Teraz! – Reinhold ryknął czekając na strzał, ale jego brat zerwał się na równe nogi i wymierzył w korytarz.
-Septimusie?! – Chciał go zrugać, lecz widząc, że szansa na załatwienie sprawy jednym strzałem się oddala, podjął decyzję, że może ogień ciężkiego boltera będzie wystarczający by zdetonować choć niesione pociski.
Reinhold pociągnął za spust uwalniając gniewny oręż. W kanonadzie poszatkował obstawę dwóch dział, doprowadzając do detonacji jednego pocisku. Eksplozja ładunku pędnego nie starczyła by wysadzić skrzynie z amunicją, ale zrobiła czystki wokół pozycji artylerii i zdecydowanie uszkodziła przynajmniej dwa działa. Obsługa trzeciego zbierała zmysły po ogłuszającej detonacji. Zamiast jednak skakać z powrotem do działa ukryli się w zagłębieniu, jakimś leju po zwrotnym ostrzale z bazy. Reinhold był wściekły, że stracili taką okazję, lecz nie zdejmował palca ze spustu masakrując dziesiątki wrogów. Tych co gotowali się do szturmu, niedobitki formacji tych co uciekali spod fortu wystraszeni przez braci Verdima i Duriona, oraz tych, którzy próbowali odciągnąć działa.
-Septimusie! – Reinhold nie widział brata, który niczym łowca opuścił go wychodząc na korytarz bez najmniejszej próby wytłumaczenia się.

Najmłodszy z oddziału chwycił pistolet oraz miecz łańcuchowy przeciskając się mrocznymi korytarzami. Stąpał delikatnie jak na molocha, który wraz z masywną zbroją ważył blisko pół tony. Podszedł do opuszczonego korytarza, do którego zajrzał błyskawicznie celując swym pistoletem. Hełm uaktywnił noktowizję  dostrajając poziom naświetlenia  do faktycznego zasięgu widzenia. Septimus spoglądał w pustkę kończącą się zrujnowaną klatką schodową. Obrócił się na pięcie celując w jedno z małych robotniczych pomieszczeń mieszkalnych. Samotna cela z dwiema podwieszonymi pryczami, przewróconą i pordzewiałą szafką, pomieszczeniem sanitarnym wgłębi. Pod sufitem namierzył źródło ni to cichego skrzypienia ni to syku. Mały metalowy wgięty wiatrak ruszał się pod wpływem przeciągu w pustym gmachu szurając o stal. Septimus odetchnął z ulgą, wtedy wróciło doń, że zostawił Reinholda w narożniku, choć miał mu pomóc. Przeklął się w myślach kierując w stronę wystrzałów.
Wtedy znów poczuł dziwnie zimny powiew na karku. Byli we dwóch w jednym pokoju. Jedyny zdolny do podjęcia równoległej walki wręcz, czyli on, oddalił się za byle błahymi dźwiękami, szukać ducha. Uświadomiwszy to sobie, ruszył biegiem dysząc ciężko. Jeszcze nigdy tak szybko nie biegł, nie ważne, że jego naramienniki od czasu do czasu wybijały w ścianach głębokie żleby, musiał zdążyć.

Reinhold podjął decyzję, że skoro jego kamrat nie potrafi załatwić sprawy, on to zrobi. Szkoda, że będzie musiał zmarnować tyle amunicji, ale mus, to mus. Zaczął koncentrować ostrzał na ostatnim dziale. Pociski mogły przebić zbroję, nawet dość grubą, ale uszkodzić lufę, czy też jarzmo armaty, tak, by rebelianci, już nigdy nie mogli go użyć, to wymagało długiego skoncentrowanego ognia.
Mroczny Anioł zauważył, że obok niego pojawił się cień spokojnie przesuwający się ku krawędzi pokoju.
-Wreszcie jesteś! Myślałem, że podołasz zadaniu! Co z tobą, Septimusie?!
-Padnij! – usłyszał w kanale voxa  ostrzeżenie, głos jego nieobecnego kamrata i odruchowo, obracając się, sięgając do pasa po pistolet, rzucił się na plecy. Z mroku dosięgły go trzy potężne szpony! Dwa ze świstem potężnej łapy zarysowały ceramit okrywający jego pancerz, trzeci wbił się głęboko przez segmenty adamantium i plastali godząc w udo padającego brata.
Reinhold spoglądał w paszczę bestii okrytej chitynowym pancerzem, równie potężną co i on, z licznymi ramionami najeżonymi ostrym zestawem błyszczących, twardych szponów. Dzięki ostrzeżeniu trafił go dopiero trzeci zamach bestii. Jej inne ramiona trafiłyby w bok hełmu oraz w przegub ramienia gdyby nie rzucił się na ziemię. Nim jednak zdążył wziąć namiar zauważył jak Septimus wbiega w syczące monstrum, taranując je i z impetem przygniatając naramiennikiem do ściany. Wyciągnął tym samym pazur z rany Reinholda.
Nadszedł zmierzch, zaś deszczowe chmury zasłaniające niebo i tak dawno skąpały krajobraz w półmroku, co kilka chwil łaskawie rozświetlając je burzowym wyładowaniem. We wtór takiego błysku Septimus ciął genokrada mieczem, lecz ten ślizgając się po płytach okrywających plecy bestii zdążył wyrżnąć jedynie odrobinę cielska. Monstrum przystąpiło do kontrataku. Septimus uchylił się przed jednym ciosem, drugi zamach śmiertelnie uszponionej łapy zbił płazem miecza. Pozostałe dwie łapy wystrzelił przed siebie chcąc pochwycić bardziej giętki pancerz okrywający dolną część torsu, ale Septimus uniósł but i kopnął monstrum z całej siły odrzucając je w tył. Masywne łapy zakleszczyły się na ceramicznej obudowie buta zdzierając w potoku iskier część ablacyjnej powłoki. Powstała przerwa między Marines a genokradem. Zarówno Septimus jak i Reinhold wystrzelili ze swych pistoletów niemalże z przyłożenia, tak bliski był dzielący ich dystans.
Pociski trafiły w gorzej opancerzony brzuch wiecznie pochylonego monstrum – pochylonego i zgarbionego właśnie z tego powodu. Kopniak Novamarina odsłonił jego trzewia na potencjalny ostrzał, który urzeczywistnił się bardzo szybko. Cztery bolty otwarły w potworze na tyle ogromną wyrwę, by jego wnętrzności wpierw runęły na ziemię, a następnie ściągnęły za sobą resztę truchła opadającego z sił truchła
Pysk Genokrada przypominał karykaturę ludzkiej czaszki, wynaturzonej przez tysiące permutacji zachodzących z prędkością przy których konwencjonalna ewolucja wyglądała śmiesznie. Długa lśniąca czerwienią czaszka wieńczyła się maleńkimi ślepiami osadzonymi tuż nad potężną, najeżoną ostrymi zębami paszczy, z której wywlekł się długi jęzor bestii. Uosobienie zgrozy dla tylu niewinnych – jęzor stanowił de facto potężną igłę zaszczepiającą skażenie w każdym napotkanym gatunku, jeśli tylko Genokrad sobie tego zażyczył. Ofiara stawała się z czasem uległa woli „ula” i przeobrażała, coraz bardziej  przypominając oryginał, coraz bardziej przedkładając dobro Lęgu nad dobro własne.
Dla braci nie ulegało wątpliwości, że skoro tylu powstańców bez namysłu idzie na rzeź, wkrótce spotkają między nimi, lub gdzieś w ich pobliżu, sprawującego dozór Genokrada. Bestia tworzyła hybrydy swego i obcego gatunku dodając do wspólnej puli genetycznej kolejne jednostki, ciągle adaptując i poznając zwyczaje oraz sposób myślenia opozycji.
Septimus podszedł do brata pomagając mu wstać. Reinhold złapał jego rękawicę i pozwolił się podnieść. Jego silna wola tłumiła ból, lecz rana nie pozwalała stać prosto. Mało brakowało zahaczyłby kość. W ciszy dewastator skinął głową podnosząc swą potężną broń z ziemi.
-Możesz iść?
Reinhold rozruszał nieco nogę i stanął na niej pewnie. Choć utykał przez kilka pierwszych kroków, ruszył w końcu pewnie, gdy Septimus urżnął łeb Genokrada i poszedł wraz z nim drogą powrotną. Pancerz odnotowawszy uszkodzenie ciała zaszczepił bratu mieszankę narkotyków bojowych. Krwawienie ustało dość szybko, a ból został punktowo zneutralizowany.
-Mogłeś mnie uprzedzić, Septimusie. Następnym razem zamelduj.
Novamarine z mieczem w jednej dłoni i z trofeum w drugiej ubezpieczał plecy brata w ciszy.
-Wybacz… miałem przeczucie.
-Tym razem, było dobre, ale wolałbym wiedzieć, gdy odchodzisz zapolować na jakąś bestię.
-Postaram się zapamiętać, bracie.

Kiedy Marines zebrali się na opuszczonym placu targowym zaściełanym trupami setek zabitych tego dnia, deszcz siąpił na tyle mocno, że zmywał krew z czarnych pancerzy równie szybko co gasił wszelkie pożary powstałe podczas ostrzału. Trójka wojowników spoglądała na głowę potwora.
-Jesteście weteranem wielu bitw z tyranidami, bracie Verdimie – stwierdził najmłodszy w zespole okazując zakrwawiony ochłap. – Czego możemy się spodziewać?
Sierżant uniósł trofeum i począł badać je w ciszy. Masywne palce zbroi uniosły wargi paszczy odsłaniając wciąż różowe dziąsła lecz poznaczone ciemno-granatowymi żyłkami.
-Tak zaawansowane stadium mutacji, a mimo wszystko odrzuty tkanki wokół zębów – stwierdził ze spokojem. – Rozwój tego Genokrada sztucznie przyspieszono.
-Jest to w ogóle możliwe? – Durion z obrzydzeniem spoglądał na łeb przeklinając w myślach wroga, z którym musi się zmierzyć.
Brat konsyliarz skończył łatać towarzysza. Przekręcił jeden pierścień na długim stalowym cylindrze przykładając go do dziury w pancerzu, a z urządzenia wystrzeliła szara pieniąca się maź jaka szybko wypełniła ubytek i zaschła, twarda jak kamień.
-Kto wie do jakich mutacji doszedł ten Lęg – Masambe wtrącił wstając od siedzącego Reinholda. – Pierwsze spotkania z tymi przeklętymi menos, miały charakter walki z bezmyślnymi bestiami. Na przestrzeni kilku stuleci ewoluowali w tyle eksperymentalnych form, że i to możliwe.
-Niektórzy Ojcowie Lęgu potrafią akcelerować rozwój swych podopiecznych, gdy uznają, że to konieczne. Dzieje się tak, gdy czują się zagrożeni i potrzebują silnych żołnierzy, lub gdy dostają rozkaz do wzmożonego działania…
Na te słowa wszyscy zamilkli. Nawet Durion stroniący od parszywych obcych podczas swej służby zetknął się z różnymi pogłoskami, to tu, to tam zasięgając języka. Wiedział, że wszystkie organizmy ula tyranidzkiego łączy silna, telepatyczna więź. W ten sposób kontrolują swe Lęgi, oraz całe chmary, zdawałoby się, bezmózgich stworów.
-Genokrady zmiękczają obronę świata przed przybyciem inwazji. Robią to świetnie, jak widać. Miejmy nadzieję, że Lęg przyspieszył rozwój tej hybrydy w odpowiedzi na naszą obecność, lub działania Inkwizytor, bo jeśli flota ul jest w zasięgu projekcji jaźni, to żadne posiłki nie dotrą w czas.
W tym momencie do Marines podeszło kilku żołnierzy broniącego się regimentu, salutując i czekając aż Strażnicy zwrócą na nich uwagę.
-Poruczniku? Czy mury wytrzymają? – Jeden z braci skierował ku nim spojrzenie, a żołnierze natychmiast skłonili się nisko oddając szacunek.
-Mury nie wytrzymałyby długo więcej, mój panie, ale już ślę ludzi by zaczęli łatać uszczerbki… Dziękujemy, że przybyliście, nie wiemy jak długo starczyłoby nam sił odpierać te szturmy.
Dowódca straży podszedł bliżej rzucając czaszkę Genokrada na ziemię i rozdeptując ją masywnym butem.
-Jak wygląda sytuacja?
-Siły rebeliantów są w pełnym odwrocie, panie – młody porucznik odetchnął z ulgą widocznie zadowolony z widoku Straży. – Zabrali swe oddziały także z portu oraz spod murów Dystryktu Magistria.
-Zupełnie jakby się nas przestraszyli – rzekł Templariusz stając obok sierżanta. – Port jest nieopodal, po drodze. A poznawszy twą… chęć pomocy wszystkim obrońcom tej skały, pewnie doszli do wniosku, że i tam ruszymy.
Porucznik SOP przysłuchiwał się pancernym tytanom, nie chcąc wikłać w żadne z ich waśni, lecz czekał aż oficjalnie pozwolą mu odejść.
Brat Reinhold podszedł lekko utykając. Ciężki bolter w jego dłoniach przeraził dwójkę oficerów bardziej niż jakikolwiek szturm rebelii.
-Tak czy inaczej, osiągnęliśmy ciekawe zwycięstwo, bracie Durionie. Wróg w odwrocie, przestraszony, musi się przegrupować i przemyśleć kolejne opcje, dając zarówno nam jak i obrońcom wolne przejście. Stracili dziś tyle ludzi ile straciliby w tydzień wyrządzając ogromne straty. Ich plany się sypią, a my możemy wykorzystać każdą lukę.
-Panie… - wtrącił porucznik. – Uratowaliście nam życie, ocaliliście sto siedemnasty spod kaplicy, a swymi czynami też i innych obrońców w tym dystrykcie. Jeśli jest coś co możemy dla was zrobić, proszę, to będzie dla nas wielki zaszczyt wspomóc wybranych Imperatora.
-Poruczniku, dobrze się spisujecie – pochwalił go Ultramarine. – Będę jednak wkrótce potrzebował waszej asysty. Jakim transportem dysponujecie?
-Sześć Chimer, ale… - porucznik odpowiedział będąc odrobinę zmieszanym. Przecież chimery dobre były dla gwardzistów, którzy bez problemu mogliby się doń załadować. Astartes nie przeszedłby nawet przez właz.
-Mam na myśli transport powietrzny.
-Cóż… Jest jedna Walkiria, ale pułkownik rozkazał nam trzymać ją na wypadek potrzeby ewakuacji gubernatora.
-Rozumiem, że pułkownika tu nie ma, inaczej by się z nami osobiście zobaczył.
-Dowodzi z dworu Lorda Gubernatora…
-Chowa się przy namiestniku zamiast być ze swymi ludźmi… - wtrącił Durion. – Typowe.
Verdim uniósł hełm spoglądając na ogromny fort ze szkieletową obstawą rozciągniętą na murach. Z tych blank powinien spoglądać przynajmniej tysiąc karabinów laserowych i innego ciężkiego sprzętu, a zamiast tego fort zamieniono w wielki magazyn z garstką w postaci dwóch plutonów zmęczonych żołnierzy.
-Zamiast ofiarować usługi swych ludzi, pozwólcie im wypocząć i nakarmcie ich solidnie. Zasłużyli sobie. Jeśli zaś chcecie pomóc to będę potrzebował waszej Walkirii na podróż poza miasto.
-Poza miasto, panie?
-Macie na Avalosie świeży wrak Imperialnego okrętu. Mam nadzieję się po nim rozejrzeć tak szybko, jak go namierzę.

Port odbiegał daleko od standardów widzianych na innych Imperialnych światach. Był jednak jedynym oknem na zewnątrz Avalosu i jedynym miejscem skąd zbierano dobra, w tym żywność zasilającą Krucjatę Achilusa, oraz zwożono dobra pozaświatowe. Ogromne cysterny z promethium za potężnym murem miały na sobie ślady przebić i ostrzału, wieszcząc, że pewnie są już puste, skoro port jeszcze stoi a nie eksplodował. Kilka platform lądowniczych, składnych pomieścić masywne transportowce orbitalne, zostało zawalone w pierwszych dniach walk. Poskręcane szkielety wsporników zawaliły się na część magazynów żywności i potężnych przemysłowych chłodni miażdżąc je przy okazji. Kilka platform wciąż operacyjnych zdatnych było pobierać zasoby z orbity, a przede wszystkim wspomóc przy wyładowywaniu mas dostaw. Gdyby posiłki miały dotrzeć, obecność portu zdecydowanie pomogłaby w zasileniu, odbudowie i ufortyfikowaniu Lordsholmu. Olbrzymie mury otaczające port także nosiły na sobie ślady ostrzału i walk. Teraz, gdy nastąpiła noc, obrońcy wreszcie mogli się porządnie wyspać wolni od ciągłych szturmów jakie dawno temu ustały na wieść o nadciągającej Straży Śmierci. Astartes właśnie opuścili wysoką wieżę kontroli lotów obserwowani z podziwem przez kryjących się pod dachami żołdaków.
Bogaci w nowe informacje bracia zastanawiali się nad rozkazami lidera zespołu wychodząc poza mury i kierując się na dwór gubernatora. Zawarto za nimi pancerne wrota. Jeszcze przez najbliższe kilka metrów towarzyszyły im promienie szperaczy bijące po opuszczonych okolicznych budynkach, jakby szukając śladów zasadzek i kryjących się w nich obserwatorów.
Dzielny dotarł do powierzchni w dwóch raczej równych kawałkach. Albo reaktor nie wybuchł, albo kapitan rozkazał wystrzelić rdzeń przewidując katastrofę okrętu, gdy na kadłubie zakleszczyły się masywne szczęki tyranidzkiego krakena. Problem polegał na tym, że wrak spadł dość daleko, ponad tysiąc kilometrów na wschód, uderzając w nieprzystępny spowity lodem górski masyw.
-Zamierzamy i tam ruszyć z misją ratunkową, bracie Verdimie?
-Jeśli będzie to konieczne… - sierżant odpowiedział Templariuszowi ze spokojem.
-Po powrocie napomnę Wielkiego Mistrza by podczas odpraw zrobił miejsce na wolne wnioski i pomoc biednym i pokrzywdzonym – dodał Durion kpiącym tonem.
-Odnoszę wrażenie, że brat Durion dokładnie wie jak rozprawić się z naszym problemem. – Verdim rzucił luźną myśl do całej drużyny. – Może powinniśmy go wysłuchać?
Bracia nie zajmowali miejsca w konflikcie, lecz cicho obserwowali, poniekąd dzieląc obawy Czarnego Templariusza. Wykazywali po prostu o drobinę więcej taktu.
-Muszę przyznać, bracie sierżancie – podjął w końcu Septimus – prawdopodobieństwo przetrwania kogokolwiek na pokładzie Dzielnego jest znikoma… Mamy o wiele ważniejsze zadania, a samą akcją ratunkową mogą się przecież zająć gwardziści i ich drużyny techniczne.
-Mam proste wytłumaczenie – Templariusz zaczął żywiej jakby doszedł wreszcie do skrywanej w głębi prawdy. – Nasz brat chce zaprezentować się jak najlepiej po powrocie, pokazać ile osiągnął. Ultramarine, który nie tylko wykona zadanie, ale i ocali pół planety przed samą sobą. Czyż nie?
Na te słowa jednak brat Verdim nie odpowiedział. W ciszy maszerował przed siebie pod ciężkimi spojrzeniami członków drużyny.

Przejście do dworu gubernatorskiego było niemiłym obowiązkiem bogatym w formalizmy, jakie w obecnej sytuacji graniczyły z paranoją. Szlachta starała się zachować wszelkie pozory posiadania władzy. Kontrole, potwierdzenia, sypanie kodami przez stacje voxowe, oficjalne powitania pospiesznie spędzonych żołnierzy ustawionych w dwa szeregi z bronią na ramieniu, odprawiających musztrowe triki jakby to miało wywrzeć wrażenie na Astartes. W rzeczywistości jedynie bardziej ich to drażniło. Trzeba było jednak przyznać, że szlachta coś sygnalizowała swym zachowaniem i wydawanymi rozkazami – desperację w obliczu agentów Imperium. Tak bardzo bali się, że nic nie znaczą i że Straż Śmierci może napomknąć o ich bezużyteczności w raportach, że byli skłonni zrobić wszystko, byle odsunąć od siebie podobne podejrzenia.
Cały dystrykt był dobrze chroniony. Usadowiony nad wysokimi klifami zatoki, oddzielał się od reszty miasta szerokimi kanałami i potężnymi murami. Szturmowanie tych umocnień było o wiele łatwiejsze i nie wymagało aż takiej obsady jaką widzieli na murach. Tutaj żołnierze aż tłoczyli się przeszkadzając sobie w strzelaniu, lub gnuśniejąc w barakach bez szansy na otwarcie ognia do nikogo.
Piętno powstania odcisnęło się nawet na wielkich ogrodach, teraz rozjechanych przez transportowce i zadeptanych przez koczujących piechurów, choć tam, gdzie nie zostały naruszone, wciąż widać było ładne altany, kolumnady oraz rzeźby.
Bracia skierowali się do największego gmachu, ufortyfikowanego dziesiątkami bezsensownych szańców nie broniących gubernatora przed nikim konkretnym, chyba, że przed jego własnym poczuciem strachu. SOP  celowało z okopów w spokojne trawniki, małe owocowe drzewka i parkowe ławeczki. Cała masa uzbrojenia mokła tu spokojnie w deszczu, gdy w Dystrykcie Portica brakowało amunicji. Czteropiętrowy gmach umiejscowiony nad samym klifem spoglądał z góry na całe miasto oraz pozostałą część stolicy po przeciwnej stronie zatoki. Szaro-białe ściany pięły się kaskadami płaskorzeźb i istnego przepychu. Wielkich okien zwieńczonych ostrymi łukami, strzegły gargulce siedzące na smukłych kolumnach połączonych z dachem.
Gdy weszli do głównego atrium, właśnie zakończyła się wystawna wieczerza. Dostojnie wystrojeni goście odstępowali od stołów czy to by zająć się dalej dyskusją, czy to by podjąć roznoszone trunki, lecz większość po prostu szukała wymówki by zejść z drogi olbrzymim Astartes we w miarę godny i nonszalancki sposób, nie wskazujący na to, że boją się tego co implikują ich czarne zbroje. Po środku szerokiego stołu na samym niemal końcu siedział ociężały, pucułowaty mężczyzna w wytwornym czarno niebieskim surducie. Jego rękawy zdobiły złote wzory, równie wymyślne co złote epolety oraz szamerunek na piersi. Peruka z białych loków poruszyła się gdy zmarszczył czoło i odkaszlnął falbany zdobnej koszuli jakie wystawały z rękawa okalając dłonie. Szybko uniósł kielich z winem i z trudem powstał ku zgrozie młodej szczupłej kobiety siedzącej u jego boku.
Uśmiechając się szeroko, niski, krępy mężczyzna począł przemawiać do zebranych.
-Witajcie, najdzielniejsi słudzy Imperatora, zaszczycacie nas swą obecnością. Cieszę się, że me prośby o pomoc zostały wysłuchane, a dobrzy przyjaciele z innych światów poruszyli niebo i ziemię, by zesłać nam właśnie was! Jak obiecałem, przyjaciele – tutaj skierował się do obserwujących go z zaciekawieniem, sproszonych na ucztę kupców i magnatów. – Jak wasz stary druh i skromny gospodarz obiecał… przybywa pomoc i to nie byle gwardia.
Marines byli oburzeni postawą gubernatora, lecz Verdim widząc wyraz jego błagalnej twarzy powstrzymał przede wszystkim Duriona przed odpowiedzeniem na forum publicznym jaka jest ich prawdziwa rola na Avalosie.
Sierżant wystąpił przed szereg spoglądając w dół na namiestnika planety. Oprócz niego powstał także mężczyzna w stroju pułkownika, siedzący przy tym samym stole, kilka miejsc dalej. Jego sierżant zignorował.
-Lordzie Gubernatorze Thorsholt, proszę o rozmowę na osobności. – Verdim zwrócił się w miarę dyplomatycznie, widząc jak bardzo wdzięczny jest gospodarz balu.
-Oczywiście, panie… - Rzekł, po czym zwrócił się do reszty gości. – Wybaczcie mi proszę, ale mamy z dostojnymi braćmi sprawy najwyższej wagi do przedyskutowania. Niegrzecznie byłoby kazać im czekać. – Z tymi słowami skłonił się zebranym i chwyciwszy laskę pokuśtykał w stronę oddzielnej komnaty.
Bracia znikli za masywnymi drzwiami i tylko młody Septimus został strzegąc wejścia, by nikt ciekawski nie podsłuchiwał. I tak słyszał całą rozmowę przez vox-kanał. Pozory były bardzo ważne i Marines, choć oczekiwali większego szacunku rozumieli dlaczego utrzymanie pozoru władzy było tak bardzo ważne. Kto wie jak bardzo zdruzgotano by morale dystryktu, gdyby poczęli rugać go w jego własnym domu.
-Większość obrońców tej części miasta to prywatne armie najemników jakie cudem udało się zespolić w jednolitą formację. Każda jest jednak na liście płac innego włodarza. – Gubernator znowu kaszlnął człapiąc do fotela i zasiadając za olbrzymim stołem gabinetu. – Wybaczcie, lecz robię co mogę, nawet jeśli kosztem przymilania się tym pawiom… Szczególnie hrabia Tillebis, ten to ma tupet… prosił mnie o wywarcie presji na admiralicji, tylko dlatego, że przy jednej rozmowie napomknąłem, jak piłem Maccabeański amasec z kuzynem kapitana Gremmheima.
-Gubernatorze, jeśli chce pan naprawić błędy swego zachowania, proszę zaprzestać raczenia nas pustosłowiem i stać się bardziej użytecznym – Verdim zrugał namiestnika, a ten aż głośno przełknął ze strachu ślinę i skinął głową.
-Oczywiście, już przestaje – skinął głową, po czym wyjrzał przez oszkloną ścianę na spowitą mrokiem mroczną zatokę oraz obrastające ją miasto. Skąpane w ciemności nie wykazywało śladu życia. Po przeciwnej stronie w Dystrykcie Fabrica i przyległych doń osiedlach robotniczych winny się palić tysiące świateł wskazujących na toczące się tam życie lub pracę. Nie świeciło się nic.
-Jak mogę pomóc?

Septimus stał na straży, w milczeniu znosił tysiące ciekawskich spojrzeń. Przez całe swoje życie widzieli Kosmicznego Marine co najwyżej na sakralnych wizerunkach lub ilustracjach z trzecich źródeł, słysząc częściej o ich dokonaniach i czynach, niż widząc ich na oczy. Cóż mieliby robić na spokojnym agrarnym świecie? Gdy jednak Astartes próbował odpowiedzieć spojrzeniem, goście odwracali głowy udając zajętych własnymi sprawami. Tylko jedna młoda dama w ogóle nie patrzyła na pancernego kolosa. Obok niej do niedawna siedział gubernator. Mogła być jego córką, lub żoną biorąc pod uwagę fakt, że podobieństwo między nimi było żadne. W kremowej sukni siedziała w miejscu bardzo czymś zaabsorbowana. Miała otwarte lekko usta i uwydatniony strojem dekolt. Spoglądała w górę. Szeroko otwarte oczy wskazywały na strach. Jej piersi unosiły się i opadały gdy siedziała tak w bezruchu, ciężko oddychając. Była blada. Septimus uniósł głowę spoglądając na sklepienie długiego atrium, na którym z szumem rozbijały się krople deszczu z gęsto skołtunionych chmur barwy osmalonej stali. Na co się spoglądała? Czyżby bała się burzy?
Septimus znowu to poczuł, chłód dotykający jego skóry. Uniósł z powrotem głowę szukając źródła zaaferowania młodej szlachcianki. Grajkowie wznowili po dłuższej przerwie i salę zalała łagodna, kojąca zmysły muzyka, której jednak Astartes się nie poddał. Był czujny.
Wydawało mu się, że tam wysoko coś zauważył. Jakiś kształt przesuwający się zaraz na krawędzi oszklonego dachu, jakby spoglądając do środka.
Skupił wizję na zadaszeniu. Oglądając zbliżony obraz zobaczył jak przez chwilkę w ciemności błysnęły dwa żółto-czerwone punkciki.
Septimus uniósł broń, a wszyscy na sali zastygli w bezruchu i absolutnej ciszy zaskoczeni jego reakcją. Kilku mężczyzn w wymyślnych strojach wraz ze swymi małżonkami wreszcie dostrzegli szlachciankę przy stole i jej spojrzenie. Połączyli to z gestem Strażnika i wszyscy oczekując olśnienia powtórzyli za nimi.

-Kontakt z waszą astropatką będzie nam potrzebny do wezwania posiłków. Szyfry Straży nadadzą wiadomości najwyższy priorytet.
Gubernator zmieszał się, był przestraszony, ale nie wypadało nie usłuchać prośby. Bracia mieli czas na rozmowę i ocenę jego charakteru. Mimo pierwszych wrażeń nie okazał się niekompetentnym, ni złym człowiekiem, po prostu zagubionym w sytuacji robiącym co może z użyciem sztuczek, które znał. Zarządzał planetą zaopatrzającą Imperium w żywność, był kupcem i negocjatorem, który szermierki uczył się co najwyżej w dzieciństwie. Mimo wszystko zorganizował obronę na tyle ile się dało. Co prawda niektóre z dyrektyw wydawały się przesadzone, nie można było odmówić mu że zapobiegł panice między ostatnimi ludźmi jacy mogli ufundować obronę na dłuższe miesiące.
-Dom Echa strzeżony jest przez wyczyszczonych… są bezwzględnie oddani sprawie opiekunów astropatki. Sama komnata jest silnie zabezpieczona i bez mojego wyraźnego rozkazu nie otworzą jej nawet przed Astartes.
Spojrzenie w zimne czerwone wizjery czarnych hełmów oraz wymowne milczenie wskazało, że bracia nie są zadowoleni z takiego raportu, więc gubernator dodał szybko:
-Dlatego udam się tam z wami bezzwłocznie i rozkażę wykonywać wasze polecenia.
-Sierżancie – zabrzmiał głos Septimusa w głośniku. – Jesteśmy obserwowani.
Verdim uniósł dłoń nakazując gubernatorowi by czekał na dalsze instrukcje, lecz przede wszystkim się nie odzywał. Dotknął palcem boku hełmu, ustawiając odpowiedni kanał ogólny, wyciszając za razem głośniki zewnętrzne.
-Co zauważyłeś, Septimusie?
-Nie jestem pewien. Coś przyglądało nam się z dachu. Nim uaktywniłem wizję cieplną cokolwiek to było, ukryło się.
-Reinholdzie, obstaw atrium. Bracie konsyliarzu, przeprowadź ewakuację cywili.
Obaj bracia skinęli głowami po czym skierowali się w stronę drzwi. Verdim znów odbezpieczył głośnik po czym spokojnie spytał gubernatora, który na widok Astartes szykujących uzbrojenie począł szybciej oddychać i drżeć ze strachu.
-Co się…
-Jak wyglądają zabezpieczenia waszego dworu od strony klifu? – Sierżant spytał ostro.
-Klifu? Przecież nikt by się…
-Septimusie to Genokrady! – Verdim przerwał wypowiedź pewien z jaką taktyką mają do czynienia. – Reinholdzie uważaj na boczne korytarze od strony najbliższej klifu! Septimusie, dach to dywersja! Nie cofajcie ludzi do podziemnych schronów! Bracie Masambe, wyprowadźcie wszystkich biegiem na dziedziniec!
Kiedy wszyscy w popłochu, oburzeni całym zajściem zostali przepędzeni na deszcz znaleźli się wreszcie pod opieką gwardzistów, którzy poczęli prowadzić ich ku placowi musztrowemu. Tak zarządził konsyliarz. Plac był nieopodal, był dobrze oświetlony oraz pełen najlepiej wyposażonych i wypoczętych przedstawicieli SOP, choć tak mogli się przydać.
Reinhold w tym czasie podszedł do jednego z korytarzy, pchnąwszy drzwi nogą zajrzał do środka zauważając jak hol, którym uwijała się obsługa jest poznaczony smugami krwi. Z jednego z bocznych pomieszczeń wystawała ręka kobiety, prawdopodobnie służki sądząc po zakrwawionym ubiorze. Podeszli naprawdę blisko, a oni nawet ich nie usłyszeli.
Bracia wprowadzili gubernatora z powrotem do przestrzennego atrium, ustanawiając wokół niego kordon obronny. Lęg wcale nie wycofał się, zmienił po prostu swoje podejście. Wszyscy spodziewali się, że rebelianci są w odwrocie. Wyśmienity czas by na odpoczywających obrońców rzucić swych elitarnych zabójców mających namierzyć i zabić wszystkich przy władzy. Mogliby zadekować się gdzieś z gubernatorem, lecz w ciasnych pomieszczeniach straciliby przewagę dystansu i swobody ruchu.
-Bracia, każdy ma swój odcinek do obrony, choćby kusiło wzbrońcie się od rzucania we dwóch na jednego wroga. Jeśli mają przewagę, to właśnie na to liczą.
Wszyscy skinęli głowami. Namiestnik stanowczo protestował. Nie chciał być przynętą, lecz nie rozumiał sposobu myślenia swego prześladowcy. Jedyny sposób by naprawdę zabezpieczyć się przed polującym Genokradem, to zmusić go do walki na własnych warunkach i zabić. Zamykanie się w schronie tylko odwleka nieuniknione.
Czekanie było nieznośne, obserwowali każde drzwi, każde okno, każdy cień w komnacie.
Septimus był ponownie pierwszym, który zauważył bestię skuloną i przyczepioną szponami do jednej z kolumnie. Posłał tam serię, lecz tylko jeden pocisk trafił Genokrada. Ześliznął się po pancernych płytach jego grzbietu i rozerwał płaskorzeźbę cherubina trzymającego stronę ze świętej księgi. Wstrząs był na tyle znaczny, by strącić bestię. Genokrad runął na posadzkę z sykiem i ruszył w stronę Novamarina. Durion rozgrzał miecz łańcuchowy, który powarkiwał groźnie na jałowym biegu. Aż go świerzbiło, by zaszarżować na bestię.
Gdy jeden z Genokradów został zdemaskowany, wkrótce pojawiła się reszta. Verdim dokładnie przewidział ich plan, atakując pojedynczo, zostałyby pojedynczo zmasakrowane. Ale była ich aż ósemka. Mając przewagę prawie dwóch do jednego, spróbowały swych sił. Bolter Reinholda z łoskotem obrócił w krwawą papkę jednego z nich ale nie zdążył przenieść ognia na drugą bestię, jaka błyskawicznie skracała dystans skacząc ogromnymi susami z lewa do prawa.
Naramiennik sierżanta został przeorany przez potężny cios bestii, jaka skacząc po kolumnach spróbowała nań spaść. Błyskawicznie odpowiedział ciosem, lecz drugie monstrum zahaczyło o jego rękawice pomagając zbić zamach mieczem.
Septimus wystrzelił kolejną serię. Pociski rozpadały się na pancerzu Genokrada, lecz jeden szczęśliwie wpadł w otwartą paszczę bestii rozsadzając jej głowę. Wtedy jedna płyta posadzki wystrzeliła w powietrze gnana szponami na długiej łapie. Monstrum pochwyciło ramię Septimusa próbując go powalić na podłogę. W żelaznym uścisku i zaciskających się szponach Marine sięga po miecz wolną dłonią.
Gubernator padł na ziemię krzycząc ze strachu, bojąc się, by żadna z bestii go nie dosięgła, lub nie przewróciła nań ciężkiego Astartes w zbroi. Konsyliarz klęczał obok niego strzelając bolterem po ścianach jakimi biegł jeden z Genokradów. Stwór miał tak mocne i przyczepne kończyny, że wbijał się w kamienne płaszczyzny jakby były zrobione w z drewna.
Durion zaparł się mieczem kontrując szarżę dwóch Genokradów, które próbowały go przepchnąć i złamać formację. Kiedy się zatrzymał z razu zdzielił pięścią jednego potwora, cios był tak silny, że pogruchotał jego zęby. Bestia postąpiła krok w tył ogłuszona, lecz jej kompan wbił szpony w bok Marina. Ceramiczna powłoka zaabsorbowała większość uderzenia, lecz Templariuszem i tak potężnie wstrząsało.
Reinhold przestał strzelać, zamiast tego odchylił się nieco w tył biorąc potężny zamach bolterem. Gdy tyranidzki Genokrad już prawie wbił w niego szpony, Astartes zamachnął się blokiem ciężkiego oręża. Stwór padł na plecy odrzucony masą jaka spotkała się z jego płaskim czołem. Reinhold skierował lufę w dół i pociągnął za spust patrosząc bestię, która obudzona eksplodującymi Boltami poczęła charczeć krwią.
Verdim był w potrzasku, dwa Genokrady swym impetem sprowadziły go prawie do parteru. Klęcząc wyprowadził cios zaraz nad podłogą, urzynając jednemu nogi i zasłaniając się przed ciosem jaki nadszedł z góry. Pewnym ruchem przystawił tyranidowi pistolet boltowy do brzucha i pociągnął za spust wbijając serię dwóch pocisków w podbrzusze bestii. Bolty utknęły w ciele nie mogąc opuścić organizmu przez ten sam mocny pancerz pleców, który chronił bestie w pierwszych chwilach walki. Kiedy eksplodowały, górny tors Genokrada podskoczył i padł metr za podrygującymi kikutami nóg wbitych w podłogę.
Bestia ściągała Septimusa i ten był bliski chwycenia za miecz, lecz za sprawą przebłysku myśli dopadł odłamkowego granatu i odczekawszy dwie sekundy zrzucił w dziurę w podłodze. Chwyt natychmiast ustąpił, lecz Genokrad był zbyt wolny i nie zdążył ni pochwycić granatu, ni ewakuować się z ciasnego szybu. Wybuch wyrzucił z otworu odłamki i strzępy mięsa.
Konsyliarz w końcu trafił swego przeciwnika, przedziurawiając go aż czterema pociskami. Pędzący Genokrad wpadł na niego, lecz osunął się już martwy.
Durion oburącz chwycił ramię napastnika i padłszy z nim na ziemię w furii począł wyrywać jego stawy. Krzyczał przyszpiliwszy butem plecy kłapiącego paszczą Genokrada i w końcu wyrwał jego uszponioną kończynę.
-Zdychaj ścierwo! – Zatłukł monstrum jego własnym łapskiem wbijając ostre jak brzytwa szpony w bok czaszki.
Verdim dobił beznogiego drapieżnika i rozejrzał się po atrium.
-Astartes! Konsolidacja! - Rozkazał, a bracia odbudowali formację zajmując swoje miejsca na wypadek kolejnego szturmu. Podjęli boltery, sprawdzili stan amunicji, a na koniec podali raport o stanie zdrowia i uszkodzeniach.
-Czysto, sierżancie – Septimus zaświadczył.
-Nasz namiestnik prawie zszedł na zawał – konsyliarz nachylił się nad nieprzytomnym gubernatorem.
-Niekompetentny i słaby – skomentował Templariusz – jak wszyscy na tym przeklętym globie.
-Możecie go ocucić? Musimy dotrzeć do astropatki nim i na nią Lęg naśle swe psy gończe.
Marine zakonu Salamander wzruszył ramionami. Skierował narthecium zamontowane na prawym ramieniu ku klatce piersiowej otyłego mężczyzny, z którego łysiejącej głowy zsunęła się wymyślna peruka. Ogromna iglica tknęła skóry zaraz pod szyją uśpionego, po czym elektryczny impuls wstrząsnął nim do stopnia, gdzie ten niemal wstał na równe nogi.

Otoczyły ich wojska. Gubernator był tak przerażony tym, co się stało, że rozkazał zapieczętować swój dwór i znaleźć sobie kwaterę w jakimś bunkrze. Oczywiście Astartes nie dali mu odejść póki nie załatwił im wejścia do Domu Echa. Pytając się jak jeszcze może zabezpieczyć swe życie, brat Verdim doradził mu, że jedyne skuteczne remedia wymagają czynu i odwagi. Pierwsze to walka z tyranidzką infekcją aż wyrżnie się każdą bestię i spali każde truchło. Drugie, prostsze, wymaga wzięcia pistoletu, przyłożenia sobie lufy do skroni i pociągnięcia za spust. To jedyne sposoby rozwiązania swoich problemów z tyranidami… innych nie ma. Korzystając z okazji bracia wymienili kilka słów z żołnierzami i ich dowódcami. Jak przewidziała Syndalla potwierdzili, iż to w Dystrykcie Fabrica po raz pierwszy zaczęto dostrzegać tajemniczy kult. Stamtąd też ruszyła pierwsza ofensywa na jeden z głównych mostów prowadzących na drugą stronę zatoki.
Potężna gotycka wieża, przed którą teraz stali, wsparta była na wiekowych dźwigarach wbitych w bok klifu. Na owalnych drzwiach do wieży widniały symbol pieczęci sankcji Adeptus Astra Telepathica, świadczący, że urzęduje tu wyszkolony astropata. Durion przycichł gdy tylko zbliżyli się do tego miejsca i widocznie starał się iść z tyłu. Jako Templariusz gardził psykerami i tym co reprezentowali: potencjalną zdradę, słabość, kuszenie, wszystkie rzeczy, które z racji przekonań uznawał za atrybuty słabości i bezbożności.
Straż przyboczna astropatki ustawiła na parterze istną fortecę. Byli świetnie uzbrojeni jak na standard tej planety. Każdy z ogolonych na łyso mężczyzn miał dopasowaną karapasową zbroję wykonaną na zamówienie. Poznaczeni tatuażami spoglądali na potężnych Astartes bez żadnych emocji. Ci którzy zdecydowali się na niemal niewolniczą służbę w Czystej Gwardii oddawali Imperium ogromny dar, za który oczywiście Imperium hojnie nagradzało ich rodziny. Czyszczono ich pamięć hipnozą, telepatią i bólem wymazując wszystkie wspomnienia i programując na lenną służbę nowym władcom. Nie mogli niczego zdradzić, nie mieli czego powiedzieć na torturach bo bez rozkazu nic nie zapamiętali. W zamian ich rodziny dostawały przywileje, dzieci szansę na uczęszczanie do Scholi Progenium, oraz cieszyły się powszechnym szacunkiem głoszonym z ambony Eklezji.
Wstąpili na schody prowadzące w górę przestrzennej wieży. Na każdym piętrze mijali ich mężczyźni i kobiety o wygolonych głowach, zakapturzeni, niektórzy zgarbieni, odziani w aurę nienaturalności. Czarny Templariusz w ciszy modlił się trzymając dłoń ułożoną na Imperialnej aquili, trudno było powiedzieć czy bardziej walczy z chęcią opuszczenia budynku, czy z chęcią oczyszczenia go z tych plugastw.
 W ostatniej komnacie, na szczycie wieży siedziała młoda dziewczyna pochylając się nad prostym kamiennym stolikiem. Wiodła dłońmi po dużych kartach Imperialnego Tarota celując w ścianę białymi oczami. Była bardzo blada, chuda, ledwo mogła dźwignąć naczynko z wodą w kierunku ust. Zakapturzone postacie bez pytania spełniały jej zachcianki uwijając się w kompletnej ciszy po całej komnacie. Moc w niej drzemiąca oraz długie szkolenie wpłynęły na jej umysł jak i ciało. Łysa głowa zaledwie nastoletniej dziewczyny wędrowała w lekkich skłonach nad talią kart, gdy ta zamyślała się nad sensami i obrazami.
Adeptus Astartes weszli do jej siedziby wypełniając szybko swą obecnością cały plan zainteresowania. Dziewczyna skierowała ku nim głowę, powoli przekręcając się na siedzisku. Skryta pod powłóczystą szatą na kolanach miała ułożonego wystruganego psa – zabawkę, która nie wyglądała jakby sporządził ją fachowiec, czy rzemieślnik.
-Spokojnie, Durionie Saulerze… - przemówiła ledwo słyszalnym głosikiem, drżącym i słabym – Moi przyjaciele nic ci nie zrobią.
Nie spoglądała bezpośrednio na żadnego z nich. Jej całkowicie białe oczy wbite były w pustkę jednej ze ścian. Chudymi palcami pogłaskała drewnianą figurkę.
-Astropatko…
-Elsharna, bracie sierżancie… - przerwała Verdimowi. – proszę, tak rzadko mam okazję porozmawiać z kimś, kto bez może lęku zwrócić się do mnie imieniem… Lubię jego brzmienie w cudzych ustach.
-Elsharno. Czy możesz nam pomóc?
Zapadła niezręczna cisza podczas której psykerka patrzyła się długo w sufit przekręcając głowę. W końcu uniosła figurkę psa i przytuliła ją do policzka bujając się powoli w przód i w tył.
-Sami sobie pomożecie, ja mogę tylko powiedzieć wam kiedy.
-Chcieliśmy byś nadała wiadomość.
-Do fortu Erioch? Czy to naprawdę tak ważne, bracie Verdimie? Czy odsiecz dla Avalosu jest tak istotna? – pytała go głosem pełnym rezygnacji, a może znanych odpowiedzi. - Mam poprosić ich o szybki statek dla twej misji? Jeden już straciłeś, potrzebujesz drugiego. Ale statek nie ma znaczenia, tylko to co w nim.
-Proszę, nadaj naszą wiadomość. To wszystko.
-Nie lubisz być bohaterem, Verdimie Agrippo. Tłamsi cię gorycz przewidywalnej reputacji twego zakonu... Ale musisz nim być, prawda? Koniec końców i tak nim zostaniesz, i koniec końców, to właśnie tak bardzo cię boli.
-Elsharno – Reinhold z Mrocznych Aniołów wystąpił przed szereg skinąwszy jej głową z szacunkiem. – Szukamy Ojca Lęgu, czy możesz nam pomóc w jego lokalizacji?
-Tak naprawdę szukasz odpowiedzi, czy uda się wam go zabić, czy nie. Wiesz, że to widzę i wiesz, że widzę o wiele więcej. Wszystkie z waszych wyborów… nie mogę wam powiedzieć czegoś co wpłynęłoby na waszą rzeczywistość, ale mogę wam powiedzieć co się stanie jeśli zawiedziecie.
-To oczywiste, planeta upadnie – Durion zdenerwowany dorzucił swą wypowiedź do rozmowy, by ją jak najszybciej skończyć i wynieść się z tego przeklętego miejsca.
-Ewentualnie… ale jakie to poniesie za sobą konsekwencje dla milionów dzieci Imperatora i dla przyszłości tej krucjaty.
-Jeden Lęg nie może wprowadzić aż takich zmian… - zaoponował Templariusz.
-Rzucenie jednego kamyczka na rumowisko skalne może wywołać lawinę głazów kilometry niżej – odpowiedziała po chwili namysłu. – Wystarczy, że zginie jedna przypadkowa osoba za dużo, a łańcuch zdarzeń jaki za sobą pociągnie będzie katastrofalny… Cienie zbierają się coraz gęstsze. Czerń jaką rzucają jest z każdym dniem coraz trudniej odegnać. Widzę rury, stal i ceglane mury, czuję ciepło, zapach spalin i olejów. W wilgoci i mroku pod wielkimi czarami gdzie niewidzialne powietrze płonie widzę jak go tam szukacie, a on na was spogląda skryty pod cieniem synów…
Marines spoglądali po sobie próbując zinterpretować słowa dziewczyny.

Opuścili Dom Echa w milczeniu i zadumie, uzyskawszy wiele odpowiedzi. Niekiedy były tak enigmatyczne, że zrodziły więcej pytań. Wiadomość została wysłana, teraz tylko czekać aż fort Erioch przyśle kolejny statek, szybszy i lepiej przygotowany – na to przynajmniej liczył sierżant. Żeby przejść do dystryktu po przeciwnej stronie zatoki musieli odbić Promethiowy Most – główny łącznik, niegdyś używany do dystrybucji paliwa między dwiema częściami miasta. Niestety dystrykt portowy był za razem sercem zorganizowanego buntu, do którego pobici rebelianci cofnęli się komasując swoje liczby na umocnionych pozycjach. Astartes mogli wziąć na siebie grupę za grupą, dziesiątkując tak tysiące w równo podzielonych porcjach, ale nie gdy te tysiące zwalą się na nich ze wszystkich stron na raz.
-Kapitanie Ascote – sierżant wywołał Syndallę przez jej przybraną osobowość.
-Sto siedemnasty, Ascote, słucham? – odpowiedziała nie dłużej niż po kilku chwilach trzasków i szczęków na voxie.
-Ufamy, że znaleźliśmy faktyczne legowisko Ojca Lęgu, będziemy jednak potrzebować waszej pomocy w przeprawie. Kiedyś ją oferowaliście, to teraz mam nadzieję, że spełnicie swój obowiązek wobec Imperatora. Ruszamy w stronę Rynku Szmat w Dystrykcie Calistria. Jeśli daliście odpocząć swym ludziom, to przypomnijcie im, że stal kuć trzeba póki gorąca.
-Tak jest, panie, zmobilizuję tylu ludzi ilu tylko zdołam.
Sierżant w podobny sposób połączył się z każdą imperialną placówką zyskując dwa oddziały z fortu, jeden z portu kosmicznego, oraz zaledwie jeden oddelegowany z dworu gubernatora. Choć tamci mogli poświęcić najwięcej, paranoja tym bardziej pobudzona atakiem Genokradów, sprawiła, że namiestnik był wielce niechętny uszczuplaniu swego kordonu ochronnego. Dopiero gdy brat wytłumaczył jaki udział ma Ojciec Lęgu w kierowaniu czynami podległych mu monstrów, lord gubernator zgodził się oddelegować niecały pluton.
W końcu dotarli na stare skrzyżowanie, mogąc zza rogu warsztatu maszynowego spojrzeć na plac przed nimi. Rebelianci poganiani przez przerośnięte, wynaturzone humanoidalne istoty patrolowali perymetr starego rynku, z którego niegdyś korzystała portowa biedota Lorsholmu. Liderzy przypominali ludzi… jeszcze, choć na plecach niektórych wyrosły dodatkowe kończyny. U niektórych nabrały pełnych rozmiarów, u innych przypominały zaledwie małe delikatne kikuty. Okopali się tu i strzegli wstępu na most. Dobrze obsadzili stację pompowania promethium, prawie z każdego okna wystawała lufa ciężkiego stubbera, sam budynek był także solidnie zbudowany – w końcu, w przypadku awarii musiał być gotowy zaabsorbować energię eksplozji tysięcy litrów paliwa.
-Trochę czasu minie zanim Syndalla sprowadzi tu ludzi – stwierdził Masambe.
-Moglibyśmy spróbować ich trochę zmiękczyć – zaproponował Septimus.
-Nie – sierżant zaoponował pomysłowi – poczekamy aż przybędzie SOP, razem uderzymy ze wszystkich stron. Teraz postawilibyśmy ich wszystkich w stan gotowości i efekt zaskoczenia stracony dla naszego wsparcia. Straty byłyby równie duże po obu stronach, a wtedy jesteśmy w punkcie wyjścia gdzie rebelianci znowu mają przewagę liczebną.
-I co z tego, bracie?! – Durion znowu głośno westchnął. – Zasoby Imperium są po to by ich używać! A oni są zasobem Imperium! I to nie nawet pełnoprawną Gwardią Imperialną, a zaledwie niedoszkolonymi, nieregularnymi Siłami Obrony Planetarnej! Kogo obchodzi ilu z nich zginie?! Mają związać wroga walką i pozwolić nam przejść przez most, byśmy mogli wreszcie uciąć łeb Lęgu! To jest nasza misja i nasz obowiązek!
Brat Verdim w ciszy obserwował ruch na placu nie odpowiadając na zaczepkę.
-Jesteś miękki, Verdimie… - z ohydą dodał Templariusz zajmując z powrotem miejsce w szeregu.
Sierżant trwał w ciszy znosząc spojrzenia swoich kompanów. Wyczekiwali odpowiedzi, licząc że dumny Ultramarine się wybroni, że odpowie jakąś ciętą ripostą, lecz nic nie mówił jakby w ciszy przyznając Durionowi rację.

Astartes pokierowali siłami tak jak zaplanował sierżant. Oddziały z fortu przyprowadziły ze sobą Chimery wspomagając atak pancernym transportem i ciężkim wsparciem ogniowym. W ruinach miasta starły się dwie główne siły. Pierwsze salwy karabinów laserowych padły dosłownie zewsząd, zalewając grona obrońców, które przechadzały się po okopach oraz obok nich. Przez godzinę sytuacja wyglądała jednak nieciekawie, jako, że z każdą wytłuczoną setką, ogromnym stalowym mostem przybiegały posiłki wezwane zza zatoki. Do czasu aż bracia nie zdecydowali się ruszyć w kluczowym momencie, bitwa była w impasie. Nim dobiegł kolejny kontyngent, Reinhold zdołał wspiąć się na dach odległego budynku niegdysiejszego robotniczego hotelu przewodząc drużynie wsparcia ciągnącej po schodach chłodzone wodą stubbery. Doczekali się momentu, gdy obrońców zostało naprawdę nie wielu, ale już miała dotrzeć kolejna grupa z mostu. Wtedy z góry posypała się na nich istna kanonada masakrując posiłki zanim te zdążyły dotrzeć na miejsce. Powstała wyrwa gdy przyciśnięto ich na jednym odcinku. Bracia ze Straży wbiegli do okopu wycinając rebeliantów, którzy nie mogli się zdecydować czy walczyć z Astartes, czy z SOP po przeciwnej stronie placu. Septimus i Masambe wdarli się od tyłu do wnętrza placówki pompującej promethium. Tam rozpętało się istne piekło gdy lojaliści ruszyli wyczyścić i zabezpieczyć teren. W kolejnej godzinie to już oni kontrolowali tą stronę mostu zyskując potężnie umocniony przyczółek.
Nie mogło być ani chwili wytchnienia dla zdrajców, dlatego bracia złożywszy formację ruszyli przez długi i szeroki przemysłowy most na przeciwległy brzeg, licząc, że dotrą do końca nim powstańcy ustanowią tam jakąkolwiek obronę. W ten sposób przyłożą nóż do szyi Lęgu.
Przebiegli osiemset metrów bez najmniejszego zmęczenia, szturmując między zasłonami z zostawionych na moście zrujnowanych pojazdów. Co jakiś czas wymieniali się ogniem z powstańcami, jakich posłano by ich powstrzymać, lecz pomysł okazał się fatalny. Skoncentrowani na moście w ciasne kolumny stanowili jeszcze lepszy cel, w którym boltery dokonały okrutnej rzezi. Astartes mogliby podziękować Lęgowi za strategię, która oszczędzała zużycie amunicji, przez tak diametralne zwiększenie skuteczności ich ognia. Rebelianci zaprzestali jednak po trzech falach, zorientowawszy się, że ponownie grają na regułach sprzyjających Astartes.
-Bracia! Szybciej! – Septimus nagle krzyknął zorientowawszy się, że wroga nie należy tak szybko krytykować za bezrozumność. – Minują końcówkę mostu!
To była jedyna szansa! Nie po to tak daleko zaszli by teraz się wycofywać. Astartes – genetycznie modyfikowani elitarni wojownicy mieli wachlarz opcji na podorędziu, w tym i możliwości, które wielu słusznie wydałyby się nadludzkie. Zerwali się do szaleńczego biegu. Wróg użył swych hord by ich spowolnić i zatrzymać! By kupić sobie czas na podłożenie ładunków. Gdyby nie bystry wzrok Septimusa pewnie by tego nie zauważyli w czas. Młody Marine wystrzelił, próbując zerwać druty, które powstańcy odwlekali do pobliskiego budynku. Niestety, cel był zbyt wąski i cienki, i nazbyt podrygiwał szarpany przez techników, by móc weń celnie trafić.
Septimus w końcu wbiegł na przeciwny brzeg, szukając pospiesznie drani z detonatorem, lecz gdy wypadł za róg, nazbyt spiesząc w euforii, nawałnica ognia poszarpała czarny napierśnik. Sama ilość niemal zdarła zeń dwa kilo powłoki ablacyjnej, nim Novamarine cofnął się za narożnik z którego przybiegł. Konsyliarz znalazł się zaraz przy nim, to samo dewastator, brat Reinhold, ale sierżant wraz z Durionem nadal spieszyli gnając co sił. Walcząc na moście stosowali standardowy manewr natarcia, kilku braci ostrzeliwuje wroga, pozwalając reszcie dobiec do osłony, następnie ci zamieniają się rolami.
Wybuch wyrzucił kawały metali w powietrze w pomarańczowym kołtunie płomieni. Fala uderzeniowa cisnęła Reinholdem przez całą ulicę. Mroczny Anioł padł nieprzytomny w gruzy ściany spalinowej elektrowni, jaka zgasła przed tygodniami. Nie poruszał się, ani nie dawał znaku życia. Septimus i Masambe przyciśnięci do zawalonej stacji pompowania promethium, mniejszej niż po stronie kontrolowanej przez SOP, spoglądali to na powalonego brata dewastatora, to na zerwany most za plecami, na którym nie było widać ani sierżanta, ani Templariusza.
-Reinholdzie! Bracie Reinholdzie! – nawoływali, lecz nie odpowiadał.
-Bracie sierżancie! – Konsyliarz ryknął w pusty eter, lecz wróciła doń jedynie statyczna cisza.
-Co teraz? – Septimus wyjrzał za róg i po chwili cofnął hełm, gdy ulicą posypała się ściana ołowiu. – Są dobrze przygotowani… Zebrali chyba cały ciężki sprzęt jaki mają.
Konsyliarz spoglądał w kierunku nieprzytomnego brata.
-Musimy się stąd wycofać – Septimus kontynuował. – Prawdopodobnie planują zajść nas z drugiej strony, to logiczne posunięcie.
-Osłaniaj mnie!
-Bracie konsyliarzu!
-Osłaniaj, Septimusie!
Novamarine przeklął głośno swój los i ruszył biegiem do powalonej ciężarówki. Trafiło go kilka pocisków, lecz większości na szczęście uniknął. Gdy biegł, lufy ruszyły za nim, więc drużynowy medyk dostał kilkusekundowe okno na dobiegnięcie do dewastatora, nim powstańcy skorygują ustawienia swej broni i wezmą go na cel.
Brat przyklęknął przy Reinholdzie unikając wściekłego ostrzału. Badając, odkrył, że długi na metr i gruby na cal pręt zbrojeniowy przebił się przez zbroję i zanurzył w piersi Reinholda dziurawiąc górne płuco. Aparatura wskazywała, że Mroczny Anioł wciąż żyje, po prostu jest w bardzo złym stanie i bez pomocy, może umrzeć.
-Trzymaj się, bracie… - Masambe szarpnął Reinholdem zrywając go z wielkiego zakrwawionego pręta i przewracając na plecy. Piłą diamentową w zestawie narthecium zaczął wycinać porcję pancerza by mieć lepszy dostęp do rany.
Reinhold kaszlnął i złapał konsyliarza za naramiennik czując przeszywający ból. Chemiczny aplikator uaktywnił się wprowadzając do krwioobiegu Astartes środki łagodzące cierpienie i wspomagające krzepnięcie krwi. Jego ciężki bolter leżał na gruzowisku ciągnąc za metalową szynę amunicji.
-Nie wiem jak długo tu wytrzymam, bracie konsyliarzu! Nie dają mi szansy oddania strzału, a ciężarówka rozpada się na moich oczach!
-Jeszcze trochę Septimusie! Utrzymaj ich tam jeszcze kilka chwil!

Durion otrząsnął się po straszliwym upadku. Zepchnął z siebie ciężką stalową belkę. To cud, że przeżył wylądowawszy na kamieniach. Gdyby nie pancerz oraz gęsta masa zastygłych industrialnych odpadów pompowanych z przemysłowej części miasta, pewnie zginąłby. Powstał patrząc w górę wzmocnionego ferrokrytem klifu. Szara ściana była zbyt gładka i zbyt wysoka by ryzykować wspinaczkę, tym bardziej, że pięła się niemal pionowo.
Templariusz dostrzegł także sierżanta, który właśnie wyszedł z wody spokojnej zatoki. Deszcz ustał więc chemiczne substancje osadziły się na czarnym pancerzu kolorując rdzawymi smugami.
-Sytuacja? – Spytał sierżant.
-Jestem sprawny, uszkodzenia powierzchowne.
Obaj rozglądali się wzdłuż ściany klifu ciągnącej się kilometrami w jedną i drugą stronę.
-Ascote – wezwał przez radio – wybuch strącił nas na brzeg zatoki, potrzebujemy pokierowania do najbliższego wejścia na poziom miasta.
-Odebrałem, panie – odpowiedział głos kapitana, gdy Verdim zmienił pospiesznie kanał.
-Septimus, Masambe, Reinhold, czy mnie słyszycie?
Dochodziły ich odgłosy wystrzałów i sądzili, że to bracia walczą z rebeliantami, ale woleli się upewnić. Po kilku długich i niepewnych sekundach pełnych przerywanych trzasków zakłóceń w eterze, odpowiedział konsyliarz.
-Reinhold jest nieprzytomny, właśnie go łatam. Septimus zapewnia nam dywersję, nie wiem jak długo da radę.
-Przydałaby się wasza pomoc, bracie Sierżancie.
-Jesteśmy w drodze, będziemy się kierować na wasze sygnały.
Syndalla w końcu pokierowała marines w stronę kanału ściekowego niecałe sto metrów dalej, więc bracia tam właśnie pospieszyli, mając nadzieje że będzie na tyle szeroki by pomieścić ich w zbrojach. Durion był cały ten czas bardzo zdenerwowany całą sytuacją, tym, że jego bracia mogli zginąć, a on nie był wraz z nimi w walce.
-Wezwij Walkirię, Verdimie, zabierze nas tam o wiele szybciej, poza tym, może ostrzelać rebeliantów z powietrza, kupi naszym więcej czasu!
Sierżant milczał gdy znaleźli wejście do kanału ściekowego.
-Nie możemy ryzykować, by została zestrzelona…
-Bo co, sierżancie? Nie będziesz mógł ruszyć z misją ratunkową do tego przeklętego wraku?!
-Nasi bracia nie mają czasu na moje utarczki z tobą – rzucił mu przez ramię wspinając się do szerokiej rury spływowej.
Durion w gniewie doń dołączył i chwycił sierżanta za naramiennik odwracając ku sobie.
-Dokładnie! Nie mają czasu, a ty odmawiasz szybkiej reakcji, bo nie chcesz by zestrzelono jedną Walkirię?! Jesteś słaby, Verdimie! Jesteś słabym ogniwem narażającym nas i powodzenie tej misji! Kalasz obowiązki jakie ci powierzono!
Wreszcie sierżant przeklął rycząc głośno i odepchnął od siebie Templariusza, a ten aż przewrócił się na dno rury i gdyby nie fakt, że przeszli nią kilka kroków, znów mógłby wypaść na skaliste wybrzeże.
-Nie będzie żadnej odsieczy! – Wyrzucił z siebie Ultramarine. – Nie przybędzie żadna flota liberacyjna! Mistrz Mordigael powierzył mi kanister z patogenem, który mieliśmy rozpylić z Dzielnego w górnej atmosferze! Avalos jest spisany na straty… Mieliśmy ocenić, czy da się tu cokolwiek zrobić i jak daleko jest flota ul. W przypadku beznadziejnej sytuacji, dostałem rozkaz zaszczepić tej planecie „wirusa”.
Verdim odetchnął złapawszy kilka głębszych oddechów, a Durion patrzył się na niego w milczeniu. Sierżant mógł przysiąc, że za tym czarnym hełmem brat spina brwi w grymasie zagubienia.
-Patogen jest eksperymentalną wersją tego, który uzyskaliśmy z Krypty Omega… Ukrywa się we wszystkim co żywe i jest nie do znalezienia, rozprzestrzenia się z błyskawiczną prędkością i łatwo ogarnąłby cały glob. Jest jak tykająca bomba, po dwóch miesiącach uaktywnia się i zabija wszystko z czym miał kontakt, bez wyjątku jak potężny i odporny to organizm… Marszałek Wojny przedstawił swój plan działań Wielkiemu Mistrzowi, flota Tyranidów miała dopaść Avalos, skonsumować całą planetę i zaabsorbować tyle trucizny ile się dało… Do innych najbliższych Imperialnych planet w tym sektorze, jest jednak od dwóch do trzech miesięcy drogi, czyli tyle dokładnie ile potrzeba, by zaczął się pomór w sercu bestii… I to właśnie wtedy, gdy flota wroga będzie masowo obumierać w konwulsjach, ma ruszyć kontrofensywa naszych sił i dobić to co zostanie… Ale ci ludzie, mieszkańcy tej planety, nawet jeśli się wybronią przez najbliższe dwa miesiące i tak umrą w męczarniach…
Verdim opuścił głowę wsłuchując się w trzaski w eterze i kanonadę nad ich pozycją.
-Potrzebuję ich Walkirii by dotrzeć do Dzielnego i odnaleźć kanister, albo wszystko stracone. I nie zawaham się dla tego celu poświęcić tych kilku setek gwardzistów, czy to któregokolwiek z braci, czy w końcu siebie, ale póki nie przybędzie inny statek zdolny rozpylić chorobę, miasto musi zostać utrzymane, bo inaczej plan trafi szlag... Pokonanie floty ula i miliardów ofiar jakie może sprowadzić jest najważniejszym celem tej wyprawy, więc zamknij się i ruszaj, chyba, że masz coś jeszcze do powiedzenia o moim poczuciu obowiązku!
Durion nie odpowiedział. Nie wiedział jak, bowiem informacje uderzyły weń z siłą ładunku plazmy. Stało się jasne czemu sierżant interesował się przetrwaniem miasta i jego obrońców. Czego jednak nie zrozumiał, to jaki był powód nie wtajemniczenia reszty zespołu w detale misji Verdima. Odpowiedzi mogły być różne, od minimalizacji szansy na wpadnięcie informacji w ręce wroga, po brak zaufania do nowo inicjowanych w Straży Śmierci. Tak czy inaczej zniszczenie fregaty wiązało się z koniecznością improwizacji – w jej świetle rozkazy brata sierżanta nabrały zupełnie innego kształtu. Nie miało znaczenia ilu uratują, skoro patogen i tak doprowadzi do śmierci wszystkich. Wyższe władze skazały świat agrarny na zagładę, a Verdim miał do niej doprowadzić, poświęcając przy tym wszystkich jego mieszkańców, lojalnych czy zdrajców.


***
 III We krwi i cieniach
Pod dyktandem swego monstrualnego wodza nie przerywali ognia. Od czasu do czasu dziecko z wiadrem przeszło obok stanowisk polewając syczące lufy karabinów. Nic to, że mogły ulec wypaczeniu i odkształceniu, to nie było ważne. Kazano strzelać i to właśnie robili. Jedna z wymizerowanych kobiet w ubłoconym starym stroju zagryzła wargę w determinacji tak mocno, że po jej twarzy pociekła krew. Jej otwarte szeroko przekrwione i pożółkłe oczy skupiły się na czarnym pancerzu jaki od czasu do czasu gdzieś przebłysnął między wydartymi potężnymi dziurami poszycia ciężarówki. Wrak dosłownie rozrywany na strzępy błyskał iskrami gdy kolejna seria pocisków przeszła po jego poszyciu. Może poza miejscem ulokowania bloku silnika i najgrubszymi elementami konstrukcji, cały pojazd poznaczył się dziurami, przez które dosłownie, można było przejrzeć na drugą stronę.
-Nie pozwólcie mu uciec! – Ryknął mięsisty brutal drapiąc się po płytkach chityny jakie poczęły wyrastać na jego szyi i policzkach. – Dwóch wysadziliśmy w powietrze! Jednym miotnęło jak szmacianą lalką! Zostało ich tylko dwóch! Ojciec będzie z was dumny, dzieci!
Na piętrze i parterze starej przyzakładowej robotniczej jadłodajni zrobili sobie istny bunkier. W każdym z okien albo upchnięto dziesięciu strzelców ze zwykłymi stubbowymi karabinami, albo po cztery ciężkie jeden obok drugiego. Z głębi także strzelcy szyli do Astartes sfrustrowani, że nie mogą mu wyrządzić poważniejszych szkód.
Wtem przerośnięty lider usłyszał pobrzękiwanie metalu. W całym hałasie trudno było namierzyć dźwięk. Gdy jednak rozejrzał się po niegdyś sali jadalnej, spostrzegł, że jakiś cylindryczny obiekt o ponacinanej obudowie kręci się po podłodze obijając o skrzynki z amunicją. Drugi podobny potoczył się z sąsiedniego korytarza w kierunku strzelców osadzonych przy oknach. Istota rozdziawiła paszczę by wściekle zaryczeć.

Septimus musiał zabić ich kilku, szczególnie kaemistów, jeśli marzył o odwrocie w bezpieczniejsze miejsce. Policzył do trzech i wychynął zza zasłony kierując bolter na okna jadłodajni, gdy okrutna eksplozja wyrzuciła przez okna odłamki szkła, pył i resztki rozszarpanych ludzi.
Wybuch był tak silny, że wzruszył i strzelcami z piętra, w których Novamarine oddał prędko kilka strzałów. Rozległ się furkot miecza łańcuchowego, za chwilę dołączyły doń krzyki przerażenia i paniki. Nie widział niczego przez pylną zasłonę, ale domyślał się kto to i w sercu podziękował Imperatorowi, że tak szybko udało im się przybyć. Wykończył kolejną garstkę napastników z piętra a reszta rzuciła się do ucieczki.
Zakrwawione pancerze Duriona i Verdima wyłoniły się wreszcie z budowli.
-Seirżancie – młody wojownik skinął głową.
-Dobrze cię widzieć, gdzie jest Reinhold?
-Tędy…
Septimus poprowadził ich do miejsca gdzie konsyliarz, ułożywszy brata niemal na płasko, zajmował się jego ranami. Narthecium wypełniało oczyszczoną dziurę w piersi szybko wiążącą gliną medyczną.
Reinhold zakasłał ciesząc się na widok braci.
-No, no, dwa razy w ciągu jednego dnia… Leżysz sobie i odpoczywasz, a my w tym czasie poszliśmy sobie pozwiedzać kanały. Czarująca gotycka architektura, żałuj…
Zaśmiał się na komentarz sierżanta, wyciągając cylinder z cementem łatającym i wręczył go konsyliarzowi.
-Nie omieszkam się zapisać… - Stęknął z bólu próbując usiąść.
-Na kolejną wycieczkę – dokończył w końcu zdanie.
-Możesz kontynuować? – Verdim spytał, a brat jedynie skinął mu głową, gdy cement wypełnił dziurę w pancerzu.

Dystrykt Fabrica przypominał dżunglę. Nie odbiegał wcale modą od reszty miasta pełnej ruin i opuszczonych domostw, jednakże industrialna zabudowa pięła się metrami w górę i wszerz opuszczonych ulic. Towarzyszyło im także dziwne przeczucie, jakby byli osamotnieni i opuszczeni, jakby tą część miasta zarezerwował sobie o wiele groźniejszy drapieżnik odsyłając swój miot na inną stronę. Byli obserwowani, ale nie oczami, nie wlekły się za nimi Genokrady, w przeciwnym wypadku, Septimus pewnie by już jednego wypatrzył. Czuli prezencję, bardzo potężną, która i ich czuła, wzbraniając swe dzieci przed ruszeniem za Astartes. Trzymała ich w odwodzie, nie chciała także zdradzać poszlak ani trasy do własnej kryjówki.
Bracia przeszedłszy kolejną przecznicę poczęli się irytować.
-Kiedy psykerka opowiadała o jego legowisku, skojarzyło mi się z jakąś rafinerią – konsyliarz ciężko westchnął rozglądając się po okolicy pełnej rur, kominów i ceglanych gmachów. – Problem w tym, że tu co drugi zakład wygląda jak rafineria.
-A najgorsze, że dajemy mu więcej czasu na przygotowanie się – dodał Septimus.
-Może się przygotowywać ile chce – Durion wtrącił po chwili – to i tak mu nie pomoże. Na pewno się nas boi. I słusznie, bo jeśli w jego robaczym móżdżku tyranidzi zakodowali, czym jest Straż Śmierci, to winien podkulić ogon i poprosić o łaskawą i szybką śmierć.
Kolejna godzina minęła im na przepatrywaniu ulic w poszukiwaniu poszlak. Spróbowali skontaktować się z Syndallą oczekując, że może pamiętała nazwę ulicy, na którą kierowała się jej mistrzyni. Zabójczyni Świątyni Callidusa niestety była tak samo zagubiona jak i oni.
Wtem Spetimus zatrzymał się spoglądając na jeden szyld nad wejściem do zakładu, który właśnie minęli. Marines zatrzymali się by najpierw spojrzeć na niego, a potem na ogromny napis: „Zakłady Przetwórstwa Promethium Sollar i Synowie”.
-Astropatka powiedziała… a on na was spogląda skryty pod cieniem synów. – Przypomniał ponownie zaskakując swych braci.
Wszyscy z początku sądzili, że Ojciec Lęgu będzie się po prostu skrywał oddzielony kordonem swych Genokradów i tam powinni go szukać.
-Jakby się tak nad tym zastanowić – wtrącił Reinhold. – Psykerzy mówią zagadkami, a to poszlaka dobra jak każda inna.
Verdim podszedł do drzwi zakładu przywołując swą drużynę do zajęcia pozycji. Razem zajrzeli do środka ostrożnie uchylając ciężkie stalowe wrota.
-Zdecydowanie tu za czysto – stwierdził Templariusz. – Żadnych śmieci, żadnych ciał, nawet śladów po pazurach na podłodze i ścianach.
Weszli za sierżantem do wnętrza rozglądając się po zamkniętej fabryce tylko nieznacznie nadszarpniętej śladami walk toczącymi się niegdyś na zewnątrz zakładu. Zupełnie jakby pracownicy wynieśli się i zamknęli za sobą wszystko na kłódkę.
-Racja, bracie Durionie, zdecydowanie tu za czysto – skomentował Ultramarine i gdyby mógł wyeksponowałby podły uśmiech rysujący się pod hełmem. – W tym rzecz. To miejsce nie wygląda jakby przeszedł tędy choćby jeden genokrad.
Szybko podchwycili rozumowanie sierżanta. Tym dziwniej, skąd na drzwiach frontowych do tak dobrze zachowanego zakładu brak jakichkolwiek zabezpieczeń. Verdim walczył z bestiami nie raz, Ultramarines zaskarbili sobie wiele szacunku ostatnimi laty odpierając liczne ataki tyranidów. Mieli doświadczenie i znali wroga na wylot. Wielu ludzi robiło ten błąd, że uznawało je za głupie wściekłe bestie, nie lepsze od przeciętnych drapieżników, a prawda była z goła inna. Tyranidzi wykazywali się sprytem i pomysłowością. Uwielbiali wprowadzać w błąd i zmylać przeciwnika, rozdzielać i godzić wtedy, gdy najmniej się ich spodziewano. Dlatego sierżant wiedział na co należy uważać. W żadnym wypadku nie rozdzielać się, nie schodzić z widoku innych braci, a poza tym ustawił chemiczny detektor w hełmie na wyłapywanie mieszanki substancji charakterystycznej dla gniazd Lęgu. Tyranidzi stanowili połączenie wielu ewolucyjnych pomysłów. Pożerając światy adaptowali nowe, ciekawe rozwiązania, sięgając od świata insektów, gadów, płazów ryb i ssaków, po świat roślin i mikrobów. Niczym mrówki, Lęg wyznaczał sobie zapachowe ścieżki ostrzegając się o niebezpieczeństwach jakie można spotkać w danym rejonie. Z drugiej strony dobrze wiedziały, że sprytniejsze gatunki mogą odróżnić ich feromony, dlatego wykształciły ciekawy organ badający substancje zawarte w środowisku stwora by dostosować adekwatny skład chemiczny do powszechnych wonności i jedynie odrobinę ubarwiając o mało znaczne akcenty. Jednej natomiast substancji gruczoł genokrada nie potrafił rozróżnić – żelaza zawartego w rdzy od tego we krwi, często replikując i mieszając oba zapachy zupełnym przypadkiem. Dlatego sierżant kazał kogitatorowi obliczyć i wyświetlić na wizjerach ścieżki zapachowe z tych dwóch substancji i nagle cały zakład, czysty jak łza, zaszedł pajęczyną i plątaniną zapachowych wstęg.
Przeprowadził ich przez zakład do ogromnej rury odpływowej gdzie z okolicznych kotłów zlewano oleje i mazuty. Tutaj krzyżowały się wszystkie wstęgi i schodziły w jedną grubą linię.
-Przygotujcie się, bracia. Widoki nie są… apetyczne – z taką przestrogą zeszli głębiej badając absolutne ciemności przez noktowizję w hełmach.
Podróż zdawała się nie mieć końca. Kręta rura, w której musieli się co jakiś czas schylać i iść jeden za drugim prowadziła ich do centralnej rozlewni głęboko pod miastem. Mijali odbicia do innych kanałów, być może z innych zakładów. Atmosfera zgęstniała, temperatura powietrza była bliska niemal trzydziestu stopniom, a omiatające ich co jakiś czas mgliste obłoki zwiastowały, że jest także bardzo wilgotne. Sensory zaczęły ostrzegać o dużym zagęszczeniu toksyn i gazów jakie bez filtracji mogłyby okazać się halucynogenne i trujące. Wilgoć i wysoka temperatura skutecznie oślepiały wyposażonych w gogle termiczne. Konwencjonalny wzrok pozwalał wejrzeć co najwyżej na najbliższe dziesięć, może piętnaście metrów. Ze sklepienia rury począł skapywać gęsty przezroczysty śluz, przypominający jakby ślinę, a czerwona galaretowata maź rozrastała się po ścianach małymi żyłkami zlewając z rdzawym osadem. Niektóre z gród tej okropnej substancji pulsowały miarowo jakby wyczuwając zbliżających się Astartes.
W końcu ich buty zaczęły łamać i gruchotać zatopione w tej mazi i śluzie ludzkie resztki. Piszczele, żebra, czaszki – gęstniały z każdym krokiem. Ślady zadrapań po zębach były aż nadto widoczne. Z kolejnymi krokami brat Verdim ostrzegł ich przed dużym spadkiem i sam zeskoczył na dno ogromnego zbiornika, w którym dosłownie unosiła się gęsta beżowa chmura smrodu. Ultramarine nie zwracał uwagi na to co miał pod stopami, przyzwyczaił się po jednej z wojen, ale Durion z obrzydzeniem przestępował z nogi na nogę odkrywając że wylądował na stercie trupów składających się pod presją półtonowego wojownika. Niedojedzone sylwetki rozkładały się wraz z poszarpanymi strzępami ubrań.
-Imperator Strzeże – rzekł cicho zaciskając pięść na rękojeści miecza łańcuchowego.
Wszyscy zeskoczyli w końcu do mrocznej i dusznej pieczary, rozumiejąc gdzie podziała się druga połowa mieszkańców miasta.
Astartes słyszeli jak po komorze rozlewa się charkot stworzenia znacznie większego od nich. Sam słuch wystarczył do takiej oceny. Nagle spojrzeli odruchowo za siebie, w rurę którą tu przyszli, bowiem z niej właśnie wylał się straszliwy ryk kilku, a może kilkunastu genokradów. Dudnienie łap było coraz głośniejsze i stało się jasne, że Ojciec Lęgu chciał mieć ich w potrzasku, zmuszając do walki na dwa fronty.
-Bracia, amunicja hellfire – rzekł Verdim, a pospiesznie przeładowali magazynki w pistoletach, prócz konsyliarza, który zdecydował pozostać z bolterem oraz dewastatora, który z racji pełnionej roli i ciężkiego sprzętu, już miał w taśmie i zamku najbardziej niszczycielskie pociski z możliwych.
Masambe ukląkł przy obudowie rury pod ścianą przygotowując się na pojawienie najgorszego. Reinhold wycelował w rurę gotów powalić co tylko wyskoczy. Obok niego stanął Septimus strzegąc dewastatora przed szarżą. Verdim i Durion gotowi zaczęli wspinać się na wielką hałdę kości i odpadów, chcąc zdemaskować ukrytego stwora.
-Mam nadzieję, że dobrze rzucasz – Verdim spojrzał na Templariusza, a ten zaśmiał się na tą samą oczywistą myśl.
-Żartujesz? Byłem najlepszy w kompanii.
-Dobrze, tylko się nie pomyl w obliczeniach.
Zdawali sobie sprawę, że są obserwowani a jedyne miejsce gdzie Ojciec Lęgu mógł się ukryć, była albo sama hałda, albo strop komory gdzie para była najgęstsza. Chcieli zatem upozorować, że będą ciskać granatami w rurę, z której nadbiegały plugawe dzieci bestii. Obaj marines chwycili za granaty. Verdim wziął swój ostatni odłamkowy, a Durion krak-granat, ten sam model, którym wcześniej tego dnia zniszczyli budowlę. Wzięli zamachy, ale tylko Templariusz po kryjomu dał się wyśliznąć łyżce, która wpadła między truchła.
Minęło kilka sekund a Reinhold począł strzelać do pierwszych wyłaniających się genokradów powalając je jednego za drugim. Verdim cisnął swój granat, ale Durion zamarkował rzut po czym obrócił się i posłał ładunek pionowo pod sklepienie!
Przeciwpancerny granat rozerwał się z ogłuszającym echem spotęgowanym kształtem komory! Długa rura odprowadzająca gazy procesowe w kotle zerwała się spadając w sam środek sterty czaszek wraz z wielkim ryczącym kształtem doń doczepionym. Astartes rzucili się na boki gdy potężnie zraniony stwór zerwał się na równe nogi i zaryczał nad stratą jednego ze swych czterech ramion! Bracia, wstając, ocenili rozmiar wroga. Istota przewyższała ich niemal o połowę, co wiązało się i z zasięgiem rażenia okrutnych szponów. Wyglądał jak genokrad, który dojrzewał przez stulecia, który uszczelnił wszystkie swe słabe punkty płytkami w dziwacznych kształtach. Wyglądał jakby drugi szkielet narósł na zewnątrz jego ciała. Plecy naznaczały długie wyrostki kręgowe, a przód torsu plątanina zachodzących na siebie długich żeber. Nad pyskiem miał ostry chitynowy róg o nadłamanym końcu. Wydawał się być ślepy, nie widzieli jego oczu, lub były po prostu zamknięte, lecz Ojciec Lęgu zdawał się dobrze wiedzieć gdzie kryją się Astartes. Pysk przysunął do urwanego kikuta wystającego z pleców i dwa razy głęboko zaciągnął się powietrzem smakując zapach własnej krwi.
-Na Imperatora… - konsyliarz szepnął gdy to przeciw niemu skierował się potwór.
Bestia ruszyła szarżując! Jej łapska wyrzucały w powietrze trupy i sterty kości sypiąc nimi w brata Verdima i Duriona, którzy pospieszyli za nim. Pociski pistoletów nie robiły wielkiego wrażenia, wyłupując co najwyżej małe bruzdy i gdzie niegdzie krusząc pancerz. Po kilku szybkich krokach, potężny genokrad rzucił się w przód dając susy przednimi i tylnimi łapami.
Masambe zwlekał tak długo jak to możliwe strzelając po jego łbie, lecz ten opuścił ku niemu chitynową okrywę, po której bolty ześlizgiwały się rykoszetami.
Marines zakonu Salamander w końcu odturlał się w bok ustępując bestii, która z impetem wbiła długi ostry róg w ścianę zbiornika, wybijając w nim półmetrowy otwór, barkiem miażdżąc obudowę pompy przy której Masambe krył się do niedawna.
Septimus nie mógł zwlekać, a Reinhold dobrze sobie radził, dlatego podbiegł do konsyliarza i zasłonił go swoim mieczem pozwalając bratu odbiec.
Ojciec Lęgu siłował się ze stalową pułapką znosząc ciosy pistoletów boltowych na swych plecach, ale w końcu rycząc wyciągnął łeb kosztem złamania kolca. Obrócił się w stronę Septimusa i ku niemu skierował swój gniew.
Młody Marine ledwo dokonał odskoku, ślizgając się na ludzkich resztkach o mały włos się nie przewrócił. Wziął jednak zamach i wbił ostrza miecza łańcuchowego w ramię potwora, który zawył gdy kolce wytargnęły z niego mięśnie i krew. Niestety nie zauważył drugiej łapy, jaka podążała zaraz za pierwszą – uzbrojona w jeden długi i zakrzywiony niczym kosa szpon uderzyła  Septimusa w bok, targając jego ciałem. Na zbroi powstało rozcięcie przebijające się do skóry Astartes. Novamarine zawył rażony bólem, gdy kontynuując zamaszysty cios Ojciec Lęgu wrzucił go w głąb rury, z której przybyli, w sam środek grupy kilku pozostałych genokradów, których Reinhold nie zdążył jeszcze wykończyć. Właśnie ku dewastatorowi nachylił wtedy pysk szczerząc zęby, jakby śmiejąc się z faktu, że musi teraz zaprzestać ognia, którym niszczył jego Lęg.
Reinhold patrzył jak Septimus wpada w pułapkę! Zdjął palec ze spustu bojąc się, że może go przebić boltem i zabić!
Wtedy Verdim zaszarżował wbijając oburącz miecz łańcuchowy w luźne bloki pancerza. Walcząc tyle razy z tyranidami poznał ich słabe strony na tyle by wiedzieć gdzie precyzyjnie godzić. Miecz wsunął się między żebrowate pręgi chroniące podbrzusze! Nie wszedł zbyt głęboko, stwór zaczął się wyszarpywać, ale wtedy Durion z wyskoku, rycząc dziko uczepił się jego szponiastej łapy i ściągnął go w dół, pomagając poszerzyć ranę zadawaną przez sierżanta! W końcu i Templariusz się poddał odlatując w tył targnięty łapskiem! Ojciec Lęgu wyprostował się, wysuwając z pułapki, lecz Ultramarine zdążył obrócić miecz i wykorzystać siłę stwora do rozpiłowania kilku żeber. W Jego trzewiach powstała ogromna krwawiąca rana! Verdim stanął naprzeciw bestii rzucając jej wyzwanie!
Reinhold patrzył na młodego brata po czym uderzył w mocowanie uprzęży plecaka z amunicją! Kaseton odpadł, a Mroczny Anioł dobył jedynie bojowego noża i wspiął się, ruszając w głąb rury! Nie był specjalistą w walce wręcz, lecz zrobi co będzie mógł by ratować brata… Wpadł między cztery genokrady bezlitośnie okładające broniącego się mieczem Septimusa. Biedak leżał na plecach wijąc mieczem przed swą twarzą, lecz gdy próbował stwora przeciąć, ten odskakiwał, a inny przybliżał się by zadać mu kolejną ranę. Cały jego pancerz ledwo się trzymał, głębokie bruzdy były wszędzie, w tym przebiegały przez hełm! Na krawędziach niektórych zadrapań widać było ślady krwi.
Reinhold wbił się ramieniem w jednego genokrada i zepchnął ich z brata niczym taran, broniąc przed kolejnym ciosem, tak jak wcześniej Septimus uratował mu życie. Nóż wbił prosto w szyję stwora, drugą ręką łapiąc jego żuchwę i ciągnąc z całej siły wyrwał jej kawał pyska!
Septimus odpełzł na plecach kilka metrów, spróbował wstać, lecz w lewej nodze pancerza wysiadły serwomotory. Ociężały i ledwo przytomny podjął pistolet jaki padł w gęstą maź i wystrzelił kilka razy. Pociski hellfire mieniły się czerwienią a gdy eksplodowały, wypalały w przeciwniku jeszcze większą dziurę. Gorejąca powłoka bolta wtapiała się w chitynę jak w masło a odłamki rozpalały się do stopnia gdzie ulegały stopieniu. Ciało genokrada od wnętrza rozszarpywał ciekły, niemal wrzący metal!
Przez odniesione ciosy pancerz Septimusa utracił swą szczelność i szkodliwe opary zaczęły wypełniać jego płuca. Oddawszy jeszcze kilka strzałów, usiadł i spróbował zebrać siły.
W tym czasie na krawędź rury wdrapał się konsyliarz spiesząc do poszkodowanego.
-Pomóż Reinholdowi… - półprzytomny Marine sapnął przez vox-kanał.
Miał rację, zabierać się za łatanie nie miało sensu tak długo jak wróg w pobliżu. Medyk uniósł bolter i widząc jak dwa pozostałe genokrady przewróciły w końcu Reinholda posłał w nich serię. Dewastator dźgał przygniatające go monstrum nożem. Dzięki swej sile i wspomaganiu pancerza wbijał ostrze po samą rękojeść, rozłupując chitynę niczym kamień rozłupywany dłutem.
  Verdim zastawił się przed ciosem ogromnej kosy wieńczącej jedno z ramion Ojca Lęgu. Zęby miecza łańcuchowego starły się z substancją twardą niczym ferrokryt! Olbrzym napierał, a Space Marine wbił pięty w podłogę ślizgając się na ubitych w pulpę ciałach! Wściekłym atakiem ruszyło przeciwne ramię mierzące w głowę Astartes, lecz sierżant odchylił się i szpony jedynie zadrapały powierzchnię.
W tym momencie Templariusz natarł mierząc w napiętą nogę olbrzyma. Dwoma zamachami rozciął łydkę, zerwał ścięgna i zmusił gada do opadnięcia na kolano. Ten wykonał olbrzymi zamach w odpowiedzi i grzmotnął Duriona grzbietem szponiastej łapy by przepędzić go niczym wielką muchę. Templariusz odskoczył i ciął mieczem zrąbując jego palce i pozbawiając stwora broni na jednej z kończyn!
Verdim dostrzegł szansę widząc jak bestia skierowała swą uwagę na Duriona! Spróbował szczęścia i wtoczył się pod zwaliste cielsko zbierając swój ostatni granat z pasa – przeciwpancerny krak-granat. Sunąc po kościach i resztkach, nurzając swój pancerz w plugastwie usiłował wcisnąć ładunek w dziurę, którą niedawno wyciął w podbrzuszu tyranida. Udało mu się wbić rękę niemal po sam łokieć! Wydobył dłoń wraz z zawleczką i wyturlał się spod Ojca Lęgu, który próbował zdeptać Marina.
Verdim odbiegł podejmując miecz z pistoletem! Oczekiwał rychłego wybuchu lecz ten nie nastąpił choć minęło kilka sekund…
-Łyżka granatu musiała się zaklinować w jego trzewiach! – Przeklął głośno.
-Co? – Durion spytał nie rozumiejąc.
-Wbiłem mu we flaki ostatniego kraka… Ale łyżka utkwiła! Strzelaj w jego brzuch!
-Jesteś za blisko!
-Strzelaj! – sierżant ponaglił gdy Ojciec Lęgu widocznie zrewidował swoje opcje i używając pozostałych sprawnych kończyn zaczął się wspinać w górę zbiornika zanurzając pazury w metalowej ścianie.
-Nie widzę rany! – Rzucił Durion oddając kilka salw. Pociski hellfire wbijały się w nogi kolosa i wyrywały istne kratery w jego ciele, lecz tyranid brnął w górę.
Tak długo jak przeżyje, ucieknie i zaszyje gdzieś na odludziu, będzie się mógł zregenerować, a wtedy wszystko od początku! Mimo okaleczeń bestia wspinała się długimi susami pokonując dziesiątki metrów. Verdim spróbował ustrzelić jego łapsko, lecz był za daleko i zbyt szybko się ruszał.
Jego łeb walnął z impetem w szczyt zbiornika unosząc wielką klapę włazu! Ujrzeli pochmurne niebo, a kołtuny pary uniosły się mogąc wreszcie wylecieć na zimne powietrze.
-Ucieknie nam! – Durion strzelał już na oślep, mając tylko nadzieję że trafi!

Zacisnął palec na spuście… resztkami sił, krztusząc się od gryzących oparów skierował broń wprost na cel. Ciężki bolter odezwał się, ponownie pożerając resztkę amunicji z leżącego obok kasetonu! Nawałnica olbrzymich pocisków runęła na stwora dokładnie spod niego wchodząc w jego flaki, szatkując brzuch tak samo jak i ścianę zbiornika. Nagle Ojciec Lęgu zaryczał i zmienił się w chmurę ochłapów, krwi, spadających na ziemię szczątków! Wszechobecna mgła zaczęła wylatywać przez powstały otwór, odsłaniając Septimusa, który zdążył doczłapać się do pozostawionej broni dewastatora, i resztkami sił skierował ją na uciekającą bestię słysząc nawoływania sierżanta.
-Konsyliarzu! – Bracia Verdim i Durion podbiegli do Septimusa osłaniając go przed strzępami spadającego truchła. – Szybko!
Brat Masambe stanął wraz z Reinholdem u krawędzi rury którą tu przybyli.
-Musimy go stąd zabrać, jak najszybciej, nie mogę się tu nim zająć, potrzeba czystego pomieszczenia. Zbyt duże ryzyko infekcji, Imperator wie jakimi okropnościami! – Wysunął ku nim ręce – Podajcie go… Durionie, pomóż mi go nieść!
Reinhold zebrał swą broń, lecz amunicji prawie w niej nie było. Na dwie serie może starczy, lecz na pewno nie więcej.
-Idźmy z tego przeklętego miejsca – Verdim stwierdził rozglądając się po setkach zmasakrowanych ciał.
Już miał ruszyć za braćmi, gdy coś przykuło jego uwagę. Gdy wilgotne powietrze uszło w przeciągu, wyciągając ze sobą mgłę, zauważył, że pod jedną ze ścian pobłyskuje do niego kawałek złotej płyty. Zaciekawiony podszedł by sprawdzić co to i ku swemu rozgoryczeniu odkrył czarno-złoty pancerz. Ciało obgryzione z mięsa wciąż zaciskało dłoń cudem nienaruszonej ręki na złotej inkwizytorskiej rozecie. Verdim delikatnie wydobył symbol urzędu z uchwytu martwej kobiety.
Klęcząc, w milczeniu, nakreślił znak aquili.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz